{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Ringowa śmierć, doping i jad żaby. Dziwne przypadki Siergieja Kowaliowa

Pod koniec stycznia 2021 roku Siergiej Kowaliow (34-4-1, 29 KO) miał wrócić do ringu po ponad roku przerwy. Na ostatniej prostej zaliczył jednak dopingową wpadkę. Pięściarz nie rozwiał najpoważniejszych wątpliwości – zamiast tego opowiedział o... tajemniczej kuracji jadem żaby. To nie pierwszy raz, gdy nad karierą rosyjskiego pięściarza zawisły czarne chmury, ale być może ostatni.
Czytaj też: Canelo czy Łomaczenko? Kto najlepszym pięściarzem na świecie?
W ostatnich latach zapracował nie tylko na pasy (trzykrotnie zostawał mistrzem kategorii półciężkiej), ale także na miano jednego z najlepszych, jacy przewinęli się przez wagę półciężką w XXI wieku. Puentą mistrzowskiej kariery był wielki pojedynek z Saulem "Canelo" Alvarezem (54-1-2, 36 KO). W grudniu 2019 roku przegrał po wyrównanej walce, ale zarobił za ten występ ponad 10 milionów dolarów – najwięcej w karierze.
Twarz ringowego "Niszczyciela" była jednak tylko jedną z wielu. Wszyscy wiedzieli, że zmaga się od lat z licznymi demonami. O alkoholowych ekscesach krążyły legendy, ale pojawiały się także oskarżenia o napaści na kobiety. W 2018 roku jedna z poszkodowanych postraszyła go sądem, a on zgodził się zapłacić ponad 600 tysięcy dolarów, by sprawa nie ujrzała światła dziennego.
W karierze jak bumerang powracały także oskarżenia o zachowania rasistowskie. Biorąc pod uwagę te najnowsze zakręty trudno oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich latach bardzo się pogubił – i to na wielu polach. Nieco szersze spojrzenie na jego życiorys pozwala jednak dostrzec w tym wszystkim człowieka, który został naprawdę ciężko doświadczony przez życie.

Przez lata ta kariera była w jakimś sensie sztampowa. Na ringach amatorskich Kowaliow rywalizował trochę za długo, bo łudził się, że w końcu wywalczy olimpijską nominację. To mu się nie udało, ale zdobył cenny tytuł mistrza Rosji. Nikt mu nigdy nic nie dał – wszystko musiał wyrwać sobie w walkach. Już jako zawodowiec postanowił szukać szczęścia w Ameryce.
W grudniu 2011 roku 28-letni wówczas Kowaliow wrócił do ojczyzny na walkę z Romanem Simakowem (19-1-1, 9 KO) – pretendentem wysoko notowanym w rankingu federacji WBC. To miał być dopiero drugi pojedynek w ojczyźnie pięściarskiego obieżyświata, który mógł się wtedy pochwalić bilansem 17-0-1 (15 KO). Był świeżo po kontrowersyjnym remisie – ten pojedynek został przedwcześnie przerwany z powodu kontuzji rywala. A zwycięstwo z Simakowem miało sprawić, że kariera wróci na właściwe tory.
Cios za cios
Od pierwszych minut ten pojedynek nie był wyrównany. Na 5-6 mocnych ciosów pretendent odpowiadał pojedynczymi uderzeniami. Pokazywał serce do walki i twardą szczękę, ale tylko tyle. Widzowie wspominają do dziś, że odgłos czystych ciosów trafiających w głowę Simakowa robił piorunujące wrażenie.
– Trafiłem wieloma mocnymi ciosami. Do tego stopnia, że po trzeciej rundzie zaczęły boleć mnie pięści! Dziwiłem się, że sędzia nie chce przerwać tego pojedynku – wspominał Kowaliow. – Przed szóstą rundą powiedziałem Siergiejowi, żeby przestał celować w głowę i zaczął bić w korpus. Niestety dla nas wszystkich, ale i dla siebie, Roman rzucił się na mojego zawodnika. Nie było wyjścia – trzeba było się bić, choć wciąż powtarzaliśmy sędziemu, że powinien to przerwać – tłumaczył Abel Sanchez, ówczesny trener mistrza.
W siódmej rundzie był koniec. Po kolejnej serii ciosów rywal przysiadł na kolano i dał się wyliczyć. Kilka chwil później stracił przytomność i ring opuszczał na noszach. Nie odzyskał przytomności także w karetce numer 23, która transportowała go do szpitala w Jekaterynburgu. Tam po trzydniowej walce o życie pobitego poddali się także lekarze.
