| Koszykówka / Rozgrywki ligowe
Choć 11 listopada 2020 roku skończy dopiero 21 lat, we Wrocławiu liczą, że ten młody chłopak w przyszłości będzie ważną postacią, na miarę swojego nazwiska. Jan Wójcik, syn nieodżałowanej legendy polskiego basketu, Adama, rozwija się w barwach Śląska. Zdając sobie sprawę z oczekiwań i czym jest "dycha" na plecach dla WKS, którą z dumą nosi.
Maciej Piasecki, TVPSPORT.PL: – Zacznijmy od początku. Były Stany Zjednoczone, teraz jest Śląsk Wrocław. Przemyślany krok?
Jan Wójcik: – Ze Śląskiem trenowałem właściwie od startu przygotowań do ligi. Początkowo po to, żeby podtrzymać formę po sezonie w USA, nie umawialiśmy się na nic konkretnego w kwestii przyszłości. Moja mama jest jednak zaprzyjaźniona z klubem, cała nasza rodzina jest blisko WKS. Szukałem szkoły w USA, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło i wtedy doszliśmy do wniosku, że może warto spróbować gry w Śląsku, już teraz. Granie w Polsce to na pewno zupełnie inny świat. Ale nie twierdzę, że gorszy, czy lepszy. Na duży plus zapisuję współpracę ze sztabem szkoleniowym.
– Oliver Vidin dba o młodzież w Śląsku.
– Jestem pozytywnie zaskoczony postawą trenera. Trener poświęca mi dużo uwagi, a to może fajnie zaprocentować na przyszłość. Mogę być wdzięczny, że dostałem szanse do gry od razu, co na przykład w USA, wcale nie jest takie oczywiste. Wręcz przeciwnie, jako „świeżak” nie dostawałem minut na boisku. Myślę, że trener Vidin chce, żeby młodzi koszykarze budowali swoją pewność siebie. Żebyśmy później, w decydujących momentach, kiedy będzie taka konieczność, nie bali się odpowiedzialności za rzut, czy kluczowe podanie.
– USA nie podbiłeś, ale dalej gra tam twój brat Szymon. Było ciężko przebić się do tego wielkiego, amerykańskiego świata basketu?
– Bywało różnie. Jeszcze zanim trafiliśmy z Szymonem do USA, zaliczyliśmy granie we Francji. Tam nauczyłem się reagować na szybszą grę, bardziej atletyczną, co było dobrym przetarciem przed basketem za oceanem. Już we Francji poziom był wysoki, więc mogłem się spodziewać, że USA to świat, w którym trzeba będzie rozpychać się łokciami.
– A dodatkowo biali nie potrafią skakać. Funkcjonuje ten stereotyp?
– Nie no, nie jest tak źle! Choć fakt faktem, w obu zespołach, w których byłem w USA, była duża przewaga ciemnoskórych graczy. Głównie z uwagi na to, że biali nie są po prostu tak zainteresowani koszykówką.
– W USA byliście z bratem bardziej traktowani, jako Polacy, czy po prostu, jak Europejczycy? Pytam o podejście koszykarskie.
– Faktycznie, słuszna uwaga, byliśmy Europejczykami. Za oceanem nie ma znaczenia, z jakiego państwa jesteś, jeśli wywodzisz się spoza USA. Koszykarsko funkcjonuje podział na regiony świata i my z Szymonem byliśmy reprezentantami europejskiego stylu. Jak pewnie łatwo się domyślić, zupełnie innego, niż tamtejszy basket.
– Największa różnica?
– W wydaniu amerykańskim koszykówka w dużej mierze opiera się o granie indywidualne. Wysoki gracz dostaje piłki, ale bywają też tacy magicy, którzy załatwiają sprawę grą na obwodzie. Generalnie sporo zależy od rozgrywających. Niektórzy czują się swobodniej na obwodzie, inni za to grają ścinając w daną strefę, kolejni mijają kosz i podają prosto do rąk, w gąszcz ludzi. Wysocy gracze coraz częściej są wykorzystywani w grze innej, niż to miało miejsce przed laty. Trzeba się dostosowywać do zmieniających się realiów koszykówki, być coraz bardziej wielozadaniowym. Ja sporo czasu poświęcam na grę tyłem do kosza. Nawet robiliśmy sobie kilka gierek z Olkiem Dziewą, jeden na jeden. Najczęściej ze mną wygrywa, ale rywalizacja jest wyrównana, na tyle, na ile jestem w stanie się postawić koledze.
– Kończąc wątek amerykański, słyszałem o tendencji do szachowania Wójcikami, jeśli chodzi o wspólne granie. Albo był na boisku jeden, albo drugi. To prawda?
– Rzeczywiście tak było, szczególnie w USA. Ale dlaczego tak to wyglądało, nie jestem w stanie wyjaśnić. Ideologia była dziwna, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze granie we Francji, gdzie bardzo dobrze razem funkcjonowaliśmy na boisku. Mocno przyzwyczaiłem się do obecności Szymona na parkiecie, mamy też pewne wyrobione schematy, które działały z korzyścią dla drużyn, które reprezentowaliśmy. Nie mam zamiaru jednak oceniać, jakie były konkretne powody, że w USA inaczej widziano naszą współpracę…
– A jak jest bez brata, kiedy gracie w różnych punktach świata?
– To nowa sytuacja, ale jakieś epizody, chociażby reprezentacji młodzieżowych, już mieliśmy, kiedy trzeba było grać bez brata przy boku. Wiem, że Szymon to zdolny gość i da sobie radę. Jest w naprawdę dobrym zespole i jestem dumny, że znalazł uznanie. Na pewno będzie to dla niego dobry sezon.
