W normalnych latach to były dni szczególne, a teraz? Dziś, w tym wyjątkowym czasie, to dni aż do bólu smutne. Już bez tych, którzy odeszli, spędzane w towarzystwie tych, którzy odejść mogą w każdej chwili.
Rok 1966. Pierwszy, świadomie obejrzany finał mistrzostw świata w piłce nożnej. W ostatnim roku, licząc od grudnia, pożegnali się ze mną niezapomniani aktorzy tamtego widowiska: Martin Peters, Norman Hunter i Jack Charlton. Kilka dni temu dołączył do nich Nobby Stiles.
Śmierć jest teraz namacalna jak nigdy dotąd. Już nawet się nie czai. Rozsiadła się z nami na dłużej. Za chwilę zapuka pewnie do drzwi najważniejszego stadionu w kraju. Nie da się z nią negocjować i nawet VAR nie pomoże anulować tych wyroków. Wszyscy jesteśmy na spalonym!
Coraz więcej odwołanych meczów, coraz więcej znanych sportowców mierzy się z niewidzialnym rywalem w białych salach. Co z tego, że większość wygrywa, skoro nie wiadomo, jaką cenę ostatecznie zapłacą. Czy to nie będzie oznaczało kresu ich karier? Pozostaje pocieszać się, że na razie ta cena nie jest tą najwyższą!
Jeszcze na zielonym gramy, jeszcze nie umieramy…