| Siatkówka / Reprezentacja

Cztery pożegnania z kadrą i samotność. Oskar Kaczmarczyk: dla polskiego środowiska szkoleniowiec to człowiek do kopania

Oskar Kaczmarczyk
Oskar Kaczmarczyk (z lewej) i Bartłomiej Lemański, Liga Światowa 2017 (fot. PAP)

Zgniecenie działa w pewnym momencie na zupełnie innej płaszczyźnie. Ego zawodowe schodzi na dalszy plan. Nie przejmowały mnie krytyka kibiców, komentarze prezesa czy dziennikarzy. Dramat rozgrywał się w zupełnie innej strefie – ekonomiczno-rodzinnej – mówi w TVPSPORT.PL Oskar Kaczmarczyk, szkoleniowiec szwajcarskiego Biogas Volley Nafels, były statystyk i asystent trenera reprezentacji Polski siatkarzy.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Mistrz świata żył z bólem. "Zapłata za chorą ambicję"

Czytaj też

Michał Winiarski

Mistrz świata żył z bólem. "Zapłata za chorą ambicję"

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Co robił pan w Nowy Rok?
Oskar Kaczmarczyk: – Założyłem raki i wszedłem na szczyt. Nie był wyjątkowo wymagający, ale i tak się cieszę, że się udało.

– Dlaczego akurat taki plan?
– Jednym z celów było wejście zimą na alpejski szczyt. Warunki były dobre, nie było zagrożenia lawinowego. Udało mi się też pożyczyć raki i udałem się na wspinaczkę. Jako że mamy jeszcze "sezon świąteczny", mogłem sobie na to pozwolić. Ponadto, w Szwajcarii jestem sam. Postanowiłem więc wyjść w góry i się "oczyścić". Nie sądziłem, że będzie to aż tak wymagające, ale liczę na to, że do poniedziałku dojdę do siebie. (śmiech)

– Dlaczego potrzebował pan takiego oczyszczenia?
– W trakcie rozgrywek mam niewiele czasu na ruch, oczywiście poza tym, co robimy na treningach. Zazwyczaj siedzę w domu i pracuję. Kiedyś bardzo dużo biegałem, ale niestety teraz prawie to umarło. Cieszę się więc, że miałem czas na samotne wyjście i poukładanie sobie kilku rzeczy w głowie.

2021 reprezentacji Polski siatkarzy. Autostrada z jedną przeszkodą do Tokio
– Co po 2020 roku musiał pan sobie poukładać w głowie?
– Nie wydarzyła się żadna katastrofa. Staram się jednak pilnować, by nie myśleć, że wszystko wiem najlepiej. Właśnie dlatego potrzebuję czasu, by samego siebie kontrować i zadawać pytania czy to, co robię, jest dobre. Na głowie mam też kilka spraw bieżących, które dzieją się w klubie i drużynie. Poza tym rodzina wyjechała, więc na nowo uczę się samotności. Wyjście w góry było dla mnie momentem autorefleksji. Chyba każdy od czasu do czasu go potrzebuje.

– Myślał pan kiedyś, że wie wszystko najlepiej?
– Tak, myślałem. Lata temu do ZAKSY Kędzierzyn-Koźle  trafiła pewna firma, która zajmowała się treningiem mentalnym. Wszystkim w sztabie zrobiono test dotyczący pewności siebie. Było sześć różnych składowych. Była szóstka, siódemki, ósemki i jedna dziesiątka dotycząca przekonania o własnej racji. Byłem z niej dumny. Szedłem na spotkanie analizujące te wyniki z przekonaniem że będziemy pracować nad szóstką, okazało się że to dziesiątka była do naprawy. Dzięki człowiekowi, który mnie wtedy diagnozował, zacząłem pracę, by zrozumieć, że czasami warto wątpić.

– Kiedy pragmatycznie, a nie testowo, przekonał się pan, że nie wie wszystkiego najlepiej?
– To był chyba element dorastania. Pewność siebie w każdej dziedzinie życia jest niezwykle ważna. Przy wielu porażkach, które przed testem się pojawiały, otrzepywałem się z kurzu i szedłem dalej. Przekonałem się, że czasami warto jednak powiedzieć "nie wiem", "nie rozumiem", "może masz rację" i wysłuchać rad innych.

– Łatwo to panu dziś przychodzi?
– Dużo łatwiej. Kiedyś był to dla mnie scenariusz nie do przeskoczenia. Ktoś mnie o coś zapyta, a ja nie wiem, co mam odpowiedzieć? Niemożliwe!

