Przejdź do pełnej wersji artykułu

-50 stopni, lodowaty wiatr i szczyt K2. Mingma G.: pytałem sam siebie, czy za cenę szczytu stracić palce i nos

/ Mingma G, K2 Mingma G. 16 stycznia zdobył K2 (fot. Instagram)

Radość, jaką dało mi zdobycie szczytu i miłość do gór są dla mnie w tej sytuacji najważniejsze. Nie to, czy zrobiłem to z tlenem czy nie – mówi w TVPSPORT.PL zdobywca K2 zimą, Mingma Gyalje Sherpa.

Czytaj też:

K2, Janusz Gołąb i Adam Bielecki

Z tlenem czy bez tlenu? Spór o czystość himalaizmu

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Co czuje człowiek, który spowodował, że wielki wyścig się zakończył? Meta dla całego świata osiągnięta. 
Mingma G.: – Musieliśmy to zrobić dla naszego narodu. Kiedy zaczynaliśmy wspinaczkę, nie byliśmy pewni, czy ona nam się uda. Gdy w końcu udało się osiągnąć szczyt, z ogromną dumą odśpiewaliśmy hymn. To był wyjątkowy moment.

Jesteśmy ludźmi honoru, przyjaciółmi. Jako naród trzymamy się razem, dlatego też na szczyt szliśmy ramię w ramię. Chcieliśmy, by był to nasz wspólny sukces, a nie wyścig jednostek. To był najbardziej emocjonujący moment w moim życiu. Choć dookoła było niezwykle zimno, ślizgaliśmy się na lodzie, a czas nas gonił, śpiewając hymn czuliśmy ciepło i dumę.

"Góra morderca" padła. Jak zdobyto K2?

– Pojawiła się myśl co dalej?
– Wspinanie się w zimie jest czymś wyjątkowym. Zahacza ono o nasz narodowy sport. Jesteśmy związani z górami od zawsze. Będziemy nadal się wspinać, nie ma dla nas limitów. Planem na tu i teraz było K2. Udało nam się go osiągnąć i ciepłe uczucie z tym związane będzie nam towarzyszyć do końca życia. Nie zmienia to faktu, że w głowie układam plany na kolejne ośmiotysięczniki. Nie mogę bez nich żyć.

Co będę robił w najbliższej przyszłości? Wyjadę do Kambodży na jakiś czas. Chcę się zrelaksować. W marcu pojadę na Annapurnę, następnie na przełomie kwietnia i maja planuję Lhotse. Niewykluczone, że w czerwcu lub lipcu trafię ponownie pod K2. Mam tam zaplanowane wspinanie się z zespołem. Ponadto, chcę z kolegami z K2 wyznaczać nowe trasy na zdobyte już ośmiotysięczniki.

– Jak ważny jest to sukces dla was Szerpów, czyli ludzi, którzy dla wielu funkcjonowali wyłącznie jako tragarze?
– To był największy cel, jaki mogliśmy sobie wyznaczyć w świecie himalaizmu. Kolejne ośmiotysięczniki były zdobywane przez naszych przyjaciół z Zachodu, a my czekaliśmy na ten największy sukces. Zazwyczaj nasz naród pomagał we wspinaczkach, przebicie się do elitarnego grona himalaistów było prawie jak próba zburzenia ściany. Nikt przed nami nie wszedł zimą na K2. Wiedzieliśmy, że to nasza ostatnia szansa, bo zespołów na to chętnych było mnóstwo. Sukces związany ze zdobyciem tej góry jest absulutnym przełomem nie tylko dla podkreślenia znaczenia narodu Szerpów we współczesnej wspinaczce, ale również dla kolejnych pokoleń, które będą z dumą patrzeć, że ich przodkowie dokonali po raz pierwszy rzeczy prawie niemożliwej. Oni będą wiedzieć, że marzenia nie do zrealizowania nie istnieją. Czeka ich lepsza przyszłość. W tym kontekście wspięcie się na K2 zimą stało się jedną z najważniejszych rzeczy, którą mogłem dokonać w życiu.

Czytaj też:

Ten, który zdobył Everest 21 razy. Apa Sherpa. Kochany przez wszystkich

– Jak wielkie znaczenie miał rytuał pudży, który wykonaliście przed wejściem na szczyt?
– Wszyscy uczestnicy wyprawy są wierzącymi buddystami. W górach tworzyliśmy społeczność, która starała się kontynuować u stóp K2, to, co na co dzień robi w domu. Nasze życie religijne nie ogranicza się do schematów. My faktycznie wykonujemy rytuały pudża w domach czy w klasztorach.

Żołnierz, naukowiec, ludzie gór. Kim są Szerpowie, którzy zdobyli K2?

Już w base campie modliliśmy się o pogodę i dziękowaliśmy za przychylność. Co nam to dało z religijnego punktu widzenia? Przede wszystkim spokój. W pewnym momencie pogoda w obozie zrobiła się trudna. Może zabrzmi to magicznie, ale zdecydowaliśmy się na aklimatyzację i wejście na szczyt wcześniej niż inni. Kiedy nasi przyjaciele z Zachodu mieli złą pogodę, nam towarzyszyła bardzo dobra. Mogliśmy się wspinać dalej. Kiedy się pogorszyła, znaleźliśmy schronienie, co jednocześnie zbiegło się z czasem na odpoczynek, który i tak był niezbędny.

