{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
{{#point_of_origin}} Źródło: {{point_of_origin}}
{{/point_of_origin}}
Czytaj więcej
Przejdź do pełnej wersji artykułu

Jakub Błaszczykowski, Lucjan Brychczy i Lubomir Guldan (fot. 400mm.pl, Legia.com, Zaglebie.com)
Często wygląda to tak: obie strony chcą, ale żadna nie wie, jak. Zaczyna się od deklaracji. "Mamy nadzieję, że piłkarz X po zakończeniu kariery, pozostanie w klubie w innej roli" – zapowiada prezes klubu. Potem "piłkarz X" karierę kończy i... zaczynają się schody. Jak go zagospodarować? Polskie kluby piłkarskie – poza bardzo nielicznymi wyjątkami – to nie są duże przedsiębiorstwa, gdzie można byłoby kogoś upchnąć między dyrektorem a menedżerem. Lista stanowisk jest krótka. A tych, którymi mógłby być zainteresowany starzejący się gwiazdor, jest jeszcze mniej.
Schody zaczynają się wtedy, gdy trzeba przejść do konkretów. Niektórym piłkarzom marzy się rola dyrektora sportowego, część chce iść w "trenerkę" i zacząć od grup młodzieżowych, ciekawą pracą wydaje się też rola skauta. Czy coś więcej? W tym momencie powinno skrzyżować się kilka linii. Oczekiwania i ego piłkarza. Ale też jego praktyczne umiejętności i wiedza. Oraz ewentualna obawa przed odpowiedzialnością. Z drugiej strony są potrzeby klubu, który chce w ten sposób rozwiązać pewne problemy. Linie te krzyżują się bardzo rzadko. Wielu piłkarzy kończy kariery z poczuciem, że to oni przez lata wykonywali w klubie najgorszą robotę. A teraz wystarczy chwycić za telefon, podzwonić po znajomych z czasów gry w piłkę i oto już jest się dyrektorem sportowym.
Ale rzeczywistość jest inna. Praca w roli dyrektora sportowego wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Osobę odpowiedzialną za politykę sportową klubu ocenia się chętnie, publicznie i wyjątkowo regularnie. To duża presja, bo mowa przecież o dużych stawkach i o oczekiwaniach tysięcy kibiców. Szybko okazuje się więc, że wymarzona praca w roli dyrektora jest czymś zupełnie innym. W Zagłębiu Lubin za biurkiem dyrektorskim usiadł właśnie Lubomir Guldan. Słowaka można z czystym sumieniem nazwać jedną z legend Miedziowych. Na starcie Guldan przeżywa trudne momenty. Na swoje miejsce do drużyny sprowadził Djordje Crnomarkovicia (choć oczywiście nie mogła to być jeszcze autonomiczna decyzja Guldana). Piłkarz wypożyczony z Lecha początek w Lubinie ma fatalny. Najpierw z premedytacją złamał nogę Piotrowi Pyrdołowi z Wisły Płock, a potem nie strzelił rzutu karnego co zdecydowało o pożegnaniu z rozgrywkami o Puchar Polski. W grudniu zeszłego roku dyrektorem sportowym płocczan został były piłkarz tego klubu, Paweł Magdoń. On też dopiero zaczyna tę przygodę.
W roli dyrektora sportowego Górnika Zabrze świetnie spisuje się Artur Płatek, który w przeszłości był jego piłkarzem, ale trudno byłoby go nazwać legendą klubu. Niewiele osób powie o nim: "były piłkarz Górnika". To nie przywiązanie do barw sprawiło, że dostał tę pracę. Zupełnie inaczej jest w przypadku Dariusza Sztylki. Piłkarzem Śląska Wrocław był przez jedenaście lat, potem asystentem kolejnych trenerów wrocławian. Od trzech lat pełni rolę dyrektora sportowego. I robi to nieźle.