– To nie jest tak, że osoby, które zawsze muszą mieć rację wytworzyły w sobie to przekonanie, bo wcześniej zmuszone były bardzo dużo udowadniać?
– To racja. Pewność siebie jednak nie cechowała się u mnie tym, że wchodziłem w grupę i przekonywałem wszystkich do mojego zdania. Kiedy byłem czegoś pewny, bardzo trudno było mnie od tego odwieść. Nie byłem wujkiem na Wigilii, który musiał mieć zdanie na każdy temat i odchodzić od stołu z poczuciem, że wygrał konwersację. Przeszedłem w życiu wiele konfliktów, ale nie składało się ono wyłącznie z nich.

Przebywanie w środowisku sportowym, gdzie wszyscy są pewni siebie, generuje to, że trzeba być twardym, by obronić swoje racje. Przekonanie o tym, że się je ma, pomaga przetrwać.

– Środowisko wymusza to, żeby być twardym. To polskie szczególnie?
– Poleciłbym pojechać do Grecji na pół roku.
Siatkówka objazdowa. Czy większa liczba krajów organizujących, to większe korzyści dla dyscypliny?
– Dlaczego?
– Spotkałem się tam z sytuacją, kiedy przed meczem wszyscy mnie przytulali, a w trakcie spotkania obrażali moją matkę. Po starciu znów poklepywali mnie po plecach. Mecz był odpaleniem ich bezpieczników.

Sport to różne historie i pokazuje odmienne podejścia do tych samych zagadnień. Jedna z książek o Guardioli mnie niezwykle poruszyła. Poszedł do Manchesteru City, gdzie wydano 250 milionów funtów. Właściciel klubu powiedział, że jeśli zdobędzie jeden tytuł z czterech, które mógł wygrać, to będzie to sukces. Dlaczego? Bo inni też chcą triumfować. Konkurencja jest olbrzymia. Chcieli być najlepsi, wydawali wiele pieniędzy, by to osiągnąć, ale wiedzieli, że jest wielu, którzy chcą dokładnie tego samego.

W Polsce jest trudno. Nie wiem, czy jesteśmy pewni siebie. Wydaje mi się, że wokół nas jest sporo niepewności otoczonej kolcami. Metodą na funkcjonowanie jest "jak zaatakuję ciebie pierwszy, to się obronię". Co jakiś czas mam okazję rozmawiać z Łukaszem Kadziewiczem. On często powtarza, że wszystko w Polsce jest "zero-jedynkowe", białe albo czarne. To na pewno nasza przywara. Równie łatwo jak zostać bohaterem można być zgniecionym. Dobry przykład? Michał Mieszko Gogol. Jeszcze pół roku temu powstawały na jego temat artykuły, które twierdziły, że jest utalentowany. Dziś miesza się go z błotem na każdym kroku.

W siatkarskiej Polsce myśli się w czarno-białym schemacie. Klub chce zdobyć mistrzostwo Polski i nie zwraca się uwagi na to, że ktoś inny też ma na to ochotę. Biało-czerwoni mają być mistrzami świata i nie interesuje nikogo to, że to również cel innych nacji. Skoro my chcemy, to nam się należy. Nawet patrząc na tuzów, nie jest tak, że dostaje się teoretycznie najlepszą drużynę i to jest już gwarancja sukcesu.

Dziś patrzę na Skrę i widzę zespół, który walczy. Tam dalej jest chemia. Nie ma na razie oczekiwanej jakości, ale nikt się nie poddaje. Najgorzej jest, gdy zespół nie ma woli walki. Wtedy wiadomo, że trener zawalił.

Mistrz świata żył z bólem. "Zapłata za chorą ambicję"

Czytaj też

Michał Winiarski

Mistrz świata żył z bólem. "Zapłata za chorą ambicję"

"Spotkałem się tam z sytuacją, kiedy przed meczem wszyscy mnie przytulali, a w trakcie spotkania obrażali moją matkę"

Oskar Kaczmarczyk ZAKSA
Oskar Kaczmarczyk dużą część kariery klubowej spędził w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle (fot. PAP)

– Powiedział pan, że w Polsce albo wynoszą na piedestał, albo miażdżą. Czuł się pan kiedyś zgnieciony?
– Wiele razy. Konkretnie cztery.

