Gdyby sporządzić listę najbardziej pechowych skoczków narciarskich, Władimir Zografski z pewnością mógłby pretendować do zwycięstwa. Zasłynął seryjnymi dyskwalifikacjami, niedawno słuch po nim zaginął, kiedy u trenerów wykryto koronawirusa. Teraz się odnalazł na kwarantannie.
W ubiegłym tygodniu w Ruce na starcie niedzielnych zawodów zabrakło Czechów oraz właśnie Zografskiego. Pozytywny wynik testów na koronawirusa otrzymał Filip Sakala oraz dwaj trenerzy bułgarskiego rodzynka w stawce.
O ile naszym południowym sąsiadom się upiekło, bo powtórne badanie dało negatywny wynik i wrócili do kraju, to sytuacja Zografskiego pozostawała niejasna. Można było jedynie przypuszczać, że utkwił na kwarantannie w Finlandii.
Jak udało nam się dowiedzieć, faktycznie tak się stało. Bułgar do 9 grudnia jest uziemiony (dopiero tego dnia wyleci z Finlandii). To praktycznie eliminuje go z rywalizacji w mistrzostwach świata w lotach w Planicy, bo te zaczynają się oficjalnymi treningami i kwalifikacjami dzień później, 10 grudnia.
27-latek powoli staje się synonimem pecha w skokach. Do dziś kojarzył się z licznymi dyskwalifikacjami, których uzbierał aż 26 w zawodach różnej rangi. Teraz najprawdopodobniej jest pierwszym skoczkiem, który traci medalową imprezę z powodu koronawirusa, choć go... nie miał. Można byłoby się uśmiechnąć, ale sytuacja Bułgara rodzi kolejne pytania o postępowanie wobec zdrowych zawodników w przypadku, gdy zakażony jest ktoś z ich otoczenia.
Zografski najprawdopodobniej opuści mistrzostwa świata w Planicy (trudno wierzyć, że zdąży dotrzeć do Słowenii), Czesi nie polecieli do Niżnego Tagiłu, a sprawa wywołała burzę. Pojawiły się głosy, że FIS jest bezradna wobec zakażeń skoczków. Można sobie tylko wyobrazić, co działoby się, gdyby podobna sytuacja spotkała w Finlandii jedną z czołowych kadr. A poza Austriakami w Ruce wszystkie reprezentacje startowały w najmocniejszych składach.
Następne