Skacze, nagrywa na YouTube, podróżuje. Podejmuje się wielu wyzwań, by kiedyś można było z nim rozmawiać o największych międzynarodowych sukcesach. Wiktor Pękala nie wyobraża sobie życia bez skoków narciarskich. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o pasji do sportu i nie tylko.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL:– Skąd bakcyl do skakania?
Wiktor Pękala:– Pół roku po tym, jak Adam Małysz zdobył ostatnią Kryształową Kulę, znalazłem filmiki na YouTube. Oglądałem to i oglądałem. Zafascynowałem się. Bakcyla złapałem tak, że nawet nie wiem, kiedy miało to miejsce. Będąc dzieckiem miałem wiele pomysłów. Raz chciałem być astronautą, raz bramkarzem. Skoki jednak ze mną zostały. Zacząłem marudzić rodzicom, żeby zawieźli mnie na treningi i zadzwonili do trenera.
– Udało się?
– Ogólnie pochodzę ze Skawiny pod Krakowem. Dlatego rodzice myśleli, że to mój kolejny szalony pomysł, z którego nic nie wyjdzie. Minęło parę lat. Nadal nie wierzyli, że coś z tego będzie. Wziąłem sprawy w swoje ręce. Znalazłem numer do trenera w internecie. Dałem, poprosiłem, żeby zadzwonili.
– Zadziałało?
– Zaczęli poważnie rozmawiać. Zrozumieli, że nie żartuję. Powiedzieli: "dobra, pojedziemy na trening". Początki były trudne. Pojawiałem się na skoczni raz-dwa razy na miesiąc na skoczni. Nie byłem regularny, jak koledzy. Przez lato zdarzało się, że byłem na obiekcie dziesięć razy. Była jedna zima, przez którą w ogóle nie skakałem. Rodzice nie dali rady mnie zawozić. Z tego powodu oddałem próby dopiero w marcu. Nie straciłem zajawki. W końcu poszedłem do SMS-u do Szczyrku. Tam zacząłem poważną przygodę ze sportem.
– Ile kilometrów dojeżdżałeś na trening?
– W dwie strony około 180-200 kilometrów. Praktycznie cały dzień zajmował wyjazd na trening. Bywało trudno.
– Kto był pierwszym trenerem?
– Wojciech Tajner.
– Dobre nazwisko na początek.
– Tak jest! Był też Jarosław Konior, który jest dyrektorem SMS-u. Zachęcił mnie do uprawiana sportu.
– Na co dzień szkolisz się pod okiem Piotra Fijasa?
– Dokładnie. Jestem w kadrze śląsko-beskidzkiego związku. Połączyli nas z kadrą juniorów. Otrzymaliśmy plan treningowy.
– Wybitna postać?
– Mogę śmiało powiedzieć, że to największy fachowiec, z którym miałem do czynienia. Widzi wszystko. Rozumie doskonale skoki. Wiedza, którą posiada jest niesamowita. Próbowałem go kiedyś namówić, żeby pojawił się na jednym z filmów na moim kanale na YouTube. Niestety, nie udało się.
– Skąd na początku czerpałeś wiedzę o skokach?
– Jako młodziak oczywiście oglądałem je w telewizji, ale nie było ogromnej fascynacji. Może jak miałem trzy lata, to próbowałem sił przez TV. Nie pamiętam pierwszych sukcesów Małysza. Rodzice przypominali.
– Małysz był na piedestale?
– Cały czas jest. W końcu to Polak.
– A kto był idolem z innych krajów?
– Hmmm... zmieniało mi się to. Janne Ahonen na początku. Potem Simon Ammann, po zdobyciu Kryształowej Kuli. Najbardziej z nim sympatyzowałem.
– Szwajcar nadal skacze i ma się dobrze. Ty widzisz się jako długoletni zawodnik czy cały czas pojawiają się w głowie inne plany?
– Zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać. Mam już 21 lat. Nadal błąkam się po zapleczu. Różne myśli zaczęły się pojawiać. Zwątpienie jest jednak częścią tej zabawy. Myślę, że te przemyślenia mi pomogły. Jak może być kariera bez gorszych chwil? Muszą być gorsze chwile.
– Jak się obecnie czujesz?
– Czuję się wolnym skoczkiem bez zobowiązań. Nie jestem w żadnej kadrze PZN-u. Nikt mi nie narzuca co mogę, a czego nie mogę powiedzieć. Nie ukrywam, że skoro mam okazję być ekspertem podczas Pucharu Świata, to chętnie to robię. Kiedy byłem mały, to marzyłem jednocześnie, żeby skakać, wygrywać i być komentatorem.
– Twój wzór komentatora to...?
– Włodzimierz Szaranowicz. Legenda.
– Wracając do skakania. Ktoś z PZN-u proponował treningi z najlepszymi?
– Nie. Dzieje się tak, że kiedy zaczynasz dobrze skakać, to biorą cię do kadry. Trenerzy muszą zauważyć dobre próby. Najlepszy przykład to Jarek Krzak. Jeszcze do lipca byliśmy w jednej grupie. Nagle wyskoczył z super formą. Udało mu się zmienić trenera w letnim okresie. To dobra decyzja. Za nim bardzo dobry czas.
– Sztab szkoleniowy zauważa młodych?