– Kiedy?
– Wtedy, kiedy traciłem pracę w reprezentacji Polski siatkarzy. W 2009 roku niespodziewanie wygraliśmy mistrzostwa Europy. Rok później wszystko obróciło się o 180 stopni. Byłem świadkiem globalizacji siatkówki w Polsce. W Izmirze było dwóch dziennikarzy z naszego kraju. Na kolejny turniej pojechało ich pięćdziesięciu. Nie zadawano nam pytań, czy wygramy z Brazylią, ale ile. My byliśmy nadal młodym zespołem. Po mistrzostwach Europy poczuliśmy, że zaczynamy budować coś jeszcze fajniejszego, a dwanaście miesięcy później wszystko obróciło się w pył. Na siatkarskim mundialu mieliśmy do podjęcia decyzję czy przegrać mecz i trafić na łatwiejszych rywali, czy też wygrać i znaleźć się w grupie z Brazylią i Bułgarią. Zadziałał instynkt czempiona i w ciągu czterech dni straciliśmy pracę.

Różnice w prowadzeniu zespołów męskich i żeńskich. "Wszyscy mnie ostrzegali, że praca z kobietami będzie trudniejsza"
To był chyba najtrudniejszy moment. W 2010 roku byłem młodym szczylem, który po tamtej porażce uważał, że już nigdzie nie znajdzie pracy. Wziąłem kredyt, był leasing na samochód i nie wiedziałem, co z tym fantem zrobić. Została mi praca w klubie.

– Drugie zgniecenie?
– Przegraliśmy igrzyska w Londynie, wszystko powoli się wypalało. Jechaliśmy tam jako faworyci. Po tamtym turnieju sam zdiagnozowałem u siebie depresję. Mój syn miał wtedy dwa miesiące. Pamiętam, jak leżałem z nim na kanapie i oglądałem finał olimpijskich zmagań. Nie mogłem uwierzyć, że mnie tam nie ma. Trzymałem go za rękę i nie umiałem sobie z tym wszystkim poradzić. Długo dochodziłem do siebie. Ten sukces był i wciąż jest dla mnie największym marzeniem. Wydawało mi się, że było ono realne. Przypominam sobie, że nawet miałem zaplanowany wzór okolicznościowego tatuażu. Bańka pękła w jednej chwili.

– Kto panu wtedy pomógł?
– Takie rzeczy leczy czas. Poza tym pomogła mi rodzina. I plusem, i minusem było to, że zmieniłem dres i pojechałem dalej. Dostałem tydzień czy dwa wolnego i wróciłem do klubu. Życie się nie zatrzymało.

Kolejny rok w kadrze to były dożynki. Środowisko powariowało, każdy na każdego nadawał. To był dla mnie najłatwiejszy moment do zaakceptowania, ale i tak łatwo nie było. Mimo że moje nazwisko nie było na piedestale, to też odczuwałem porażki.

– Dwa razy nie wyszło. Myślał pan jeszcze wtedy o kadrze? "Do trzech razy sztuka"?
– Jechałem na igrzyska w Rio z dużo większą pokorą. Byliśmy w gronie zespołów walczących medal, ale nie startowaliśmy z pozycji faworyta. Najlepiej grająca wtedy Francja szybko odpadła z grupy. Poza tym byliśmy po przejściach wynikających z długiej drogi do tego, by się zakwalifikować. Puchar Świata 2015 to było dla nas wszystkich coś fatalnego.

– Co czuł pan, kiedy w Japonii odbieraliście brązowe medale?
– Grupa podzieliła się na wiele części – każdy uciekł do grona, w którym czuł się najlepiej. Nie było w tym nic złego. Nie wynikało to z konfliktów, a z tego, że każdy z nas cierpiał. Wszyscy chcieliśmy zapomnieć. Poszliśmy na miasto, każdy w swoją stronę. Ten turniej to był nasz ogromny sukces, a jeden mecz obrócił go w katastrofę

– Funkcjonował między wami mit mistrzostwa świata, który finalne pozwolił na przebrnięcie kwalifikacji?
– Mit mocno nam przeszkadzał. Wiedzieliśmy, z jakim składem jedziemy na igrzyska. Budowaliśmy zespół na nowo, od zera. Pokazaliśmy, że bez starej gwardii gramy świetną siatkówkę. Mimo to z Rio pożegnaliśmy się na etapie ćwierćfinału.

– Jak patrzy się na te sukcesy i porażki z perspektywy statystyka?
– W 2011 roku zdarzyło mi się niecelowo kopnąć w dziennikarkę krzesłem. Przez lata uczyłem się więc opanowywania emocji. Było trudno. Kiedyś zwrócono mi uwagę, że leciałem na sędziego wiązanką, której nigdy nie chciałbym usłyszeć z ust własnego syna. Rozwalałem też różne rzeczy.

