Równo 20 lat temu w Garmisch-Partenkirchen Adam Małysz wygrał kwalifikacje do konkursu noworocznego, a trybuny i tak głośniej biły brawo Kirgizowi. Dmirtij Czwykow 1 stycznia wystąpił w TCS jako "dwójka". Ale tak naprawdę Kirgizem nie był. Podobnie jak Andreas Goldberger nie czuł się Serbem, gdy złapano go na kokainie, ani Ingemar Mayr Holendrem, gdy uznał, że na austriacką kadrę jest po prostu za słaby.
Małysz w sezonie 2000/01 jako pierwszy skoczek w historii wygrał wszystkie kwalifikacje do konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Był młody, wyskoczył rywalom "znikąd", wzbudzał podziw, zazdrość i zainteresowanie. Mało kto pamięta, że w Garmisch-Partenkirchen to jednak nie Polak, a reprezentant Kirgistanu wywołał największą sensację wśród publiczności. I szkoda, że jednorazową.
Zabrał sobie trenera i założył kadrę narodową. W kraju bez ani jednej skoczni
Nazywał się Dmitrij Czwykow i tamtego dnia miał 26 lat. Był w wieku idealnym dla skoczków narciarskich, mówi się zresztą, że idealnym dla sportowców w ogóle. I o ile Małysza środowisko znało chociażby z wygranej próby przedolimpijskiej w Nagano, wygranej na Holmenkollen czy ogółem ośmiu miejsc na podium w Pucharze Świata, to Czwykowa szerzej nie znał nikt. Jedyne, gdzie zdołał się wcześniej wdrapać w sporcie, to złoty medal Asian Games w 1996 roku, nieznaczący występ na IO 1998 (i tak był wyżej od Małysza), a z trofeów, które dało się ustawić na półce, szczególne miejsce zajmował Puchar Ministra Obrony Kazachstanu, czymkolwiek ten puchar był. Czwykow nigdy nie zdobył punktów do klasyfikacji PŚ, a próbował 42 razy. Nigdy nie zapunktował w Letnim Grand Prix, a chciał 13-krotnie. Nie udało się też w Pucharze Europy. Jedyne podium w międzynarodowym seniorskim cyklu w karierze, to trzecie miejsce, które na początku 1996 roku wywalczył w Willingen w Pucharze Kontynentalnym. Jeszcze jako Kazach, którym się urodził, a którym przestał być na przełomie tysiącleci po tym, gdy pokłócił się z rodzimą federacją.
– Czwykowowi było na tyle nie po drodze z ówczesnym trenerem kadry, że – przynajmniej na zewnątrz – powtarzał, że na stałe przeprowadza się do Biszkeku. Ale tak naprawdę jak my wszyscy trenował w Europie, bo w tamtym czasie nie mieliśmy w Kazachstanie odpowiednich skoczni. Kirgizi nie mają do teraz – opowiada TVPSPORT.PL Stanisław Filimonow, były skoczek kazachskiej kadry. Biszkek – Taką lokalizację Czwykow do dziś ma zresztą zapisaną w bazie FIS. Mimo że dziś tytułuje się "Międzynarodowym Mistrzem Sportu Republiki Kazachstanu", wówczas dla ratowania kariery nie miał skrupułów. Zdeterminowany, żeby dalej skakać, uzyskał nowy paszport, nauczył śpiewać hymn i do letniego sezonu 1999 przystąpił już jako Kirgiz.
– Został bez perspektyw, bez środków na treningi. Jak ma się szykować do sezonu? To niemożliwe. Stracił stypendium, które przysługuje reprezentantom kraju – wypowiadali się dla jednej z gazet jego przyjaciele z Ałmatów. – Żeby mieć za co żyć i jak się realizować, zdecydował się nawet na wyjazd zarobkowy do USA. Przez trzy miesiące był tam kierowcą taksówki – uzupełnia teraz Filimonow. I dodaje, że żeby jego przewrót miał sens, jako osobistego trenera do Kirgistanu zaciągnął jeszcze ze sobą Pawła Wasiljewa – tego samego, który dziś pracuje w kazachskiej kadrze jako asystent. W nowej ojczyźnie zostali jednak przyjęci jako strudzeni wędrowcy aniżeli goście, przed którymi należy rozwijać czerwony dywan.
Małysz – Kirgiz: 113,5 do 113. Tylko po co mu był Ingebrigtsen?
Nie wiadomo, który z tego duetu był w większym szoku, gdy taki rodzynek w kwalifikacjach do drugiego konkursu 49. TCS skoczył 113 metrów. Jako że punkt K wynosił wówczas 115 m, wydawałoby się, że to niewiele. Ale nie. Skaczący z niskim numerem Czwykow zdumiony patrzył, jak kolejni rywale przy wietrze w plecy szorują o bulę, a on najpierw zapewnia sobie miejsce w konkursie, później czerwony numer w parach KO, a na koniec szansę... na wygraną! Jedynym, który zdołał go przeskoczyć (tylko o pół metra!) okazał się Małysz. I to on zgarnął "jedynkę", wyprzedzając Kirgiza zaledwie o 1,9 punktu.
To była sensacja.
Oglądanie 1 stycznia Czwykowa z "dwójką", między Tommym Ingebrigtsenem a Martinem Schmittem i "Orłem z Wisły", było osobliwością na miarę wejścia w nowe tysiąclecie. I szkoda, że na tym ta historia się skończyła. Chociaż cały świat nart i tak skupiał uwagę na pojedynku Schmitta z Małyszem, to Czwykow nie udźwignął presji, którą sam na siebie nałożył. Chociaż przez chwilę mógł czuć się jak Eddie Edwards w Calgary, to jego konkursowy skok na 99 m i dopiero 41. miejsce nie wywołał emocji, które 13 lat wcześniej rozpaliły publiczność w Kanadzie. Miał pecha, że z nr 49 skakał mistrz świata Ingebrigtsen, który odpuścił kwalifikacje ze względów taktycznych, a nie rywal na miarę jego możliwości. Być może z takim sięgnąłby po upragnione punkty PŚ.
