| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Już w niedzielę kolejna odsłona "świętej wojny", czyli mecz Orlen Wisła Płock – Łomża Vive Kielce (transmisja w TVP Sport). Jak wyglądała ta rywalizacja kilkanaście lat temu? Dlaczego trzeba było uważać na kulturystów, a zawodnicy musieli bronić swoich żon przed kibicami i kto był jedyną osobą, która mogła spokojnie jeździć po Płocku autem z kieleckimi tablicami?
Damian Pechman, TVP Sport: – Wychował się pan w takim miejscu, że chyba nie miał wyjścia i musiał kibicować Iskrze.
Tomasz Paluch: – Coś w tym jest. Mieszkałem 300 metrów od starej hali Iskry, na osiedlu Podkarczówka. Jako dzieciak grałem na placu budowy w piłkę nożną. Gdy już hala została oddana do użytku, to trudno było się do niej dostać. Czasami udawało się w drugiej połowie przemknąć obok ochrony i wejść do środka. Gdy byłem już starszy i chciałem kupić bilet, to musiałem się ustawić w kolejce kilka godzin wcześniej...
– Został pan wychowany w duchu "świętej wojny"?
– Wtedy nikt tak nie nazywał tych meczów. Po raz pierwszy usłyszałem o tym później, gdy grałem już w Płocku, gdzieś na początku XXI wieku. Wymyślili to chyba kibice Wisły, ale pewności nie mam. Poza tym mam jedną uwagę – wszyscy sprowadzają te mecze tylko do pierwszych drużyn, a przecież Kielce i Płock walczyły też w młodszych rocznikach! Pamiętam, że wszystko musiało być wtedy na tip-top, wyprasowane koszulki, wyleczone kontuzje, pełna mobilizacja. No i stres. Chcieliśmy koniecznie wygrywać, ale nie zawsze wychodziło.
– Podobno nie podobało się panu, że musi grać na skrzydle.
– Oj, bardzo. Byłem najmniejszy, więc trenerzy mnie tam ustawiali. Na początku mi to nie pasowało – tylko biegałem i nie miałem tak często piłki jak rozgrywający. Nie rzuciłem jednak treningów, bo co innego miałem do roboty? Halę miałem pod nosem, w zespole kolegów z osiedla. Później zaczęły przychodzić powołania do kadr młodzieżowych i narzekałem już coraz rzadziej.
– Zwłaszcza, że szybko przyszedł też debiut w Superlidze.
– Miałem 17 lat, w zespole było trochę kontuzji, i trener zabrał mnie na mecz do Warszawy. Zagrałem może 10-15 minut, ale pamiętam, że udało mi się rzucić nawet bramkę Pawłowi Rydzowi.
– Zaczęło się tak pięknie i szybko zgasło. Dlaczego?
– W Kielcach spędziłem w pierwszej drużynie w sumie dwa sezony, 1995-97. Niestety, doszło do konfliktu z jednym ze sponsorów i postanowiłem sobie poszukać innego miejsca.
– I wymyślił pan, że zostanie żołnierzem?
– Chciałem mieć z głowy służbę wojskową. W grę wchodził albo Śląsk Wrocław, albo Czuwaj Przemyśl. Trafiłem do Przemyśla, na zasadzie wypożyczenia. Byłem tam wyróżniającym się zawodnikiem i spokojnie czekałem na propozycje z innych klubów. Iskra chciała mnie z powrotem, ale jakoś tak bez przekonania. Byłem wychowankiem, a takich ludzi docenia się mniej niż przyjezdnych. W międzyczasie zgłosiła się Wisła...
– Nie miał pan żadnych obaw, żeby wyjechać do Płocka? Pan, człowiek wychowany obok hali Iskry, miał grać w zespole największego rywala!
– Pewnie, że miałem obawy. Pamiętałem jak "witali" mnie kibice w Płocku, gdy przyjeżdżaliśmy na mecze. Pomogła mi jednak roczna przerwa w Przemyślu. Może też dlatego zostałem szybko zaakceptowany i przez kolegów, i przez kibiców Wisły.