Pamiętam, że po jednym z meczów jeden z członków sztabu szkoleniowego trafił do szpitala. Tak mocno trzymał w sobie emocje, że nie mógł się zatrzymać. Skok adrenaliny był tak ogromny, że nie pomogły nawet dwa zastrzyki uspokajające. Specjalista potwierdził moją wersję – lepiej jest kopnąć w krzesło lub uderzyć ręką w stół niż trzymać emocje w sobie.

Nigdy nie było tak, że do meczów nie podchodziłem emocjonalnie. Pamiętam czasy, kiedy skakałem po barierkach razem z Giovannim Miale, co Andrea Giani kwitował uśmiechem.

– A co ze Stephanem i Rio?
– Wiedzieliśmy, że to wszystko się kończy. Najgorszym momentem były ostatnie chwile w Rio. Powrót mieliśmy wykupiony na dwa dni po zakończeniu turnieju. Kiedy przegraliśmy kilka dni wcześniej, zawodników było stać na zakup biletów na wcześniejszy transport. My musieliśmy spędzić w wiosce tydzień. Leżeliśmy na podłogach w apartamencie z dwiema pufami i półkami. Zabijaliśmy czas. Nie sprzyjało to odpowiedniej kondycji psychicznej. Te trzy lata były magiczne, a my wiedzieliśmy, że właśnie się kończą. Kiedy Stephane napisał do nas wiadomość, że go zwolnili, poleciały mi łzy.
Mateusz Mika po kolejnej kontuzji: cel? Wrócić i zagrać przynajmniej jeden sezon od deski do deski
– Poczuł pan, że to była ostatnia szansa?
– W ogóle nie traktowałem tego jako ostatniej szansy. W trzecim dniu spędzonym z perspektywy podłogi w Rio poukładałem sobie wszystko. Nie sądziłem, że mogę dać co więcej tej kadrze. To był koniec. Czułem, że zamykam ośmioletni rozdział. Pamiętam, że któregoś dnia powiedziałem pani na recepcji w Spale, że widuję ją częściej niż moją żonę. To był rozmiar symbiozy, która się kończyła.

"Pamiętam, że któregoś dnia powiedziałem pani na recepcji w Spale, że widuję ją częściej niż moją żonę"

Kubiak fanem MMA. "Błachowicz? Przekocur! Rywalem? McGregor!"
fot. Getty
Kubiak fanem MMA. "Błachowicz? Przekocur! Rywalem? McGregor!"

– Wtedy pojawił się Ferdinando De Giorgi. Osoba, którą doskonale pan znał, i która dała panu szansę na rozwinięcie się pod innymi kątami. To przekonało do powrotu?
– Miałem kontrakt do podpisania w reprezentacji Kanady. Chciałem dołączyć do Stephane’a. Do biura ZAKSY wszedł wtedy Fefe.  Powiedział, że zamierza startować na stanowisko trenera reprezentacji Polski. Dodał, że chciałby, bym był jego asystentem. Podniosłem głowę znad laptopa i zapytałem, czy jest tego pewny. Odpowiedział, że tak. Przypomniałem mu, że byłem statystykiem. On odparł, że teraz jestem asystentem i w kadrze też tak zostanie. Przyszedłem do domu, skonsultowałem to z żoną. Wyjaśniłem sprawę ze Stephanem i Julienem z reprezentacji Kanady. Powiedziałem, że bycie asystentem trenera w kadrze własnego kraju to jest coś, czego nie da się zamienić na żadne pieniądze. Zrozumieli.

– Tym bardziej bolało, kiedy się skończyło?
– Wiedziałem, że się to skończy, nie wiedziałem tylko kiedy. Już to przeżywałem. Bolała mnie bardziej forma tego, jak to się stało. Inną rzeczą było to, że przed pierwszym treningiem powiedziałem Fefe, że zostaniemy zwolnieni. Podałem nawet, w jaki sposób. Przyznał mi rację, a czas to potwierdził.

DevelopRes Rzeszów wystosował odwołanie do Sądu w związku z Superpucharem
– Co konkretnie miał pan na myśli?
– Tego niestety nie mogę wyjaśnić.

– Jaka była najbardziej pozytywna rzecz, którą zapamiętał pan z 2017 roku?
– Nie mam takiej w głowie.

– Bolała forma zwolnienia. Co konkretnie?
– Tego, że Fefe będzie zwolniony byliśmy pewni tuż po ostatnim gwizdku meczu ze Słowenią. Mój syn miał wtedy pięć lat. Naszą tradycją rodzinną było to, że po spotkaniach brałem go przez barierki i chwilę bawiliśmy się na boisku. Zawsze to robiliśmy. W dzień przegranego barażu podszedłem do żony. Gdy chciała mi wręczyć małego, po raz pierwszy w życiu odmówiłem. Powiedziałem, że mnie za to zjedzą. Wiedziałem, że jeśli to zrobię, fotoreporterzy zrobią nam zdjęcia, które kolejnego dnia ktoś wywlecze i pokaże, że po wstydliwej porażce Kaczmarczyk bawił się z synem i uśmiechał. Wolałem pójść w skrajność.