Praca w charakterze dyrektora sportowego to nie tylko miłe spotkania i zagraniczne podróże. To też mnóstwo papierologii. Na własnej skórze przekonał się o tym Arkadiusz Głowacki. Były kapitan Wisły Kraków wydawał się być świetnym materiałem na dyrektora. Inteligentny, łatwo nawiązujący kontakty, ze świetnym okiem do piłkarzy. A jednak siedzenie za biurkiem okazało się zabójcze. Dziś nie jest już dyrektorem sportowym, za to świetnie odnalazł się w roli szefa działu skautów. Od kilku dni jednym z jego ludzi jest Andrzej Iwan. Wisła zdecydowanie należy do klubów, który lubi stawiać na swoje dawne gwiazdy. Przez lata skautem w Wiśle był Marcin Kuźba, a przez ostatnie lata przez sztab szkoleniowy w różnych konfiguracjach przewinęli się Adam Nawałka, Kazimierz Moskal, Tomasz Kulawik, Maciej Stolarczyk, Dariusz Marzec czy Radosław Sobolewski. Przez lata w Wiśle pracowali Zdzisław Kapka i Ryszard Czerwiec. Zupełnie inny rozdział pisze Jakub Błaszczykowski, który dziś jest jednym ze współwłaścicieli kubu. Ale miejsca dla wszyskich nie ma. Marcin Baszczyński czy Kamil Kosowski to ludzie z otwartymi głowami, jednak oni odnaleźli się w roli komentatorów sportowych. A Tomasz Frankowski poszedł w politykę.
Dziś komentatorem jest także Maciej Żurawski, który w 2012 ogłosił zakończenie kariery i rozpoczęcie pracy w Wiśle. Wizja przyszłości była różowa. – Usiądę wygodnie w fotelu i zapalę cygaro – zapowiadał. Nadzieje miał duże, ale wspomniane już w tym tekście krzywe oczekiwań nie chciały się skrzyżować. W końcu "Żurawiowi" zaproponowano rolę ambasadora. – W naszym klubie po raz pierwszy pojawia się taka funkcja, w Polsce to też pewne novum – mówił ówczesny prezes Bogdan Basałaj. Żurawski miał reprezentować Wisłę w sky-boksach, na posiedzeniach Polskiego Związku Piłki Nożnej, Ekstraklasy SA czy podczas meczów reprezentacji. Rolę ambasadora łączył z pracą w charakterze skauta. Potem w krakowskim klubie zmieniło się praktycznie wszystko i dziś przy Reymonta 22 Żurawski pojawia się tylko jako gość.
W innych klubach związki z przeszłością rzadko są aż tak silne. W Legii Warszawa człowiekiem instytucją jest pan Lucjan Brychczy. Najpierw był jej piłkarzem (w latach 1954-1972), potem trenerem. Dziś nadal jest członkiem sztabu szkoleniowego, dobrym duchem całego klubu i prezesem honorowym Legii. To tacy ludzie sprawiają, że nowi piłkarze już w pierwszy dzień czują moc danego klubu.
Do pana Lucjana trudno przykładać miarę, ale legendami Wojskowych z pewnością są też Aleksandar Vuković czy Marek Saganowski. Ten pierwszy przez lata był w Legii asystentem, aż w końcu w kwietniu 2019 roku objął stanowisko pierwszego trenera. Gdy został zwolniony, jego obowiązki tymczasowo przejął Saganowski. Pod koniec poprzedniego roku i on odszedł z Legii, by zostać trenerem Motoru Lublin. Ale coś nam mówi, że to nie musi być koniec tej wspólnej przygody. W Cracovii trenerem drużyny rezerw jest Piotr Giza.
Zdarza się i tak, że oczekiwania ni jak nie mają się z rzeczywistością. Szybko okazuje się, że były piłkarz nie nadaje się do swojej nowej, wymarzonej roli. Kibice patrzą na Pepa Guardiolę i liczą, że kapitan zespołu z marszu odnajdzie się w nowej rzeczywistości i okaże się świetnym trenerem. A skoro w przeszłości grał w kilkunastu klubach dziś będzie świetnym dyrektorem sportowym. Życie rzadko pisze tak pozytywne scenariusze jak w przypadku Dariusza Adamczuka, który od kilku lat buduje struktury Pogoni Szczecin i dobrze spisuje się w działalności transferowej.
Czy na Zachodzie byli piłkarze są lepiej gospodarowani? Każdy klub to inna historia, ale w porównaniu z tymi z najsilniejszych lig Europy musimy wypaść blado. Wynika to choćby z rachunku prawdopodobieństwa – duże kluby mają do obsadzenia więcej stanowisk. Zatrudnianie byłego piłkarza to także zagrywka PR-owa. Chcąc walczyć o kibica, musisz decydować się na takie rozwiązania.