"To nie było nierówne zestawienie – pod wieloma względami wydawało się rozsądne. Kowaliow i Simakow wyglądali na takich, którzy dysponują podobnym ringowym doświadczeniem, a ich wyniki były porównywalne. Oczywiście wyraźnym faworytem był Kowaliow – głównie ze względu na bogatą karierę amatorską i siłę ciosu, ale w żadnym wypadku nie wyglądało to jednostronnie" – relacjonował przebieg pojedynku portal Boxing Scene.
Wydarzenie miało dodatkowy wymiar – była to pierwsza ringowa śmierć pięściarza w Rosji, odkąd zezwolono tam na zawodowy boks. Wcześniej zdarzały się ciężkie nokauty, ale nigdy nie prowadziły do takiego finału. W 1994 roku podczas jednej z walk zmarł nawet sędzia ringowy, ale był to przypadek losowy.
Śmierć w zgodzie z przepisami
Kowaliow był długo wstrząśnięty. Wszystkie pieniądze zarobione za tę walkę chciał oddać rodzinie Simakowa. – Jeśli wyjdę kiedykolwiek do ringu, to zadedykuję następną walkę Romanowi – opowiadał. Rodzina nigdy mu jednak nie wybaczyła. Zderzenie z rzeczywistością było brutalne na wielu poziomach. Siergiej miał jedną nieprzespaną noc za drugą i ciągle się zadręczał. Feralną walkę obejrzał kilkanaście razy.
– Najpierw nazywali go mordercą. Potem zarzucali mu, że miał coś ukrytego w rękawicach. Na koniec został jeden argument – że nie przestał bić wtedy, kiedy powinien. Jak można było mówić rzeczy, które sprawiają tyle bólu? - pytała Natalia, żona Siergieja. Fauli i nieprzepisowych zagrywek nie było – Simakow stracił życie w zgodzie ze wszystkimi przepisami.
Powrót zwycięzcy do rzeczywistości trwał długo, ale zdołał jakoś pokonać traumę. Pół roku później był już w ringu. Wrócił do Stanów Zjednoczonych, ale był tam traktowany jak persona non grata. Zarabiał grosze – czasami zaledwie 5 tysięcy dolarów za walkę. W końcu nabrał rozpędu i dał się poznać jako "Krusher" – ten, który w ringu potrafi skruszyć każdą przeszkodę. Nie stracił tego, co eksperci i kibice z brutalną dosadnością nazywają "instynktem zabójcy".
Wielu, którzy mają podobne do Kowaliowa doświadczenia, zmienia się na zawsze. – Nie da się tego opisać. Coś, co kiedyś robiłeś bezrefleksyjnie, teraz przychodzi o ułamki sekund później – opisywał obrazowo Chris Eubank (45-5-2, 23 KO). Brytyjczyk też przeżył ringowy dramat – jesienią 1991 roku ciężko znokautował Michaela Watsona (25-4-1, 21 KO). Rywal po wielu miesiącach wygrał walkę o życie, ale nigdy nie odzyskał pełnej sprawności.
Napisać, że Eubankiem to wstrząsnęło, to nie napisać nic. Będąc u szczytu fizycznych możliwości zmienił się nagle właściwie nie do poznania. Boksował jeszcze siedem długich lat. Stoczył w tym czasie 23 walki, ale tylko pięć razy zwyciężał przed czasem – przeważnie z dużo słabszymi rywalami. A w pierwszej "połówce" kariery wygrał przez nokaut aż 17 walk.
Do tragedii może dojść zawsze. Paradoksalnie ryzyko zdaje się wzrastać, gdy rywalizują przeciwnicy z podobnej półki – jak w walce Kowaliowa z Simakowem. Gdy dużo lepszy zawodnik bije wyraźnie słabszego, to koniec przeważnie przychodzi szybko. Jeśli jednak mocno bijący spotka kogoś, kto mimo przyjmowanych ciosów nie chce odpuścić, to mamy często gotowy przepis na tragedię.
Czytaj też:
Boks. Robert Parzęczewski wraca na ring. W marcu stoczy walkę na MB Boxing Night 9: Spring Punch
Pozaringowe problemy
Niecałe dwa lata po walce z Simakowem jego pogromca po raz pierwszy został mistrzem świata. W 2014 roku odprawił legendarnego Bernarda Hopkinsa (55-8-2, 32 KO), unifikując tytuły. Potem wziął się za Adonisa Stevensona (29-2-1, 21 KO) – mającego w kolekcji pas organizacji WBC.