Wydaje mi się, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że to "zgniecenie" działa w pewnym momencie na zupełnie innej płaszczyźnie. Ego zawodowe schodzi na dalszy plan. Nie przejmowały mnie krytyka kibiców, komentarze prezesa czy dziennikarzy. Dramat rozgrywał się w zupełnie innej strefie – ekonomiczno-rodzinnej.

– Zostając asystentem w kadrze, rezygnował pan z ZAKSY, czyli zabezpieczenia klubowego. Po porażce bał się pan, że nie znajdzie pracy?
– Warunki kontraktowe członków sztabu były jakie były. Wiedziałem, że czekają mnie trzy miesiące wypowiedzenia, a później środki przestaną wpływać na konto. Znałem realia. Nie byłem trenerem, a asystentem. Zwolniono mnie pod koniec września. Ruchy transferowe wśród statystyków i asystentów w tym momencie nie istnieją. Miałem do przeżycia cały sezon za nic.

– Co pan zrobił?
– Zacząłem pisać książkę, ponieważ ona dała mi perspektywę przetrwania. Czekałem. W końcu postanowiłem jeździć. Uznałem, że nie będę siedział w domu i płakał w poduszkę. Odwiedzałem znajomych, spędzałem czas z rodziną i przyjaciółmi. Pewnego dnia na Facebooku pojawiło się ogłoszenie od jednej z menedżerek, że jest praca do wzięcia w Grecji. Wysłałem CV i mnie wybrano. Miałem jednak moment, kiedy wydawało mi się, że jedyną opcją jest pojechanie do Berlina jako statystyk.

– Jak odnalazła się w tym pana żona?
– Mam to szczęście, że żona bezgranicznie we mnie wierzy. Wiedziała, że szczęście się odwróci. Znalazła pracę w październiku, ale wiem też, że w razie konieczności reszta rodziny by pomogła. My z sytuacji niezarabiania pieniędzy wychodziliśmy dłuższy czas. Na bieżąco spłacaliśmy po 200, 500 złotych zaległości. Tego ludzie nie widzą. W tamtym czasie pytałaś mnie o to, jak się czuję. Nie przejmowała mnie kariera, a podstawa piramidy Maslowa, czyli przetrwanie mojej rodziny. To nie jest dramat kariery, a najbliższych. Decyzja o tym, by zrezygnować z ZAKSY była moja. Mój pięcioletni syn poprosił mnie o to, by to był ostatni raz, kiedy zmienia przedszkole. To mi dudniło w głowie.

– Jest też stagnacja. Kiedy pojawiła się oferta z Grecji, klubu, który nie był stabilny finansowo, pomyślał pan, że musi pan skorzystać?
– To był moment, w którym zacząłem się zastanawiać, czy nie pójść na kasę do Biedronki. Jako obrońca praw trenerskich, chciałbym dodać, że jako szkoleniowcy wpadamy w mechanizm, z którego bardzo trudno wyjść. Jeśli jest się fizjoterapeutą w klubie, zawsze można znaleźć pracę w innym ośrodku. Trener nie ma innej alternatywy. Mogłem jedynie założyć własną szkołę, co również wymagało środków na start. To jak jednokierunkowa droga. Patrzy się wtedy na siatkówkę i dochodzi do wniosku, że przecież nie ma się planu B. Myśli? Jedyne, które kłębią się w głowie, to te, że za niedługo będę musiał iść do normalnej pracy. W moim regionie są to kopalnie i kasy.

– Kim jest pan z zawodu?
– Trenerem siatkówki. Oddałem jej wszystko. W sumie teraz przypomina mi się jeden pozytywny aspekt 2017 roku. Zostałem wypchnięty poza strefę własnego komfortu i musiałem zostać pierwszym trenerem. Myślę, że gdybym wtedy dryfował jako asystent, to do dziś mówiłbym, że nie jestem gotowy.

– Klub z Grecji już pana spłacił?
– Tak i to dość szybko. Wyjeżdżając stamtąd, brakowało tylko premii. Klub był znany z tego, że był biedny, ale solidny. Bardzo chciał mnie zatrzymać na kolejny sezon, więc spłacił mnie w pierwszym możliwym terminie.

