| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Kluczowe rzeczy dla losów hitu Ekstraklasy zdarzyły się na skrzydłach. Nie sposób było nie dostrzec także irytacji Artura Boruca i załamania Dariusza Żurawia. Legia pokonała Lecha 2:1.
Rzadko Dariusz Żuraw, trener Lecha Poznań, zdobywa się na kontrowersyjne słowa dotyczące postawy swojego zespołu. W Warszawie szkoleniowiec Kolejorza był podłamany stratą gola w ostatniej akcji rywalizacji. Nic dziwnego, skoro klub z Wielkopolski nie wygrał w stolicy w lidze od ponad pięciu lat. Dodatkowo Filipa Bednarka pokonali debiutujący w Ekstraklasie Kacper Skibicki, a także Rafael Lopesa, dla którego była to pierwsza bramka w barwach Wojskowych.
– Ta sytuacja to frajerstwo – nie krył emocji Żuraw, którego Lech ma najgorszy ligowy początek od lat. Poznaniacy mają regularny problem z grą przy Łazienkowskiej. Kolejorz potrafi prowadzić, grać momentami ładnie, ale na koniec przegrywać w bolesny sposób. Ostatecznie goście w niedzielę oddali mniej strzałów od gospodarzy ze stolicy, a także byli rzadziej w posiadaniu piłki.
— FotoPyK (@FotoPyK) November 8, 2020
Valencia przeciwko Lechowi celnie podawał tylko 15 na 22 dwa razy. Raptem dwadzieścia procent jego dryblingów (1/5) zakończyło się powodzeniem. Liczba wygranych pojedynków też nie rzuca na kolana. Mowa o trzech udanych próbach na jedenaście (27 procent). Do tego doszło siedem strat w trakcie 45 minut. Ekwadorczyk zawodził też w grze defensywnej, większość pracy zrzucał na barki Filipa Mladenovicia. Przez to były piłkarz Piasta nie realizował oczekiwań sztabu szkoleniowego. Najdobitniej pokazał to przed przerwą, gdy uciekł mu Alan Czerwiński. Legionista gonił rywala, ale nagle bez powodu zatrzymał się, czym wzburzył połowę drużyny, a przede wszystkim Artura Boruca. Puste trybuny tylko mocniej poniosły przeciągłe przekleństwo, jakie wyrwało się z ust doświadczonego bramkarza. Ręce załamał także Michniewicz, który od razu nakazał rozgrzewać się Rafaelowi Lopezowi. W drugiej połowie Valencia nie wybiegł już na murawę.
Wspomniany Boruc zagrał za to prawdopodobnie najlepsze spotkanie po powrocie do Warszawy. Waga jego interwencji w końcówce spotkania była olbrzymia. Golkiper radził sobie między innymi z uderzeniami Modera czy Skórasia, które poważnie zagrażały gospodarzom. 40-latek odegrał wielką rolę w tym, że wynik ułożył się po myśli mistrzów Polski.
Swoją rolą w dyscyplinie taktycznej Legii odegrał też Boruc, który regularnie wspierał zespół wskazówkami dotyczącymi ustawienia. Po 90 minutach okazało się jednak, że kluczowi nie byli środkowi pomocnicy, a skrzydłowi. Dodatkowo kluczowy dla spotkania był atak pozycyjny, a nie kontrataki, które nie przynosiły wielkich efektów.
Lech forsował grę środkiem, choć gola strzelił po dośrodkowaniu z prawej strony boiska. Odwrotnie było z warszawianami, którzy od początku szukali możliwości ataku flankami. To przyniosło też najlepsze efekty. Bramki Skibickiego oraz Lopeza padły po dograniach z bocznych sektorów murawy. To tam odbywało się najwięcej pojedynków i zabezpieczenie flanek okazało się kluczem do zwycięstwa. Ostatecznie lepiej wyszło to Legii, która nie dopuszczała do wielu zagrań rywali, a przy tym sama okazała się najskuteczniejsza w tym aspekcie.
Hit 9. kolejki rozgrywek nie okazał się kitem. Jakości momentami brakowało, w drugiej połowie widoczne było też zmęczenie ekipy Żurawia, który rozgrywał w Warszawie trzecie spotkanie w ciągu siedmiu dni. Legia znalazła właściwy sposób na pokonanie Kolejorza i poradziła sobie z poznaniakami występującymi także w Lidze Europy. Pewne jest jedno – kryzys przy Łazienkowskiej dobiegł końca, choć do ogłoszenia powstania Legii Michniewicza, wciąż jeszcze daleko.