Prowokując rywala do walki, Rosjanin zamieścił w 2015 roku zdjęcie syna w koszulce, która przedstawiała... goryla w bokserskich rękawicach. "Adonis wygląda super!" – głosił podpis. Wpis szybko został usunięty, a autor zaczął się kajać, ale dość osobliwie.
"Nie wiedziałem, że to złe. W ostatnich kilku dniach przyjaciele z grupy Main Events nauczyli mnie trochę o historii Stanów Zjednoczonych. Jest różna od tej, którą poznałem w dzieciństwie w Czelabińsku. Ciągle się uczę i zrozumiałem, że popełniłem błąd. Liczę na wybaczenie i gwarantuję, że nie zrobię więcej czegoś takiego" – tłumaczył Kowaliow.
Nic z tego – podobne kontrowersje towarzyszyły mu w kolejnych latach. Rasizm wypominali mu Jean Pascal (30-3-1) i Andre Ward (32-0). Przed rewanżowym starciem z tym drugim Rosjanin znów opublikował bulwersujące treści. Filmik pokazywał fikcyjną rozmowę z przeciwnikiem, która była pełna zakazanych w USA słów na "n". – Kowaliow musi zostać uciszony za rasizm - odpowiedział Amerykanin pytany o te prowokacje.
Jak zapowiedział, tak zrobił. O ile pierwszą walkę wygrał kontrowersyjnie na punkty, to w drugiej złamał psychicznie Kowaliowa, wygrywając przed czasem. Rosjanin po tej porażce przez wiele miesięcy pamiętał o tym pozasportowym kontekście. W 2018 roku zaatakował ponoć kobietę, a potem... kopnął jej psa. Skandal nie wybuchł, bo strony dogadały się co do odszkodowania bez pomocy sądu.
Wsparcie z dżungli?
Niedawna dopingowa wpadka to kolejny wybryk. Pięściarza przyłapano na stosowaniu syntetycznego testosteronu. Dość niezdarnie próbuje przekonywać, że doszło do nieporozumienia. – Nigdy celowo nie brałem zakazanych substancji. Jestem regularnie poddawany testom VADA od 2014 roku. To była moja inicjatywa, bo popieram czysty sport. Teraz będzie dochodzenie, które wyjaśni, w jaki sposób zakazana substancja znalazła się w moim organizmie. Potem już wszystko stanie się jasne – tłumaczył.
Powtórzył się więc znany scenariusz – otoczenie pięściarza najpierw nabrało wody w usta a potem próbowało bagatelizować sprawę. Przy zarzutach o rasizm promotorzy starali się podważyć oskarżenia faktem, że ich klient… współpracuje od lat z czarnoskórymi trenerami. Doping w przypadku 37-latka po tak licznych życiowych zakrętach to jednak coś, co może oznaczać stację końcową, choć… zapewne ktoś będzie chciał na nim jeszcze zarobić.
– Policzmy to na spokojnie. Siergiej robi się coraz starszy, a jego sportowy poziom się obniża. Niektórzy mają pokusę sięgania po takie sztuczki, gdy próbują ratować karierę. Wiedzą, że pod względem fizycznym nie potrafią już dorównać młodszym rywalom, więc wybierają drogę na skróty. Nie jestem tym wszystkim zdziwiony - komentował Andre Ward, który po drugiej wygranej z Kowaliowem zakończył karierę bez porażki.
Kilka dni po tym, jak świat obiegła informacja o dopingu Rosjanina, ten pokazał w mediach społecznościowych zdjęcie. Przedstawiało charakterystyczne kropki wypalone podczas kuracji kambo. To podobno zabieg medyczny wprost z amazońskiej dżungli. Sprowadza się do przyjęcia wysuszonej wydzieliny żaby drzewnej Phyllomedusa bicolor. Plemiona w Brazylii i Peru stosują taki preparat jako naturalną szczepionkę wzmacniającą organizm.
Współczesna medycyna nie zna wszystkich skutków takiej kuracji, bo duże znaczenie mają indywidualne predyspozycje. "Według legendy ten zabieg resetuje ludzkie ciało" – cieszył się Kowaliow w mediach społecznościowych. Komu jak komu, ale jemu taki reset na pewno bardzo by się przydał – i to na wielu poziomach.