To był też moment pierwszej rozłąki rodzinnej. Chciałem tego uniknąć za wszelką cenę, a kilka miesięcy spędziłem sam. Mieszkałem na pięknej wyspie, ale samotnej. Trudno było się tam dostać, więc spontaniczne loty na pięć dni nie wchodziły w rachubę. Trzy z nich trzeba było spędzić w podróży. Analiza plusów i minusów wykazała, że klub nie ma perspektyw. Pojawiła się jednak oferta pracy w klubie z PlusLigi.

– Skąd?
– To bez znaczenia. Dawała ona komfort w miarę bliskich dojazdów do rodziny. Problem był taki, że drużyna była gotowa. Zapytałem więc prezesa, czy jest gotowy na to by nie zwolnić mnie po dziesięciu porażkach z rzędu. Nie potrafił mi tego zagwarantować. Drużyna wygrała o jeden mecz więcej niż przewidywałem. Potencjału nie da się oszukać. Ja ostatecznie usłyszałbym tylko, że statystyk na trenera się nie nadaje.

"Nie przejmowała mnie kariera, a podstawa piramidy Maslowa, czyli przetrwanie mojej rodziny"

Oskar Kaczmarczyk reprezentacja Polski siatkarzy
Oskar Kaczmarczyk był statystykiem reprezentacji Polski siatkarzy podczas mistrzostw świata 2014 (fot. PAP)

– Pojawiła się telewizja. To była bardziej zabawa, nowa możliwość, a może praca powodująca, że czuł się pan trenerem nieco mniej?
– To ja zadzwoniłem do znajomego. Szukałem jakiejkolwiek formy pracy i bycia blisko rodziny zarazem. To była niesamowita przygoda. Problem był taki, że kiedy przyjeżdżałem do hali i widziałem wcześniejsze treningi juniorek i juniorów, czułem, że schnę. Wiedziałem, że nie chcę stać z boku. Zawsze pragnąłem być trenerem. Nie mogłem od tego uciec.

– Dużo razy usłyszał pan o sobie w późniejszej fazie kariery "tylko statystyk, a nie trener"?
– Od jakiegoś czasu nie słyszę tego w ogóle, bo nie jestem na świeczniku, więc ludzie raczej się nade mną nie znęcają. Wydaje mi się jednak, że jeszcze bardzo długo będę za to ponosił odpowiedzialność. Na początku pracodawcy mówili mi, że mam super CV, ale wybierają trenera z 25-letnim doświadczeniem, który był w 35 klubach, a z każdego z nich był zwolniony.

Kiedyś miałem nawet dyskusję na Twitterze z jedną z osób ze środowiska. Pojechałem wtedy na mistrzostwa świata kobiet jako statystyk mimo że byłem już szkoleniowcem. Zapytano mnie, jak trener może robić statystyki. Staram się mieć otwartą głowę, ale to było dla mnie małomiasteczkowe. Nawet Jose Mourinho zaczynał swoją karierę jako tłumacz. Na ten hejt nie mam wpływu. Jako statystyk przez dziesięć lat studiowałem siatkówkę u boku najlepszych i przeanalizowałem pewnie jakieś 4000 meczów. Jeśli dla kogoś to za mało, nic na to nie poradzę.

Zauważmy, że nie mamy pomysłu na to, jak wykreować trenerów. Dla polskiego środowiska szkoleniowiec to człowiek do kopania. Zawsze znajdzie się sposób, by go zniszczyć i podważyć jego kompetencje. Pamiętam, jak w 2017 i 2018 roku zaczęło szukać następcy Fefe. Mówiono, że musi być to Polak, nie ma innego wyjścia. Media i specjaliści się jednak buntowali. Dlaczego? Bo przecież żaden polski trener nie miał doświadczenia w prowadzeniu z sukcesami zagranicznego zespołu. Nigdy wcześniej nie było takiego wymogu. To pokazuje, że za każdym razem zmieniają się kryteria, a nie pomysłu, jak wykreować szkoleniowców.

– Kolejny sezon spędza pan w Szwajcarii. Kiedy w stu procentach poczuł się pan trenerem ?
– Podczas pierwszego meczu w Grecji. To było ekstremalne, bo przyleciałem dzień wcześniej i spotkanie było de facto pierwszą możliwą okazją do zajęcia się zespołem. Nie było taryfy ulgowej. Na porannym spotkaniu z drużyną musiałem sprzedać się w 30 minut tak, żeby siatkarze mnie kupili.

– Wynik?
– 3:0.