Co ciekawe, były też momenty, w których prognozy pogody dla wszystkich zapowiadały bardzo duży wiatr. Nasze jednak na to nie wskazywały. Mimo tego, co mówili inni uznaliśmy, że musimy spróbować wejść wyżej. Okazało się, że wiatr w ogóle nam nie przeszkadzał. To była pomyślność, o którą się modliliśmy.

– Jak trudno było schodzić do obozu ze szczytu? Ten osiągnęliście, kiedy zaczęło się ściemniać.
– Szczerze? Nie było aż tak trudno, jak miało być. Wszyscy mówili, że warunki powinny być jeszcze bardziej wymagające niż przy wspinaczce na szczyt. Mieliśmy jednak lampy i udało nam się bardzo szybko i bezpiecznie zejść. Tempo zaskoczyło nas samych! Nie zmienia to faktu, że schodzenie bywa dużo bardziej niebezpieczne niż wchodzenie.

– Miał pan moment, w którym uznał, że nie wejdzie na szczyt?
– Wydaje mi się, że moi przyjaciele nie odczuwali tego samego, ale kiedy dotarliśmy do obozu czwartego na wysokości około 7800 m n.p.m. o czwartej rano, zaczęło mi być bardzo, bardzo zimno. Temperatura była krytyczna, dużo niższa niż zapowiadano. Poczułem, że moje palce i nos są zamarznięte. W głowie pojawiła się więc myśl, czy iść dalej, czy nie. Pytałem sam siebie, czy za cenę szczytu stracić palce i nos. Było minus 50 stopni, na zewnątrz namiotu wiał lodowaty wiatr, a ja zastanawiałem się, co robić dalej. Dwie godziny siedzieliśmy w takich warunkach. Raz po raz myślałem "wracaj, nie warto stracić aż tyle". Posłuchałem jednak moich przyjaciół. Powiedzieli, że zaraz ma pokazać się słońce i zrobić okno pogodowe. Ono ogrzało moje całe ciało, poczułem, że uczucie otępienia mija. Kontynuowaliśmy wyprawę i wkrótce zdobyliśmy szczyt. Zdrowotnie również poradziliśmy sobie bardzo dobrze, nikomu nic poważnego się nie stało.

– Żałował pan, że wybrał pan wspinanie z tlenem?
– Z jednej strony nie, ponieważ wiem, że on uchronił mnie przed wielkim niebezpieczeństwem. Moim planem było wejście beztlenowe, ale 15 stycznia, gdy przenosiliśmy się z obozu trzeciego do czwartego poczułem się ogromnie zmęczenie. To mnie zastanowiło, ponieważ w lecie to przejście jest jednym z łatwiejszych – problemy zazwyczaj zaczynają się wyżej.

Podążanie letnią drogą nie szło nam jednak dobrze. W pewnym momencie musieliśmy zawrócić. Poszliśmy trochę w prawo, ale nie mogliśmy znaleźć drogi. Znów wróciliśmy do obozu. Przejście okazało się niemożliwe również z lewej strony. Musieliśmy odpocząć. W końcu skierowaliśmy się bardziej na środek. Udało nam się, ale dotarcie do czwartego obozu z trzeciego zabrało osiem godzin. To bardzo długi czas. Byłem niezwykle zmęczony, nie miałem w ogóle energii, a na tej wysokości oddychało się źle. By mieć szansę na kontynuację, przyjaciele powiedzieli, że powinienem zacząć używać dodatkowego tlenu. Pierwsze oddechy nie były jednak komfortowe. Naprawdę chciałem zdobyć szczyt bez tej pomocy. Nie miałem jednak wyjścia. Gdybym go nie użył, nie byłbym w stanie kontynuować wyprawy. Moje zdrowie było ważniejsze.

Wiem, że są himalaiści, którzy wchodzą bez niego. Też podoba mi się ten styl i za nim w większości sytuacji optuję. Mimo to w momentach zagrożenia zdrowia czy życia uważam, że jest niezbędny. Radość, jaką dało mi zdobycie szczytu i miłość do gór są dla mnie w tej sytuacji najważniejsze. Nie to, czy zrobiłem to z tlenem czy nie. Cieszę się, że Nirmalowi (Purji – przyp. red.) udało się zdobyć szczyt bez dodatkowego tlenu. Czuł się całą drogę bardzo dobrze, więc mógł sobie na to pozwolić. Był też świetnie zaaklimatyzowany.

– Czy w czasie wspinaczki słyszeliście o tym, że Sergi Mingote stracił życie trochę niżej na górze?
– Nie wiedzieliśmy o tym. Nie spotkałem go osobiście. Kiedy dotarliśmy na szczyt, nikt nie przekazał nam tej wiadomości. Dopiero kolejnego dnia o tym usłyszałem. Wyjaśniono mi jednak, żebym nie podawał tej informacji dalej, by reszty to nie zmartwiło. Grupa dowiedziała się dopiero, kiedy byliśmy bezpiecznie na dole.

– Czy jest coś bardziej szalonego niż zdobycie K2 zimą?
– To szaleństwo, prawda. To było jednak ważne dla społeczności Szerpów i himalaistów. Nie wiem, czy uda mi się zrobić kiedykolwiek coś równie zwariowanego, ale bardzo się cieszę, że udało się to osiągnąć. Wszystko dla kolejnych pokoleń.

Ten, który zdobył Everest 21 razy. Apa Sherpa. Kochany przez wszystkich

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także