Bezwzględność, status boga. Czasem przeszkadza...
To, o czym mówi Hakkinen, często przesłaniało obraz wielkiego mistrza z Niemiec. Wielu odwołuje się oczywiście do jego kolizji z Damonem Hillem, która na torze w Adelajdzie dała mu pewność, że Brytyjczyk nie skończy wyścigu i nie odbierze tytułu mistrza. Znacznie gorzej Schumacher zachował się później.
Był 26 października 1997 roku, Grand Prix Europy na torze Jerez. Rywalem Schumachera był
Jacques Villeneuve z Williamsa. Obaj, a także
Heinz-Harald Frentzen mieli w kwalifikacjach ten sam czas okrążenia. Kanadyjczyk ruszał jednak pierwszy, bo osiągnął go wcześniej. Schumacher przed tym wyścigiem mówił wprost. –
Chcę szczerej rywalizacji – stwierdził. Miał punkt przewagi nad Villeneuve’em, a stawką wyścigu było przełamanie wieloletniej passy bez mistrzostwa świata Ferrari. Ale tutaj ujawniło się coś, o czym mówił
David Coulthard. –
Takie wyścigi jak Jerez to rysy na obrazie wielkiego mistrza, jakim był Michael – oskarża Szkot. Wiedział, że na pewnym etapie wyścigu nie zatrzyma szybszego Williamsa prowadzonego przez Villeneuve’a. I stało się… skręcił prosto w Kanadyjczyka. Nie mógł zaakceptować, że może przegrać. A następnie został zdyskwalifikowany w całym sezonie 1997, nie pozostawiono mu nawet tytułu wicemistrzowskiego.
Schumacher potrafił pokazać, że posunie się do wszystkiego, aby wygrać. Chciał udowadniać za wszelką cenę, że jest lepszy. Czy Kanadyjczyk był zdziwiony? Nie. Ujawnił światu największy moment słabości Schumachera, to było wtedy jego duma została urażona najmocniej.
Wielokrotnie irytował się jego postawą Juan Pablo Montoya, który złościł się na taktykę wyścigową Schumachera. W 2002 roku w Malezji doszło między nimi do kolizji. Schumacher urwał skrzydło swojego samochodu, a Montoya dostał surową karę przejazdu przez aleję serwisową. W kolejnej rundzie w Brazylii ofiarą był Kolumbijczyk. Kary dla Schumachera nie było, uznano, że było w tym zdarzeniu zbyt wiele przypadkowości. W 2002 roku pokonywał go siedmiokrotnie w walce o pierwsze pole startowe. A wszystko było tylko po to, by nie wygrać żadnego wyścigu i skończyć na 3. miejscu w klasyfikacji generalnej. Frustracji nie można było się dziwić.
Dwa lata później na torze Imola Schumacher wypchnął na zakręcie Tosa Montoyę, walcząc o pozycję. Tłumaczył się później, że go nie widział. Komentarz Montoyi był wymowny. –
Trzeba być albo ślepym, albo głupim, aby mnie tam nie ujrzeć, ale widocznie takie są wyścigi – stwierdził. Opisując po latach Niemca jednym słowem, nazywał go
"celem, człowiekiem, którego chciało się pokonać".
Co gorsza, nieczyste zagrania Schumachera miały też miejsce pod koniec kariery w Ferrari. W walce o pole position w Grand Prix Monako 2006 zatrzymał się na zakręcie Rascasse, przez co Fernando Alonso nie mógł poprawić swojego czasu okrążenia. –
On po prostu zaparkował tam samochód – krzyczał Flavio Briatore, były szef Schumachera w Benettonie, a wówczas przełożony Alonso w Renault. Na pytanie, czy siedmiokrotny mistrz świata byłby w stanie zrobić to umyślnie, Włoch rzucił jeszcze, że
"tak najwidoczniej zarządzane jest Ferrari" .
Schumachera później przesunięto na ostatnie miejsce w kwalifikacjach, mimo że zdążył być na konferencji prasowej jako zdobywca pole position. Jako jedyny szczerą odpowiedź uzyskał od niego jedynie
Mark Webber, wówczas kierowca Williamsa, szef Grand Prix Drivers’ Association (ang. Stowarzyszenie Kierowców Wyścigów Grand Prix). Zapytał Schumachera, dlaczego to zrobił. Usłyszał, że chodziło właśnie o wygraną. Ciągle wszystko sprowadzało się do jego dążenia do zwycięstw za wszelką cenę. Webber zrozumiał wtedy, co jest w stanie zrobić Niemiec, aby nikt nie strącił go z tronu.
Tych, którzy wjeżdżali w niego sam chciał karać. Największa złość Niemca była w Grand Prix Belgii w 1998 roku. Winowajcą był pospołu David Coulthard, w którego przy padającym deszczu wjechał Schumacher. Jadący w zapasowym samochodzie Szkot miał duże straty do Niemca, który prowadził w wyścigu. Starał się go przepuścić w miarę bezpiecznie. Przez słabą widoczność obaj nie wyczuli momentów hamowania (ze strony Coultharda) oraz przyspieszenia (ze strony Schumachera).
–
Raz dałem Michaelowi powód do gniewu. Chodzi o naszą kolizję podczas Grand Prix Belgii. (…) W jej wyniku w jego aucie urwało się koło, co zmusiło go do wycofania się z wyścigu. Schumacher zarzucił mi, że specjalnie zablokowałem mu drogę i spowodowałem wypadek. (…) Michael nie był zadowolony. Wpadł do naszego garażu z groźną miną, gotów zrobić awanturę. Ten jeden raz nie zdjąłem kasku po wyjściu z wozu. Jestem odważniejszy w samochodzie niż poza nim – wspominał Coulthard w swojej książce "Zwycięska Formuła".
Człowiekiem, który cierpiał przez dominację Schumachera był kolega z zespołu,
Rubens Barrichello. Miejscem najbardziej bezczelnych poleceń zespołowych w historii sportu był tor A1-Ring (dzisiejszy Red Bull Ring – przyp. red.). –
Daj się wyprzedzić Michaelowi, to ważne w kontekście klasyfikacji mistrzostw – mówił przez radio Jean Todt podczas wyścigu z 2001 roku. Brazylijczyk przepuścił Niemca na ostatnich metrach.
Znacznie gorzej sprawę rozegrano rok później. Barrichello czekał na zwycięstwo dwa lata, a kiedy miał okazję właśnie w Austrii, znów dostał polecenie zespołu. Schumacher wyprzedził "Rubinho" ponownie tuż przed linią. Wszyscy, od lewa do prawa, nazywali ten manewr hańbiącym. Postawiony pod ścianą i bardzo daleki od euforii Schumacher przyznał później na konferencji prasowej, że być może była to jednak zła decyzja teamu. Grand Prix Austrii 2002 zapisało się na kartach historii jako jeden z najgorszych momentów Ferrari w czasach ich dominacji.