– Oglądał twój debiut w Śląsku?
– Tak, ale z odtworzenia, bo sam miał wtedy własny trening. Był zaciekawiony, dopytywał, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Dużo rozmawiamy o koszykówce, wspieramy się, ciesząc się z sukcesów brata.
– Ale słyszałem, że charakterologicznie rozmawiam ze spokojniejszym z Wójcików.
– To zależy od sytuacji! A tak na poważnie, faktycznie, jesteśmy różni. Ja jestem bardziej spokojny, Szymon za to potrafi się częściej denerwować. Mamy też różne zachowania, na podstawie których można nas charakteryzować tak czy inaczej. Ale tworzymy zgrany team. Zdarzyło się, że nie grałem przez dwa miesiące na drugim roku w USA, bo doznałem wstrząsu mózgu. Mogłem jedynie obserwować mecze w których brał udział Szymon. Dlatego też zabrałem się za podpowiadanie, co zrobił dobrze, co mógłby poprawić. Oczywiście, nic nie narzucając. Myślę, że niektóre z tych rzeczy docenił.
– A kłótnie braci Wójcików się zdarzają?
– Rzadko.
– Słyszałem, że jesteś kibicem San Antonio Spurs. Trudny sezon za tobą.
– Nie będzie to odkrycie, w San Antonio doszło w ostatnich latach do sporej przebudowy drużyny. To nie jest już team do którego przywykłem, dorastając i podziwiając ich grę. Ostatni sezon faktycznie był wymagający, nauczył kibiców Spurs cierpliwości. Brak play-off dla takiego klubu w poprzednich latach byłby trudny do przełknięcia. Teraz trzeba po prostu poczekać, aż powstanie drużyna, która ponownie będzie odnosić sukcesy.
– A oglądasz mecze NBA?
– Będąc w USA na pewno godzinowo było to prostsze… Ostatnio trochę się pozmieniało z godzinami startu spotkań i kilka, już z perspektywy polskich realiów czasowych, obejrzałem. Ale jeśli mam się na czymś skupić, to na pewno na graniu dla Śląska. Dlatego trzeba odłożyć na bok NBA, wysypiać się i mieć siłę do trenowania i grania w barwach WKS.
– Możemy porozmawiać chwilę o tacie?
– Tak.
– Pamiętasz kiedy pierwszy raz pojawiłeś się na trybunach, oglądając jego mecz?
– Odkąd pamiętam, zawsze siedziałem z mamą i bratem za ławką, przy boisku. Mieliśmy swoje miejsca, dzięki czemu mogliśmy z bliska obserwować, jak tata grał. Jedno z piękniejszych wspomnień to rok 2012, ostatni sezon w jego karierze. Zdobył wówczas punkt numer 10 000, było wielkie święto w Hali Orbita. Cała rodzina była przeszczęśliwa, pamiętam taki wielki tort, który tata kroił w koronie króla strzelców…
– Ale do koszykówki nie byliście w domu przymuszani?
– Nie. Rodzice chcieli, żebyśmy spróbowali różnych sportów. Nie było namawiania na koszykówkę, uprawialiśmy mnóstwo różnych dyscyplin. Piłka nożna, judo, tenis, windsurfing, narciarstwo, pływanie. Lubiłem też snowboard. Czasem człowiek pograł też trochę w tenisa stołowego. Ale ostatecznie, sami wybraliśmy, że chcemy grać w koszykówkę.
– Jest coś, czego w szczególności nauczył was tata?
– Mógłbym długo wymieniać… Koszykarsko, wszystkiego. Ale gdybym miał wybrać, stawiam na odpowiedzialność.
– Poprzeczkę masz wysoko zawieszoną we Wrocławiu. „Dziesiątka” na plecach, ogłoszenie podpisania kontraktu z WKS w rocznicę śmierci taty… Do tego nie będę ukrywał, patrząc na boiskowe ruchy, masz w sobie sporo z ojca.
– Kiedy wszedłem do Hali Orbita, poczułem ten zapach, wszystkie wspomnienia wróciły. Z czasów, kiedy Adam Wójcik był na ustach kibiców. Nie ukrywam, trochę się stresowałem przed debiutem, ale parę minut na boisku w barwach Śląska, dało mi dużo energii i poczułem się swobodniej, mogłem coś pokazać. Będę się starał to robić przy każdej okazji, pisząc swoją historię, Jana Wójcika. Odnośnie numeru, zazwyczaj jak grałem z Szymonem, to on miał dziesiątkę na plecach, ja zazwyczaj numer piętnaście. Teraz jednak wybrałem „dychę” i jestem z tego dumny, oddając hołd mojemu tacie. Pomysł z dniem podpisania kontraktu wyszedł ze strony klubu, uważam, że był trafiony. Teraz pozostaje udowadniać, że faktycznie, kolejne pokolenie Wójcików, będzie godnie reprezentować barwy Śląska.
Jan Wójcik – urodzony 11 listopada 1999 roku we Wrocławiu. Wzrost/waga: 204 cm/99 kg. Pozycja na boisku: niski skrzydłowy/silny skrzydłowy. Dotychczasowe kluby: Elan Chalon (Francja); Missouri State (USA); Northwest Florida State College (USA); WKS Śląsk Wrocław (od 26 sierpnia 2020). Dodatkowo Jan Wójcik występuje również na pierwszoligowych parkietach w barwach TBS Śląsk II Wrocław.