04 sty 2021 | Skoki

Bergisel wykosiła już niejednego faworyta. Jak Schlieri i Niemcy tracili nadzieję. A Granerud? On wierzy

Halvor Egner Granerud, Turniej Czterech Skoczni, Innsbruck, Kamil Stoch, Granerud 15. Innsbruck, Stoch wygrał w Innsbrucku — Skoki na Bergisel robią wrażenie, ale nie wszyscy wyjeżdżają stąd z miłymi wspomnieniami (Fot. Getty)

Antoni Cichy

Halvor Egner Granerud przed konkursem w Innsbrucku prowadził w Turnieju Czterech Skoczni. Po konkursie ma niewielkie szanse na zwycięstwo. Norweg to nie pierwszy skoczek, który przekonał się, jak kapryśna i niewybaczalna bywa Bergisel.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Odwraca się układ sił w Pucharze Świata. "Granerud sam sobie zaszkodził"

Odwraca się układ sił w PŚ. "Granerud sam sobie zaszkodził"

Czytaj też

Halvor Egner Granerud kontra Kamil Stoch przed finałem TCS w Bischofshofen

Odwraca się układ sił w PŚ. "Granerud sam sobie zaszkodził"

– To był wyraz frustracji po moim występie, a także poprzednich występach na tej skoczni. To obiekt, na którym zawsze mam ogromnego pecha – powiedział już na spokojnie Granerud, przepraszając Stocha za kilka cierpkich słów, które wypowiedział poirytowany tuż po zawodach.

To piętnaste miejsce to i tak jego najlepszy wynik w Innsbrucku. Ale poprawa o kilka pozycji w stosunku do sezonów, kiedy był jednym z wielu, a nie faworytem, na pewno go nie zadowala. Bo wie, co ten słaby start najprawdopodobniej oznacza.

Wiara czyni cuda, ale chyba nie tym razem

I choć 24-latek podkreśla, że wciąż może bić się o Złotego Orła, że jest w stanie przeskakiwać Stocha o kilka metrów w Bischofshofen, jego szanse na triumf w Turnieju Czterech Skoczni z ogromnych zamieniły się w marne. Historia nie kłamie. Statystyki też. W XXI wieku tylko jeden skoczek, który prowadził przed ostatnimi zawodami, nie wygrał TCS. Ale Daniel Andre Tande, notabene rodak Graneruda, wyprzedzał Stocha o 1,7 punktu. A teraz Polak ma przewagę w przybliżeniu dziesięciokrotnie większą nad drugim Kubackim i jeszcze bardziej komfortową nad trzecim Granerudem. Co więcej, od 1972 roku nikt takiej przewagi nie roztrwonił. A wtedy, blisko 50 lat temu, Yukio Kasaya po prostu... wrócił do Japonii.

Jeśli Norweg skończy niemiecko-austriacką imprezę jako drugi, trzeci albo i poza podium, nie będzie pierwszym, który pogrzebał szanse na Bergisel. W ostatnich dwóch dekadach historia zna kilka takich przypadków. Noga powinęła się tu naprawdę mocnym graczom. Jedni nie radzili sobie z presją, inni z warunkami. A Granerud? Warunki nie pomogły, wróciły złe duchy z przeszłości, zagrała frustracja i gotowy przepis na nieudany konkurs. Pewnie się podniesie, ale straty w Turnieju już raczej nie do odrobienia. Wielu próbowało, nikt tego nie zrobił. Od 1972 roku.

Odwraca się układ sił w PŚ. "Granerud sam sobie zaszkodził"

Czytaj też

Odwraca się układ sił w PŚ. "Granerud sam sobie zaszkodził"

Gregor Schlierenzauer to jeden ze skoczków, którzy na Bergisel stracili punkty i nadzieję (Fot. Getty)

TCS: Stoch uciekł legendzie, goni Małysza i podium

Czytaj też

Kamil Stoch, skoczkowie z największą liczbą wygranych, Janne Ahonen, Adam Małysz

TCS: Stoch uciekł legendzie, goni Małysza i podium

Klątwa Niemców i młot na liderów

Złe skoki na Bergisel bolą. Kiedy do gry wmiesza się wiatr, coś nie wyjdzie, można stracić naprawdę dużo. Jak w 2007 roku młodziutki Gregor Schlierenzauer. Na półmetku prowadził z trzypunktową przewagą nad Andreasem Kuettelem i blisko osiemnastopunktową nad Andersem Jacobsenem. Dziesięć metrów zapasu nad Norwegiem, a w perspektywie konkurs u siebie, na swojej Bergisel. I tuż przed siedemnastymi urodzinami Schlieri przegrał z Norwegiem o prawie 40 punktów. Turniej skończył na podium, ale straty z Innsbrucku już nie uratował.

Później, przez kilka lat, Bergisel oszczędzała faworytów. Z kolei w 2008 nie oszczędziła nikogo (zawody odwołano). Podobnie w 2014. To te zawody, które wygrał Fin Anssi Koivuranta. Thomas Morgenstern chciał wtedy gonić Thomasa Dietharta, ale wylądował na ósmym miejscu w otoczeniu takich tuzów jak Jarkko Maeaettae i Denis Kornilov.

Prawdziwą wycinką faworytów zapachniało w 2017 roku, ale poturbowany i obolały Kamil Stoch zebrał się po upadku w serii próbnej i w jednoseryjnym konkursie zajął czwartą pozycję. Polak się zebrał, ale rok później jego najgroźniejszy rywal, Richard Freitag już nie. Upadł w pierwszej serii, do drugiej nie przystąpił i na dobrą sprawę do dziś szuka tamtej formy. Minęło dwanaście miesięcy, a Niemcy znów łapali się za głowy po zawodach na Bergisel. Markus Eisenbichler deptał po piętach Ryoyu Kobayashiemu. Na półmetku tracił do niego 2,3 punktu. Na Bergisel Japończyk znów wygrał, Eisenbichler był trzynasty i stracił przeszło 40 punktów.

Limitu pecha nasi zachodni sąsiedzi tak nie wyczerpali. Przyszedł Turniej Czterech Skoczni na przełomie 2019 i 2020 roku, po dwóch konkursach w "generalce" prowadził Kobayashi przed Karlem Geigerem. Po pierwszej serii zmagań w Innsbrucku wylądowali odpowiednio na 13. i 23. miejscu. Dwóch liderów, dwie tak odległe pozycje. Nic dwa razy się nie zdarza? W przypadku Geigera nie do końca. Znów Innsbruck, znów jako wicelider startował na Bergisel. Efekt? Zaczynał drugą serię (30. na półmetku), a zaraz po nim skakał sklasyfikowany na 29. pozycji lider TCS Granerud. W normalnych zawodach, bez systemu KO, już by ich nie było.

Taka jest ta Bergisel. Pechowa dla Niemców, pechowa dla wielu faworytów. I szczęśliwa dla Polaków.

TCS: Stoch uciekł legendzie, goni Małysza i podium