Federacja World Boxing Council oficjalnie wprowadziła nową kategorię wagową do zawodowego boksu. Dywizja bridgerweight rozdzieli wagę junior ciężką i ciężką, wprowadzając kolejny zamęt. Celem takiego zabiegu jest stworzenie nowych mistrzów, wyprodukowanie kolejnych pasów i przede wszystkim zarobienie dodatkowych pieniędzy. Biznes, a bezsens.
Organizacja WBC powstawała w 1963 roku, stanowi ważną częścią historii zawodowego boksu. Zielony pas mistrzowski stał się celem zawodników z całego świata, choć rozwodnienie znaczenia splendoru jej nie dodaje. Prezydent Mauricio Sulaiman, syn założyciela Jose Sulaimana zmarłego w 2014 roku, postanowił zamieszać w bokserskim garnku. Już wkrótce stały od lat podział ulegnie znaczącej zmianie. Waga bridgerweight zostanie wciśnięta między dywizję junior ciężką z nowym limitem wynoszącym 86,2 kg, a ciężką z dolną granicą 102,6 kg. To oznacza, że w WBC zakończą się czasy małych "ciężkich". Na mocy tych przepisów nie mogłoby by dojść do słynnej potyczki Davida Haye'a z Nikołajem Wałujewem. W 2009 roku Dawid pokonał Goliata na punkty, ważąc 98,4 kg (Rosjanin zanotował 143,3 kg). W dzisiejszych realiach Brytyjczyk na siłę musiałby więc dobić ponad cztery kilogramy. Durne prawo… ale prawo.
Opowieści Sulaimana o wprowadzeniu nowej jakości dzięki osiemnastej kategorii wagowej przypominają dmuchanie w pęknięty balon. Jak mocno Meksykanin się nie napręży, to mnie nie przekona do tego rozdawnictwa, choć promotorzy na pewno będą usatysfakcjonowani. Na razie pozostałe prestiżowe federacje, czyli IBF, WBA i WBO nie poparły tego pomysłu. Dla porównania świat MMA – w UFC jest osiem kategorii wagowych, różnica jest zatem kolosalna.
Oczywiście paradoksów związanych z działaniem organizacji bokserskich jest o wiele więcej. Kolejnym z nich pozycja Manuela Charra w hierarchii federacji WBA. Niemiec w listopadzie 2017 roku pokonał przeciętnego Aleksandra Ustinowa i zdobył wakujący pas "regularny" w wadze ciężkiej. Od tego czasu nie wychodził do ringu ani razu, po drodze miał za to spore perturbacje życiowe, włącznie z udziałem w strzelaninie. Zachodnie media od kilku dni sugerują, że Charr może pod koniec roku bić się o pasek ze słabiutkim Chorwatem australijskiego pochodzenia, Markiem de Morim, który sam przyznaje, że boksu uczył się z… internetu. Takich samouków barwnie opisywał Andrzej Gmitruk– mistrzowie akademii YouTube’a. I zwycięzca tego zestawienia w teorii będzie mistrzem królewskiej kategorii obok Anthony’ego Joshuy czy Tysona Fury’ego. Poprzednie zdanie jest najlepszą puentą paradoksów spowijających to środowisko. Czy się stoi, czy się leży, pasek mistrza się należy.