W 2019 Petr Cech zakończył karierę i wrócił do Chelsea. Media pisały, że jest idealnym kandydatem na dyrektora technicznego, ale ostatecznie Czech został "tylko" doradcą. – Zawsze mieliśmy nadzieję, że Petr wróci do Chelsea – powiedziała jednak z dyrektorów klubu, Marina Granovskaia. Garnitur okazał się jednak mniej wygodny od stroju bramkarza.
W październiku zeszłego roku Cech został w trybie awaryjnym włączony do kadry drużyny na sezon 2020/21 i zagrał jeden mecz w Premier League 2. W ten sposób Cech łączył pracę na stanowisku doradcy z rolą piłkarza. Rozstanie z boiskiem nie jest łatwe. Chelsea jest znana z przywiązania do dawnych nazwisk. Maurizio Sarri przyprowadził ze sobą Gianfranco Zolę. Klubem do niedawna zawiadywał Frank Lambard. Ambasadorami The Blues są Paolo Ferreira, Tore Andre Flo, Eddie Newton czy Carlo Cudicini. Wspomniany Lampard, John Terry i Joe Cole mieli okazję, by pracować w klubowej akademii.
Trend sięgania po byłych piłkarzy sięga szczytów. Oczywiście, w przypadku Ronalda Koemana fakt, że w przeszłości był piłkarzem FC Barcelony nie był decydujący. Ale już w kwestii Ole Gunnara Solskjaera i Manchesteru United wątpliwości mieć nie można. Z wiedzy swoich byłych piłkarzy garściami czerpią w Ajaksie Amsterdam, a od lat dziewięćdziesiątych za sznurki w Bayernie Monachium pociąga Karl-Heinz Rummenigge (najpierw jako wiceprezes, potem jako prezes, dziś jako przewodniczący rady nadzorczej).
Nowe życie legendy. Jak polskie kluby zatrudniają byłych piłkarzy...
Mateusz Miga /
Andrzej Iwan wrócił do Wisły Kraków, a więc do klubu swojego dzieciństwa. Polskie kluby rzadko zatrudniają dawne legendy. Na zachodzie Europy jest z tym nieco lepiej. Ale i tam często rodzi się problem, gdy pojawia się słowo "odpowiedzialność".
ISLAM I INNY ŚWIAT. WRESZCIE UDANY TRANSFER LEGII?
Oczekiwania kontra rzeczywistość
Często wygląda to tak: obie strony chcą, ale żadna nie wie, jak. Zaczyna się od deklaracji. "Mamy nadzieję, że piłkarz X po zakończeniu kariery, pozostanie w klubie w innej roli" – zapowiada prezes klubu. Potem "piłkarz X" karierę kończy i... zaczynają się schody. Jak go zagospodarować? Polskie kluby piłkarskie – poza bardzo nielicznymi wyjątkami – to nie są duże przedsiębiorstwa, gdzie można byłoby kogoś upchnąć między dyrektorem a menedżerem. Lista stanowisk jest krótka. A tych, którymi mógłby być zainteresowany starzejący się gwiazdor, jest jeszcze mniej.
Schody zaczynają się wtedy, gdy trzeba przejść do konkretów. Niektórym piłkarzom marzy się rola dyrektora sportowego, część chce iść w "trenerkę" i zacząć od grup młodzieżowych, ciekawą pracą wydaje się też rola skauta. Czy coś więcej? W tym momencie powinno skrzyżować się kilka linii. Oczekiwania i ego piłkarza. Ale też jego praktyczne umiejętności i wiedza. Oraz ewentualna obawa przed odpowiedzialnością. Z drugiej strony są potrzeby klubu, który chce w ten sposób rozwiązać pewne problemy. Linie te krzyżują się bardzo rzadko. Wielu piłkarzy kończy kariery z poczuciem, że to oni przez lata wykonywali w klubie najgorszą robotę. A teraz wystarczy chwycić za telefon, podzwonić po znajomych z czasów gry w piłkę i oto już jest się dyrektorem sportowym.