– Wracając do początku rozmowy, powiedział pan, że uczy się samotności na nowo. To jest najlepsza przyjaciółka trenera?
– Najlepsza, ale chyba nie przyjaciółka a towarzyszka. To wielowątkowe zagadnienie. Kiedy przegra się mecz lub ma się trudną decyzję do podjęcia, mimo obecności rodziny jest się samotnym. Nawet dziesięć osób w sztabie nie pomoże. To wieczna samotność. Pamiętam jak Stephane rozważał skreślenie przed mistrzostwami Bartka Kurka ze składu. Chodziliśmy o 6:00 pojeździć na longboardzie, dużo rozmawialiśmy, ale on de facto potrzebował po prostu towarzysza. Dziś jednak wiem, że byłem obok niego, starałem się mu pomóc, a on wewnątrz był wtedy cholernie samotny.

Wydaje mi się, że jestem dobrze przygotowany do tego zawodu, jestem jedynakiem i całe życie spędziłem sam. To nie jest dla mnie bardzo trudne, choć nie jest też łatwe. Trzeba to polubić. Samotność personalna? Za każdym razem jest coraz gorzej. Zupełnie inaczej wraca się z treningu do domu, w którym jest życie, niż do pustych czterech ścian. Kiedy po świętach moi najbliżsi wyjechali, dopiero po czterech dniach schowałem rzeczy mojego syna, by jeszcze przez chwilę zachować sobie odrobinę jego obecności. To jest najtrudniejsze w tej pracy.

– Nie boi się pan, że coś przez to straci?
– Wiele razy rozmawiałem z ludźmi na ten temat. To poniekąd tabu. Wystarczy spojrzeć w statystyki, by zobaczyć, ile jest rozwodów i jak łatwo rodziny się rozpadają. Towarzyszą mi one gdzieś z tyłu głowy. Ostatnio częściej pojawia się jednak inna obawa. Inaczej funkcjonowałem, gdy mój syn miał dwa lata i byłem dla niego figurą, z którą się bawi. Teraz ma już osiem. Spędzamy ze sobą fantastyczny czas. Kiedy wyjeżdża myślę tylko o tym, że to ostatnie momenty, kiedy on potrzebuje ze mną kontaktu w tak dużym stopniu. Za kilka lat to ja będę musiał go prosić o to, byśmy mogli cokolwiek razem zrobić, bo ważniejsi będą koledzy.

Mam bardzo dużo wątpliwości, co do przyszłości mojej rodziny w wielu aspektach. Wiem jednak, że tak dobraliśmy się z moją żoną, że potrafimy doceniać rozłąkę. Jesteśmy w tym układzie starymi wygami. To, że jestem teraz w Szwajcarii nie jest wcale tak odmienne od tego, jak funkcjonowałem przez pół roku w kadrze. Przez lata adaptowaliśmy się do warunków rozłąki. Potrafimy za sobą zatęsknić, odkrywamy się na nowo. Nauczyliśmy się tego, że po moim przyjeździe do domu przez pierwszy tydzień są wojny o wszystko, a następnie pojawia się spokój.

Co do syna, to jest to największe zmartwienie. Najbardziej dobijające jest to, że coraz spokojniej podchodzi do naszych rozstań na lotnisku. Zaczyna do tego przywykać, a mnie to przychodzi coraz trudniej.

– Dla siatkówki warto to przeżywać?
– Patrzę z zazdrością na trenerów, którzy mają to za sobą. Najczęściej jako młodzi zawodnicy decydowali się na dzieci i ten etap, na którym dziś jest Olaf, przypadał na czas ich siatkarskiej aktywnej kariery. Kiedy zostawali szkoleniowcami, dzieci były odchowane. My zdecydowaliśmy się na dziecko, kiedy miałem 28 lat. Trenerem jestem jednak młodym. To, co dla mnie jest ważne – kreowanie swojej szkoły i wartości – przypada na moment, kiedy syn potrzebuje mnie najbardziej.

Nie wiem, czy warto. Czas to oceni. Zrobię wszystko, by w wieku 25 lat mój syn nadal chciał się ze mną przyjaźnić. Mam nadzieję, że się to uda.

Oskar Kaczmarczyk – były statystyk i asystent trenera reprezentacji Polski siatkarzy. Obecnie trener szwajcarskiego Biogas Volley Nafels. Był przy wielu sukcesach biało-czerwonych, między innymi złotym medalu mistrzostw świata 2014 czy zwycięstwie w czempionacie Starego Kontynentu (2009). Przez wiele lat współpracował z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle.