Koledzy nie utrzymują kontaktu, żony – zdaje się – również
Czwykow ani razu później nie odegrał już w zawodach istotnej roli. I chociaż w Niemczech dłuższą chwilę mówiono o postawie Kirgiza, a potem w LGP zawodnikowi udało się nawet wygrać trening przed LGP w Hinterzarten, to po igrzyskach w Salt Lake City odłożył kombinezon na wieszak.
Ironią losu jest, że rok później – już w Kazachstanie, a nie Kirgistanie – został wiceprezydentem federacji narciarskiej. Oraz że w tym roku identyczną funkcję zaczął pełnić Andriej Wierwiejkin – trener, przez którego (poza Kajratem Bijekienowem, którego wymienił jako winowajcę Filimonow) Czwykow musiał zmienić obywatelstwo, żeby dalej skakać. Co robi teraz? Nie wiadomo, jego koledzy z dawnej kadry Kazachstanu twierdzą, że nie utrzymują kontaktu. Poza suchymi wynikami, w rosyjskojęzycznej Wikipedii o Czwykowie jest tylko notka o byłych żonach:
"Życie rodzinne Dmitrija Czwykova jest pełne sprzeczności i złożone. Jako były sportowiec ma silną wolę i jest przyzwyczajony do osiągania swoich celów – bez względu na środki, czasem ze szkodą dla bliskich. Ma dwoje dzieci z dwóch cywilnych małżeństw, ale nie był w stanie nawiązać zdrowych relacji z żadną z byłych rodzin. Szczęście stara się budować z nową, młodą żoną z Rosji, z którą ma trzech synów. To małżeństwo musi być ostateczne w życiu Dmitrija."
Możliwe, że ten fragment – albo w ogóle całą notkę – Czwykow napisał sobie sam.
Farbowane lisy skoków. Goldberger po kokainie miał być gwiazdą Jugosławii
Historia Czwykowa jest o tyle zastanawiająca, że w Kirgistanie – jak podaje baza skisprungschanzen.com – nigdy nie było żadnej profesjonalnej skoczni. I nigdy wcześniej nie było żadnego profesjonalnego skoczka. Obecnie w kraju mogą pochwalić się 17-latką Mariną Petrovą. Co przewrotne, wysłaną w ramach współpracy na szkolenie do Kazachstanu.
Dmitrij wybrał Kirgistan, bo miał tam blisko. I koniec końców go tam chcieli, podobnie jak od 2012 roku w Grecji zachciano Nico Polychronidisa. Zawodnik, chociaż urodził się w Bawarii, po kilku latach treningów zrozumiał, że jako Niemiec może nie mieć szans z przebiciem się do kadry. A grecką, z racji, że stamtąd pochodził jego ojciec, założył sobie sam. Dzięki tej taktyce w Soczi mógł zostać olimpijczykiem, podobnie jak Ingemar Mayr (Austriak, który został Holendrem) zakwalifikował się bez trudu na MŚ w Lahti i Predazzo.
Jednak przypadek Czwykowa dotyczył konfliktu, a nie chęci uprawiania sportowej turystyki. I takich przykładów również w skokach nie brakowało. Dosłownie kilka tygodni temu po aferze, której bohaterem w Słowenii stał się Timi Zajc, życzliwi kibice radzili młodemu talentowi, żeby zwrócił się o paszport serbski. Ponad dekadę temu o polskie obywatelstwo próbował wystąpić Niemiec Alexander Herr, a jego kolega z drużyny Michael Moellinger po skandalu obyczajowym zdecydował się zasilić szeregi Szwajcarów.
Wszystkich przebił jednak Andreas Goldberger, którego w 1997 roku przyłapano w jednym z wiedeńskich klubów na zażywaniu kokainy. Byliśmy u progu IO w Nagano, a sam Goldi – u szczytu kariery. Krajowa federacja po wybuchu skandalu okazała się dla niego bezlitosna i wydała decyzję o zawieszeniu skoczka w prawach zawodnika. To wywołało kuriozalną lawinę wydarzeń. Sztab Goldbergera (z Edim Federerem na czele) zwrócił się o pomoc do Jugosławii. Sprawa trafiła na biurko szefa FIS Giana Franco Kaspera i na najwyższe polityczne szczeble. Otarła się o rząd w Belgradzie, przeszła przez usta największych gwiazd sportu i krajową siedzibę red bulla.
"Jeśli otrzyma zielone światło od FIS, Jugosławia spodziewa się pierwszego złotego medalu na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich" – publikował 4 grudnia 1997 roku "Magazyn NIN", sugerując, że paszport dla Goldiego jest już gotowy do odbioru. Sam skoczek, zniecierpliwiony, że sezon PŚ już ruszył bez niego, stwierdził na tych samych łamach: – robicie dla mnie tak wiele, że jak nigdy dotąd będę chciał wygrać dla was igrzyska! W austriackim "Kurierze" całe zamieszanie skomentowano: "to młody i głupi człowiek, który w dodatku ma złych doradców". Czternaście dni po publikacji w "NIN" Goldberger skakał już w Engelbergu. Jako Austriak.
Konkurs 69. TCS w Ga-Pa 1 stycznia od godz. 14. Transmisja w TVP1, TVP SPORT, na SPORTTVP.PL i w aplikacji mobilnej. Właściwie szkoda, że bez żadnego Kirgiza, Serba ani Greka na starcie.