Ale rzeczywistość jest inna. Praca w roli dyrektora sportowego wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Osobę odpowiedzialną za politykę sportową klubu ocenia się chętnie, publicznie i wyjątkowo regularnie. To duża presja, bo mowa przecież o dużych stawkach i o oczekiwaniach tysięcy kibiców. Szybko okazuje się więc, że wymarzona praca w roli dyrektora jest czymś zupełnie innym. W Zagłębiu Lubin za biurkiem dyrektorskim usiadł właśnie Lubomir Guldan. Słowaka można z czystym sumieniem nazwać jedną z legend Miedziowych. Na starcie Guldan przeżywa trudne momenty. Na swoje miejsce do drużyny sprowadził Djordje Crnomarkovicia (choć oczywiście nie mogła to być jeszcze autonomiczna decyzja Guldana). Piłkarz wypożyczony z Lecha początek w Lubinie ma fatalny. Najpierw z premedytacją złamał nogę Piotrowi Pyrdołowi z Wisły Płock, a potem nie strzelił rzutu karnego co zdecydowało o pożegnaniu z rozgrywkami o Puchar Polski. W grudniu zeszłego roku dyrektorem sportowym płocczan został były piłkarz tego klubu, Paweł Magdoń. On też dopiero zaczyna tę przygodę.
Przywiązanie po krakowsku
W roli dyrektora sportowego Górnika Zabrze świetnie spisuje się Artur Płatek, który w przeszłości był jego piłkarzem, ale trudno byłoby go nazwać legendą klubu. Niewiele osób powie o nim: "były piłkarz Górnika". To nie przywiązanie do barw sprawiło, że dostał tę pracę. Zupełnie inaczej jest w przypadku Dariusza Sztylki. Piłkarzem Śląska Wrocław był przez jedenaście lat, potem asystentem kolejnych trenerów wrocławian. Od trzech lat pełni rolę dyrektora sportowego. I robi to nieźle.
Praca w charakterze dyrektora sportowego to nie tylko miłe spotkania i zagraniczne podróże. To też mnóstwo papierologii. Na własnej skórze przekonał się o tym Arkadiusz Głowacki. Były kapitan Wisły Kraków wydawał się być świetnym materiałem na dyrektora. Inteligentny, łatwo nawiązujący kontakty, ze świetnym okiem do piłkarzy. A jednak siedzenie za biurkiem okazało się zabójcze. Dziś nie jest już dyrektorem sportowym, za to świetnie odnalazł się w roli szefa działu skautów. Od kilku dni jednym z jego ludzi jest Andrzej Iwan. Wisła zdecydowanie należy do klubów, który lubi stawiać na swoje dawne gwiazdy. Przez lata skautem w Wiśle był Marcin Kuźba, a przez ostatnie lata przez sztab szkoleniowy w różnych konfiguracjach przewinęli się Adam Nawałka, Kazimierz Moskal, Tomasz Kulawik, Maciej Stolarczyk, Dariusz Marzec czy Radosław Sobolewski. Przez lata w Wiśle pracowali Zdzisław Kapka i Ryszard Czerwiec. Zupełnie inny rozdział pisze Jakub Błaszczykowski, który dziś jest jednym ze współwłaścicieli kubu. Ale miejsca dla wszyskich nie ma. Marcin Baszczyński czy Kamil Kosowski to ludzie z otwartymi głowami, jednak oni odnaleźli się w roli komentatorów sportowych. A Tomasz Frankowski poszedł w politykę.
Dziś komentatorem jest także Maciej Żurawski, który w 2012 ogłosił zakończenie kariery i rozpoczęcie pracy w Wiśle. Wizja przyszłości była różowa. – Usiądę wygodnie w fotelu i zapalę cygaro – zapowiadał. Nadzieje miał duże, ale wspomniane już w tym tekście krzywe oczekiwań nie chciały się skrzyżować. W końcu "Żurawiowi" zaproponowano rolę ambasadora. – W naszym klubie po raz pierwszy pojawia się taka funkcja, w Polsce to też pewne novum – mówił ówczesny prezes Bogdan Basałaj. Żurawski miał reprezentować Wisłę w sky-boksach, na posiedzeniach Polskiego Związku Piłki Nożnej, Ekstraklasy SA czy podczas meczów reprezentacji. Rolę ambasadora łączył z pracą w charakterze skauta. Potem w krakowskim klubie zmieniło się praktycznie wszystko i dziś przy Reymonta 22 Żurawski pojawia się tylko jako gość.