Czytaj też:
Piotr Gacek: nie wyobrażamy sobie, żeby VERVA nie pojawiła się w najważniejszych fazach rozgrywek
Łukasz Kaczmarek: myślę, że brakowało mi gry najbardziej ze wszystkich zawodników

Gwiazda o trudnej kontuzji: niektórzy lekarze mówili mi, że już nigdy nie zagram
Taylor Sander (fot. PAP)
Gwiazda o trudnej kontuzji: niektórzy lekarze mówili mi, że już nigdy nie zagram

Zobacz też
Największy wygrany powołań Grbicia... nie zapamiętał rozmowy. "Leciały łzy"
Mateusz Czunkiewicz zagra w kadrze (fot. PAP)
tylko u nas

Największy wygrany powołań Grbicia... nie zapamiętał rozmowy. "Leciały łzy"

| Siatkówka / Reprezentacja 
Deklaracja Grbicia przed MŚ. Rozwiewa wątpliwości...
Nikola Grbić (fot. Getty)

Deklaracja Grbicia przed MŚ. Rozwiewa wątpliwości...

| Siatkówka / Reprezentacja 
Wicemistrzowie olimpijscy poza kadrą. Grbić tłumaczy
Reprezentacja Polski siatkarzy (fot. Getty Images)

Wicemistrzowie olimpijscy poza kadrą. Grbić tłumaczy

| Siatkówka / Reprezentacja 
Siedmiu debiutantów w tym jeden z niższej klasy rozgrywkowej. Grbić zaskoczył
Nikola Grbić (fot. Getty)

Siedmiu debiutantów w tym jeden z niższej klasy rozgrywkowej. Grbić zaskoczył

| Siatkówka / Reprezentacja 
"Nie było moją intencją przeprowadzenie rewolucji". Grbić tłumaczy powołania
Paweł Zatorski i Nikola Grbić (fot. PAP)

"Nie było moją intencją przeprowadzenie rewolucji". Grbić tłumaczy powołania

| Siatkówka / Reprezentacja 
wyniki
tabela
wyniki
10 sierpnia 2024
Siatkówka

Francja

Polska

09 sierpnia 2024
Siatkówka

Włochy

USA

07 sierpnia 2024
Siatkówka

Włochy

Francja

Polska

USA

05 sierpnia 2024
Siatkówka

USA

Brazylia

Francja

Niemcy

Włochy

Japonia

Słowenia

Polska

03 sierpnia 2024
Siatkówka

Kanada

Serbia

Polska

Włochy

02 sierpnia 2024
Siatkówka

Japonia

USA

Argentyna

Niemcy

Francja

Słowenia

Brazylia

Egipt

31 lipca 2024
Siatkówka

Japonia

Argentyna

tabela
 
Drużyna
M
+/-
Pkt
1
Słowenia
Słowenia
3
6
8
2
Francja
Francja
3
3
6
3
Serbia
Serbia
3
-3
3
4
Kanada
Kanada
3
-6
1
Najnowsze
35 goli w 105 meczach. Rodzice Tschofeniga mówią, kiedy syn uwierzył w skoki
tylko u nas
35 goli w 105 meczach. Rodzice Tschofeniga mówią, kiedy syn uwierzył w skoki
foto1
Michał Chmielewski
| Skoki narciarskie 
Rodzice Daniela Tschofeniga
Lewandowski coraz wyżej w klasyfikacjach wszech czasów!
Robert Lewandowski (fot. Getty)
nowe
Lewandowski coraz wyżej w klasyfikacjach wszech czasów!
Wojciech Frączek
Wojciech Frączek
Ponad trzydzieści strzałów i... duże męczarnie Wisły
Wisła Kraków wygrała z Kotwicą Kołobrzeg (fot. Getty Images)
pilne
Ponad trzydzieści strzałów i... duże męczarnie Wisły
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Szalony mecz w 2. lidze. Wygrali pierwszy raz od października!
Hubert Matynia (fot. 400mm)
Szalony mecz w 2. lidze. Wygrali pierwszy raz od października!
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
Status quo zachowane. Po ligowym hicie zadowolona czołówka
Paweł Wszołek i Kamil Grosicki w meczu
pilne
Status quo zachowane. Po ligowym hicie zadowolona czołówka
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
KKS Kalisz – Olimpia Grudziądz. Betclic 2 Liga [SKRÓT]
(fot. TVP SPORT)
KKS Kalisz – Olimpia Grudziądz. Betclic 2 Liga [SKRÓT]
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
KKS Kalisz – Olimpia Grudziądz. Betclic 2 Liga [MECZ]
KKS Kalisz – Olimpia Grudziądz. Betclic 2 Liga, 24. kolejka. Transmisja online na żywo w TVP Sport (28.03.2025)
KKS Kalisz – Olimpia Grudziądz. Betclic 2 Liga [MECZ]
| Piłka nożna / Betclic 2 Liga 
Do góry