– Kielce nie chciały pana wcale oddać do Płocka. Przynajmniej nie za darmo.
– To prawda, chcieli za mnie duże pieniądze. Ostatecznie Wisła nie zapłaciła ani grosza. Ciekawa historia, nawet z obecnej perspektywy. Do Płocka trafiłem jako… amator i podpisałem umowę jako specjalista ds. marketingowych. W sumie jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało. Liczyło się to, że mogłem trenować i grać, a do tego dostawałem wypłatę. Amatorem, tak oficjalnie, byłem przez jeden sezon.
– Pierwszy wyjazd do Kielc musiał być w nowych barwach stresujący.
– Bardzo! Zwłaszcza na początku, w moim pierwszym czy drugim sezonie w Wiśle. Wie pan, na trybunach siedziała rodzina, koledzy z podwórka... Na szczęście nie mieli pretensji. Kibicowali Iskrze, ale trzymali też kciuki za mnie.
– Przypuszczał pan wtedy, że będzie grał w Wiśle przez 10 lat, a po zakończeniu kariery zapuści tam korzenie?
– A skąd! Myślałem, że zostanę góra dwa-trzy lata, a później zagram w innym miejscu. Zwłaszcza, że w ciągu tych dziesięciu lat, pewnie z siedem razy byłem już spakowany i gotowy do wyjazdu. W Płocku zmieniali się trenerzy, koncepcje i nie wiedziałem, czy nadal będą mnie chcieli. Ostatecznie podpisywałem nową umowę i grałem. Przeżyłem w sumie sześciu trenerów i każdy potrafił dla mnie znaleźć miejsce.
– Wracając do meczów w Kielcach… Nie było nigdy prób rewanżu za "zdradę" i przejście do Wisły?
– Ominęły mnie na szczęście czasy, gdy w obronie grali kulturyści. Z opowiadań kolegów wiem, że na boisku zostawało wiele zębów. Do tego trzeba doliczyć złamane nosy i rozcięte łuki brwiowe. Sędziowie pozwalali wtedy na więcej. Zaczęło się to zmieniać właśnie w momencie, gdy trafiłem do Płocka. Przyszła nowa fala młodych i zdolnych zawodników. Przykładem Marcin Lijewski czy Mariusz Jurasik. Na boisku trzeba było pokazać już nie tylko siłę, ale też technikę.
– Mieliście jakiś rytuał przed meczami z Iskrą?
– Niezależnie czy graliśmy u siebie, czy w Kielcach, to zwykle dzień przed meczem wyjeżdżaliśmy z Płocka. Mieliśmy sprawdzony ośrodek niedaleko miasta, w Cierszewie. Hotel, park, stadnina koni. Idealne miejsce, żeby odpocząć i przygotować się do meczu.
– Warto przypomnieć, że i Wisła, i Iskra grały w starych halach. Na boisku mieliście obok siebie nie tylko rywali, ale też kibiców. Stali przy linii bocznej, za bramkami…
–Zwłaszcza w starej hali w Płocku zajmowali każde wolne miejsce obok parkietu. Mi to nie przeszkadzało, bo byli po mojej stronie. Gorzej miałem w Kielcach, wyzwiska w moją stronę były na porządku dziennym. Dobrze, że trybuny były wyżej boiska, więc kończyło się tylko na słowach. Starałem się zresztą nie zwracać na to uwagi i skupiałem się tylko na meczu. Życie skrzydłowego nie należało wtedy do łatwych. Rywale łapali za ręce, kolana, leciało się głową w dół, a trzeba było jeszcze myśleć o rzuceniu bramki.
– Musieliście uważać nie tylko na boisku. Czujność trzeba było zachować też w szatni.
– Standardem było, że brakowało ciepłej wody. Albo że gasło światło. Zwykle, gdy prowadziliśmy albo było w okolicach remisu. Może to przypadek, a może komuś nie podobał się wynik. Cóż, w takich meczach wszystkie chwyty były dozwolone.
– Kończył się mecz i nadal patrzyliście na siebie spod byka? Czy może wchodziło w grę wspólne piwo?
