Nie mam problemu z tym, żeby oglądać konkursy w Zakopanem. I mimo tego, co mi się tam przydarzyło, to była moja ulubiona skocznia.– mówi Jan Mazoch w rozmowie z TVPSPORT.PL. W 2007 roku omal nie stracił życia na Wielkiej Krokwi. I dobrze o tym wie. Przypominamy archiwalną rozmowę ze stycznia 2022 roku.
To był ten raz, kiedy roztańczone Zakopane ucichło, zamarło. Nie myślało już o skokach, a o zdrowiu młodego chłopaka. 21-letni Czech Jan Mazoch, przez wielu Polaków nazywany później po prostu "Janek", po pierwszej serii zajmował najwyższe miejsce w karierze – piętnaste. Ruszył jak tysiące razy wcześniej. Wyszedł z progu, ułożył się do lotu i zaczął rozpaczliwą walkę o życie.
Uderzył głową w zeskok, zsuwał się bezwładnie po Wielkiej Krokwi. Przez kolejne godziny i dni cała Polska śledziła codzienne meldunki ze szpitala w Krakowie. Został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, a nikt nie potrafił przewidzieć, czy po wybudzeniu wciąż będzie tym samym chłopakiem. Za kilka miesięcy miał powitać na świecie córeczkę.
Czternaście lat później Jan Mazoch jest szczęśliwym ojcem trojga dzieci. Dwóch dziewczynek i chłopczyka. Tamten straszny wypadek na dobrą sprawę zakończył jego karierę. Wrócił na skocznię, ale nie na długo. Zdobywał punkty Pucharu Kontynentalnego, nawet w Zakopanem. W Pucharze Świata wystartował jeszcze tylko raz – po przeszło roku w kwalifikacjach w Libercu. I tak udało mu się spełnić jedno z marzeń: być w kadrze razem z bratem. A potem zaczął nowe życie.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Czym się teraz zajmujesz? Co u ciebie słychać?
Jan Mazoch: – W tym momencie musiałem podjąć nową pracę. Zostałem przedstawicielem handlowym firmy zajmującej się energią. Wszystko przez koronawirusa. A tak to staram się pomagać dzieciom z niepełnosprawnością.
– Pracujesz z niepełnosprawnymi dziećmi, bo sam chcesz komuś pomóc?
– Użyłbym raczej słowa przeznaczenie. Nie planowałem tego, nie myślałem, żeby zajmować się akurat tym tematem. Ale pojawiła się taka możliwość w Pradze i postanowiłem się zaangażować. I faktycznie zacząłem koncentrować się na tym, co sam przeszedłem po Zakopanem. Bo sam znalazłem się w podobnej sytuacji co dzieci, którym staram się pomóc. Niezwykle cenię i podziwiam dzieci, w ogóle ludzi, którzy na co dzień zmagają się z niepełnosprawnościami, a mimo tego potrafią pozytywnie podchodzić do życia.
– Mówisz, że sam przechodziłeś przez coś podobnego. To pomaga?
– Niewątpliwie jestem bardziej przywiązany do tego, co robię. I może też nie boję się dzisiaj powiedzieć, że jestem wdzięczny za to, co wydarzyło się w moim życiu i jaki obrót przybrały sprawy.
– Wciąż oglądasz skoki narciarskie?
– Tak, wciąż oglądam i będę oglądał. Jakby nie patrzeć, spędziłem na skoczni dwie trzecie życia.
– A kiedy skaczą w Zakopanem nie zmieniasz kanału?
– Nie mam problemu z tym, żeby oglądać konkursy w Zakopanem. To naprawdę fajny obiekt. I mimo tego, co mi się tam przydarzyło, to była moja ulubiona skocznia.
– Pamiętasz coś z tamtego dnia?
– Niczego, kompletnie niczego. Ten dzień, w którym upadłem, to czarna dziura. I może lepiej, że tak się stało.
– Widziałeś ten skok? Czy powiedziałeś "za żadne skarby nie oglądam"?
– Tak, już w szpitalu obejrzałem ten skok. I chciałem go zobaczyć. Pamiętam moje pierwsze słowa po tym, jak mi to pokazali: "to musiało boleć". (śmiech)
– I nie miałeś po takim wypadku wątpliwości, czy wracać?
– Wiesz, dzień po upadku to ja nawet nie wiedziałem, że w ogóle upadłem. Ale później chciałem wrócić, żeby ludzie zapamiętali mnie inaczej. Żebym nie kojarzył się tylko z tym wypadkiem. To mnie motywowało.
