Ronaldinho jest jednym z najwybitniejszych piłkarzy XXI wieku. W pamięci kibiców zapisał się przede wszystkim kapitalnymi występami w barwach FC Barcelona. Zanim jednak trafił do Katalonii, czarował w Paris Saint-Germain. Jak twierdzi były szkoleniowiec tego klubu – Luis Fernandez – robił to nie tylko na boisku...
Trener, który z paryżanami pracował dwukrotnie, potrafił okrzesać trudne charaktery. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych radził sobie z Georgem Weahem i Raiem, wygrywając z nimi Puchar Zdobywców Pucharów. Ówczesne PSG doprowadził też do półfinału Ligi Mistrzów.
W dwutysięcznym roku, po czteroletniej przerwie na pracę w Athleticu Bilbao Fernandez wrócił na Parc des Princes. W XXI wieku nie szło mu jednak tak dobrze, jak w minionym stuleciu. A piłkarzy miał wcale nie gorszych.
O sile tamtej drużyny stanowili Jay-Jay Okocha, Mikel Arteta, Mauricio Pochettino, Nicolas Anelka czy Ronaldinho. Ten ostatni szczególnie zapadł Fernandezowi w pamięć. Nie tylko dlatego, że był genialnym piłkarzem...
– Przez pierwszy rok był nie do zatrzymania. Był perfekcyjny we wszystkim co robił. Na treningach wszyscy chcieli być z nim w zespole, bo bali się ośmieszenia. Taką miał technikę – wspominał Fernandez w niedawnej rozmowie z "Le Parisien".
– Tuż po zakończeniu premierowego sezonu we Francji wygrał z reprezentacją Brazylii mundial w Korei i Japonii. Po powrocie nie był już tym samym piłkarzem... – dodawał 61-latek. – Stał się gwiazdą i zaczął wykorzystywać swój status. Za dużo balował. Miał być liderem drużyny, który poprowadziłby nas do triumfów w Europie, a wolny czas spędzał na imprezowaniu – wspominał.
– Zamiast skupiać się na trenowaniu, wolał się zabawiać. Pewnego razu, podczas zgrupowania, przeszedł sam siebie. Siedzieliśmy w lobby i nie mogliśmy w to uwierzyć. Zobaczyliśmy cztery kobiety, które szły w jednym kierunku. Powiedziałem mojemu asystentowi, Ericowi Blondelowi, żeby poszedł za nimi i sprawdził, dokąd idą – mówił Fernandez. – Jak można się domyślać, wszystkie cztery weszły do pokoju Ronaldinho... – zakończył.
Choć, zdaniem Fernandeza, Brazylijczyk przyjemności zazwyczaj przedkładał nad futbol, to wychodząc na boisko i tak był najlepszy. W 2003 roku trafił do Barcelony, gdzie stał się zawodnikiem wręcz mitycznym. I to pomimo tego, że przez całą karierę równie dobrze radził sobie na murawie, co na parkiecie.