– Nawet gdybyśmy chcieli, nie było na to szansy. Powód był jeden – zaraz po meczu byliśmy eskortowani przez policję i opuszczali nas dopiero 15-20 kilometrów za Kielcami.
– Gorzej mieli kibice, którzy na mecze podróżowali własnymi samochodami. Podobno w Płocku tylko jedno auto na kieleckich numerach było bezpieczne.
– Moje! Przez pięć lat jeździłem po Płocku z kielecką rejestracją. Nie zmieniłem jej, bo też nie sądziłem, że będę grał w Wiśle tak długo. Każdy wiedział, że to moje auto. Nigdy po meczu nie miałem przebitej opony czy porysowanych drzwi.
– Pod halę Iskry też mógł pan zajechać autem i później spokojnie zagrać mecz?
– Nie ryzykowałem, zawsze mieliśmy zapewniony autokar. Zresztą… W meczach Płock – Kielce nie było nigdy rękoczynów, kibice ograniczali się tylko do wyzwisk. Nikt nie atakował na trybunach na przykład naszych rodzin. A była taka tradycja, że żony i partnerki dopingowały nas w najważniejszych meczach, więc oczywiście także w Kielcach. Od kolegów słyszałem jednak historie, że musieli wkroczyć na trybuny we Wrocławiu i raz chyba w Warszawie, żeby bronić swoich żon przed atakami miejscowych kibiców.
– Najbardziej pamiętne "święte wojny", w których brał pan udział?
– Było kilka takich meczów. Pierwszy, jeszcze w koszulce Iskry, decydował o mistrzostwie Polski w sezonie 1995/96. Było to piąte spotkanie w fazie play-off, wygraliśmy w Płocku jedną bramką. Kolejne wspomnienie mam już z czasów, gdy grałem w Wiśle. Choćby jeden z Pucharów Polski. Jeszcze cztery minuty przed końcem przegrywaliśmy różnicą czterech bramek, Kielce szykowały już szampany, a tymczasem my odrobiliśmy straty w dwie minuty i zdobyliśmy puchar. Albo mecz, w którym przez długi czas graliśmy w osłabieniu, bo wykluczony został Artur Niedzielski, który – zdaniem sędziów – w niesportowy sposób sfaulował Radka Wasiaka. Takie były przepisy, że jego miejsca nie mógł zająć nikt inny. Na szczęście udało nam się wygrać po dogrywce.
– W 2009 roku zakończył pan karierę i został w Płocku. Nie myślał pan, żeby wrócić w rodzinne strony?
– Rodzina już się tutaj zadomowiła. Dzieci chodziły do szkoły, miały swoich kolegów, żona pracę… Ja też zacząłem prowadzić biznes, który sobie wymyśliłem jeszcze pod koniec kariery.
– Dzieci wychował pan na kibiców Wisły Płock czy Vive Kielce?
– Mieszkając w tym mieście nie można inaczej…
– Ile jeszcze w meczach Kielce – Płock zostało prawdziwej "świętej wojny"?
– Niewiele, a na pewno mniej niż kiedyś. Nie ma takiej atmosfery. Rywalizacja na dobre rozkręciła się w latach 90. Kluby prowadziły wtedy odmienną politykę – Wisła stawiała na wychowanków, Iskra sprowadzała najlepszych z całej Polski. Później Płock też zmienił podejście. Przyszedłem ja, Damian Wleklak czy Marcin Lijewski, ale "święta wojna" była nadal polska. Z czasem kluby zaczęły mocniej stawać na obcokrajowców i temperatura meczów mocno spadła. Bardziej jest to nakręcane w mediach niż w rzeczywistości ma miejsce na boisku. Zawodnikom z innych krajów w pełni zrozumieć, jakie znaczenie mają dla Kielc i Płocka bezpośrednie mecze. Żaden z nich nie będzie "umierał" na boisku i ryzykował poważnej kontuzji, która może zakończyć karierę. Nie opłaca się mając w perspektywie grę w pucharach czy mistrzostwach świata.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.