Nie, absolutnie nie obwiniałem o to nikogo. Parę rzeczy się zeszło i po prostu upadłem. Ale nie da się ukryć, ta niefortunna chwila wpłynęła na moją karierę, a może nawet na całe dalsze życie.
– Obwiniałeś kogoś o ten upadek? Czy uznałeś, że to po prostu pech?
– Nie, absolutnie nie obwiniałem o to nikogo. To był po prostu bardzo nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Parę rzeczy się zeszło i po prostu upadłem. Ale nie da się ukryć, ta niefortunna chwila wpłynęła na moją karierę, a może nawet na całe dalsze życie.
– Powrót do normalności był ciężki? Czy jak małe dziecko na nowo poznawałeś świat?
– Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak bardzo był ciężki. W tamtych dniach po prostu chciałem przez to przejść jak najszybciej się dało, żeby wrócić na skocznię. Ale fakt, nie było łatwo. Musiałem się na nowo uczyć nawet banalnych rzeczy.
– Powiedz szczerze, bałeś się skakać?
– Później, kiedy już wróciłem, przywiązywałem większą wagę do tego, jak wieje, jakie panują warunki. Kiedy była gorsza pogoda, nie mogłem się skoncentrować na skoku. Tak, bałem się. I właśnie dlatego zakończyłem karierę.
– Minęło już czternaście lat. Dalej nękają cię bóle głowy?
– Od tamtego momentu chodzę do lekarza na wizyty kontrolne. I co jakiś czas przechodzę badania rezonansem magnetycznym. Bóle głowy przydarzają mi się nieustannie, ale da się z tym żyć.
– Śpisz spokojnie czy zdarzają się koszmary, sny, w których znowu upadasz?
– Nie, akurat nie mam żadnych koszmarów ze skokami. Nie pamiętam tego upadku i właściwie to tak naprawdę niewiele o nim wiem. Może czasami zastanawiam się, co tam zaszło w powietrzu, ale niczego nie pamiętam. I dobrze.
– Kiedy wróciłeś latem 2007 roku do Zakopanego, zadedykowałeś kibicom piosenkę "Life is life". Czułeś, że mogłeś wtedy umrzeć?
– Jakiś czas temu po wypadku w Zakopanem faktycznie zdałem sobie sprawę, że to mógł być koniec. I dlatego jestem tak bardzo wdzięczny każdemu, kto pomógł mi z tego wyjść. Zarówno lekarzom, jak i mojej rodzinie.
Gdybym nie upadł, pewnie nie miałbym drugiej córeczki i synka. Ten wypadek w Zakopanem zadbał o zmiany w moim życiu i po latach wcale tego nie żałuję.
– Jak bardzo ten wypadek zmienił twoje życie?
– Hmm... jak bardzo zmienił moje życie? Pewnie to dość proste. Gdybym nie upadł, być może wciąż bym skakał. A gdybym wciąż skakał, nie robiłbym tego, co robię aktualnie. Gdybym nie upadł, pewnie nie miałbym drugiej córeczki i synka. Ten wypadek w Zakopanem zadbał o zmiany w moim życiu i po latach wcale tego nie żałuję.
– Więcej rzeczy sprawia ci dzisiaj radość niż przed tamtym skokiem?
– Nie wiem, czy aż tak, czy dostrzegam więcej powodów do szczęścia. Ale cóż, teraz patrzę na życie z większą przezornością, zapobiegliwością, a przede wszystkim, bardziej je doceniam.
– Czym jest dla ciebie szczęście?
– Szczęście to dla mnie rodzina, od moich dzieci, przez żonę, rodziców po rodzeństwo. Każdy, kto mnie otacza, jest dla mnie bardzo ważny. Moja rodzina znaczy dla mnie wszystko. I jestem szczęśliwy, że mam ich obok siebie. Bez nich nie byłoby tak pięknie.
– Masz dwie córeczki. Gdyby powiedziały, że chcą skoczyć na nartach, co byś im powiedział?
– Dwie córeczki i synka! Ma już półtora roku. I nigdy nie zamierzam im mówić, co chciałbym, żeby robili albo co powinni robić. Dziewczynki jeżdżą konno, uprawiają gimnastykę. Zobaczymy, co polubi synek. Ale nawet jeśli uzna, że wystarczy mu gra w kulki, zawsze będzie miał moje wsparcie.
– Na koniec... lubisz skoki narciarskie po tym wszystkim?
– Naprawdę, bardzo lubię skoki.
Rozmawiał Antoni Cichy
Komentarz:
Włodzimierz Szaranowicz