FILIP CZYSZANOWSKI, TVP Sport: – Michal, fatalny dzień dla nas. Jak ty to wszystko odbierasz? Pewnie jeszcze jest w tobie dużo emocji.
Michal Dolezal: – Na pewno tak jest. Nie ma co więcej tej sprawy komentować. Wciąż jesteśmy w kontakcie z Sandro Pertile. Przed chwilą dzwoniłem do teamu ds. COVID-19. Przekazał mi informację, że jeszcze nie ma wyników testów naszych skoczków. W tej chwili głównie na to czekamy, co będzie dalej.
– Tracicie Oberstdorf. Wiadomo, że zabrakło czasu na to, by wystartować. Jak ty to odbierasz? W każdym kraju obowiązują inne przepisy. Minęło dziewięć miesięcy, nie udało się wypracować jasnych procedur. Klimek Murańka miał wynik częściowo pozytywny, reszta zawodników - trzy negatywne w ciągu 3-4 dni. Efekt? Polacy nie są dopuszczeni do konkursu. Trudno tutaj o dobrą wolę posądzać niemiecki sanepid, to nie wygląda najlepiej. Jakie są twoje odczucia?
– Odczucia są takie, że nie jestem zadowolony z całej komunikacji z teamem covidowym. Ciągle to przedłużali, nie byli w stanie podać jasnej decyzji. W ogóle się nie odzywali [w pewnej chwili]. Przyjechaliśmy do hotelu, po czym ich szefowa powiedziała nam, że będą przeprowadzać znów testy. Kiedy jeszcze trwały badania, nagle zobaczyłem artykuły, że jesteśmy usunięci z zawodów w Oberstdorfie. Trochę źle to wygląda.
– Jak zareagowali na to zawodnicy? Jak oni się czują?
– A jak się możemy czuć? Jesteśmy dobrze przygotowani fizycznie, wszystko było w porządku. Oczywiście każdy odbiera to inaczej. Mamy nadzieję, że wszystko się skończy na tym, że uda nam się potem wystartować w Garmisch-Partenkirchen. Będziemy robić wszystko, żeby się tak stało.
– A jak są swoje najbliższe plany? Wyjeżdżacie z Oberstdorfu? Macie teraz nałożoną izolację przez niemiecki sanepid? Sami ją sobie nałożyliście i siedzicie w hotelu z własnej woli?
– Nikt nam niczego nie nakazywał. Reszta zawodników ma negatywne wyniki. Nie nałożono na nas kwarantanny, nie ma decyzji na jej temat. Siedzimy w hotelu. Cóż więcej mamy przecież robić? Zostaniemy tutaj do 30 grudnia. Potem są zaplanowane kolejne testy na Ga-Pa i Innsbruck. Mamy teraz czas wszystko komunikować. Postaramy się zrobić wszystko, by wystartować już w noworocznych zawodach.
– Macie warunki, by podtrzymywać formę, salę do rozruchu?
– Pod tym kątem jest dobrze, jest salka do ćwiczeń. Wieczorem będziemy jeszcze dzwonić do siebie z Haraldem [Pernitschem] odnośnie dalszych planów. Na pewno będziemy chcieli jeszcze potrenować.
– Jak ty to odbierasz? To wygląda jak podwójne standardy. Wśród Niemców jest przypadek członka sztabu niemieckiego, jest zarażony koronawirusem. On już ponoć wyjechał z Oberstdorfu, ale skoczkowie są dopuszczeni do zawodów. Trwa konferencja z organizatorami. Niemcy wytłumaczyli się tam, że to fizjoterapeuta, który nie miał kontaktu z zawodnikami. Co to za fizjoterapeuta, który nie ma kontaktu z zawodnikami? To chyba pierwszy w historii zdalny fizjoterapeuta. Nie masz wrażenia, że to są różne podejścia?
– Muszą mieć specjalne urządzenia zdalne. Ale tak jak mówisz, sami doświadczyliśmy tego wszystkiego. Wiadomo, jakie pytania są nam zadawane ze względów bezpieczeństwa – kto z kim jechał w samochodzie, opisywanie całej podróży, kto z kim przebywa i nocuje w hotelu. Jest to dziwne. Nie wiem wszystkiego nt. członka sztabu Niemców, jest to też dla mnie nowa wiadomość. Ale na pewno będzie się wokół tego głośno.
– No właśnie, uważasz, że to jest fair? Jak to możliwe, że w polskim przypadku postąpiono tak ostro, a w przypadku Niemców zignorowano sprawę, bo zakażony wyjechał? Ma znaczenie, że Niemcy są gospodarzami?
– Moje pierwsze odczucie jest takie, że nie jest to fair. Nie wiem, czy chodzi o członka sztabu z tej głównej grupy. Ale podejrzewam, że mieszkali w tym samym hotelu. Też o tym dyskutowaliśmy, jak to jest możliwe. Przecież wszyscy będą o tę sytuację dopytywać. Zobaczymy, jak rozwinie się dyskusja.