W Szczecinie się udało
W innych klubach związki z przeszłością rzadko są aż tak silne. W Legii Warszawa człowiekiem instytucją jest pan Lucjan Brychczy. Najpierw był jej piłkarzem (w latach 1954-1972), potem trenerem. Dziś nadal jest członkiem sztabu szkoleniowego, dobrym duchem całego klubu i prezesem honorowym Legii. To tacy ludzie sprawiają, że nowi piłkarze już w pierwszy dzień czują moc danego klubu.
Do pana Lucjana trudno przykładać miarę, ale legendami Wojskowych z pewnością są też Aleksandar Vuković czy Marek Saganowski. Ten pierwszy przez lata był w Legii asystentem, aż w końcu w kwietniu 2019 roku objął stanowisko pierwszego trenera. Gdy został zwolniony, jego obowiązki tymczasowo przejął Saganowski. Pod koniec poprzedniego roku i on odszedł z Legii, by zostać trenerem Motoru Lublin. Ale coś nam mówi, że to nie musi być koniec tej wspólnej przygody. W Cracovii trenerem drużyny rezerw jest Piotr Giza.
Zdarza się i tak, że oczekiwania ni jak nie mają się z rzeczywistością. Szybko okazuje się, że były piłkarz nie nadaje się do swojej nowej, wymarzonej roli. Kibice patrzą na Pepa Guardiolę i liczą, że kapitan zespołu z marszu odnajdzie się w nowej rzeczywistości i okaże się świetnym trenerem. A skoro w przeszłości grał w kilkunastu klubach dziś będzie świetnym dyrektorem sportowym. Życie rzadko pisze tak pozytywne scenariusze jak w przypadku Dariusza Adamczuka, który od kilku lat buduje struktury Pogoni Szczecin i dobrze spisuje się w działalności transferowej.
Czy na Zachodzie byli piłkarze są lepiej gospodarowani? Każdy klub to inna historia, ale w porównaniu z tymi z najsilniejszych lig Europy musimy wypaść blado. Wynika to choćby z rachunku prawdopodobieństwa – duże kluby mają do obsadzenia więcej stanowisk. Zatrudnianie byłego piłkarza to także zagrywka PR-owa. Chcąc walczyć o kibica, musisz decydować się na takie rozwiązania.
Sentymentalna Chelsea
W 2019 Petr Cech zakończył karierę i wrócił do Chelsea. Media pisały, że jest idealnym kandydatem na dyrektora technicznego, ale ostatecznie Czech został "tylko" doradcą. – Zawsze mieliśmy nadzieję, że Petr wróci do Chelsea – powiedziała jednak z dyrektorów klubu, Marina Granovskaia. Garnitur okazał się jednak mniej wygodny od stroju bramkarza.
W październiku zeszłego roku Cech został w trybie awaryjnym włączony do kadry drużyny na sezon 2020/21 i zagrał jeden mecz w Premier League 2. W ten sposób Cech łączył pracę na stanowisku doradcy z rolą piłkarza. Rozstanie z boiskiem nie jest łatwe. Chelsea jest znana z przywiązania do dawnych nazwisk. Maurizio Sarri przyprowadził ze sobą Gianfranco Zolę. Klubem do niedawna zawiadywał Frank Lambard. Ambasadorami The Blues są Paolo Ferreira, Tore Andre Flo, Eddie Newton czy Carlo Cudicini. Wspomniany Lampard, John Terry i Joe Cole mieli okazję, by pracować w klubowej akademii.
Trend sięgania po byłych piłkarzy sięga szczytów. Oczywiście, w przypadku Ronalda Koemana fakt, że w przeszłości był piłkarzem FC Barcelony nie był decydujący. Ale już w kwestii Ole Gunnara Solskjaera i Manchesteru United wątpliwości mieć nie można. Z wiedzy swoich byłych piłkarzy garściami czerpią w Ajaksie Amsterdam, a od lat dziewięćdziesiątych za sznurki w Bayernie Monachium pociąga Karl-Heinz Rummenigge (najpierw jako wiceprezes, potem jako prezes, dziś jako przewodniczący rady nadzorczej).
Źródło: TVPSPORT.PL