– Mamy świetny sztab. Najwyższy poziom. Młodzi skoczkowie mogą być dumni, że mamy zapewnione bardzo dobre warunki do rozwoju. Nie tak, jak w mniejszych krajach. Często rozmawiam z Czechami. Wiem, że mają trudny moment.
– Cały czas trenujesz?
– Od poniedziałku do piątku. To nie tak, że przyjeżdżam na weekend, jestem ekspertem, gwiazdorzę i opuszczam treningi. Całe życie podporządkowuję treningom. Kiedy idę do pracy muszę mieć elastyczny grafik.
– Łapiesz się wielu prac w wolnych chwilach?
– Czasem szukam zajęcia, czasem nie. Teraz nie jestem zmuszony.
– Nie chcesz być obciążeniem dla rodziców?
– Po części tak. Na szczęście bardzo mnie wspierają. Tata mówi: "chłopie, popatrz, ilu zawodników skończyło kariery przez brak pieniędzy". Kiedy kończy się skakanie z takiego powodu, nie jest miło i wesoło.
– Co cię interesuje poza skokami?
– Gram w darta! Zrobiliśmy składkę na tarczę. Wiktor Fickowski, z który jestem w grupie ma zainteresowania typu: dart, snooker. Po sukcesie Krzysztofa Ratajskiego zrobił turniej na obozie w Zakopanem. Sprzęt drogi, ale daliśmy radę. Pozostaje kupić lepsze rzutki.
– Masz też kanał na YouTube. Jak wpadłeś na taki pomysł?
– Próbowałem wielu rzeczy. Chciałem mówić do ludzi przed kamerą. Oglądałem innych, pomyślałem: "Kurdę, fajnie mieć taki kanał". Lubię też montować.
– Jesteś samoukiem?
– Mógłbym powiedzieć, że tak. Czasem mam jednak zajawkę, ale po chwili przechodzi. Starałem się robić coraz lepsze filmiki. Kiedy brakowało wiedzy, żeby dodać nowe efekty i polepszyć jakość, znowu zacząłem czerpać dodatkową wiedzę. Zmienia się to stopniowo.
– Wzorowałeś się na kimś?
– Niekoniecznie, choć oglądałem wiele kanałów. Od Roberta Makłowicza, po innych znanych twórców. Wiele technicznych rzeczy nauczyłem się na YouTube. Mój kanał też podporządkowuję skokom. Robię to w wolnych chwilach. Fajne, że nie mam "spiny" i zobowiązań. Kiedy jest chęć i wena, to działam. Inaczej odkładam to na bok. Mam 4,6 tysiąca subskrypcji. Pojawiają się z tego pierwsze pieniądze. Nie za duże, ale zawsze coś. Bez skoków nie potrafię sobie wyobrazić życia.
– Działasz gdzieś poza YouTubem?
– Lubię jeszcze Instagrama. Od czasu dodam głupkowatą relacje. TikToka nie ruszam.
– Stosujesz diety podczas przygotowań do startów?
– Staram się. Nie przesadzam z wizytami w McDonald's.
– Co lubisz oglądać w wolnym czasie?
– Przede wszystkim filmy. Uwielbiam Forresta Gumpa. Lubię poważne filmy. Dobrze ogląda mi się produkcje Quentina Tarantino. Oglądam na YouTube kanał "Na gałęzi". Tam prowadzący pokazuje różne kulisy filmów. Zwraca uwagę na to, co reżyser chciał przekazać. Ciekawi mnie to.
– Netflix też się zdarza?
– Jasne. Zerkam też na HBO. Mój top to: "Narcos", "Dom z papieru", "Gomorra".
– Jaki jest Twój ulubiony rodzaj muzyki?
– Zależy od nastroju. Zdarza się muzyka klasyczna, ale słucham też polskiego rapu. Quebonafide to mój ulubiony artysta z naszej sceny. Zdarza się, że najlepiej działa mi się w życiu, kiedy słucham spokojnej muzyki.
– Bywasz na koncertach?
– Niekoniecznie. Raz byłem na koncercie donGURALesko.
– Podróże Cię kręcą?
– Jak najbardziej! Odkryłem tanie sposoby na latanie i zwiedzanie. Myślałem, że trzeba mieć bardzo dużo pieniędzy. Niekoniecznie. Za 500 złotych można spokojnie odwiedzić Barcelonę albo spędzić czas na Malcie.
– Natura wycisza i inspiruje?
– Lubię marzyć o podróżach. Odkrywać nowe miejsca. Natura mnie "rusza". Bardzo lubię Bieszczady. Zupełnie inny świat. Można iść w las, trafić na "koniec świata" bez zasięgu, napotkać baraki, lepianki i się wyciszyć. Nie przejmować się niczym.
– Wracając raz jeszcze do rywalizacji. Na skoczni miewałeś też gorsze momenty i bolesne upadki.
– Kiedy skończyłem szkołę, wziąłem się tylko za trenowanie. Wtedy nastąpił największy progres moich umiejętności. Forma rosła, skoki były stabilne. Zimą w Wiśle byłem przedskoczkiem. 110 metrów było dla mnie sukcesem. Dwanaście miesięcy wcześniej latałem po 80 metrów. Wszystko szło bardzo dobrze. Zostałem powołany na FIS Cup do Norwegii. Przed nim pojechałem na trening do Szczyrku. Na skoczni K-70 sypał gęsty śnieg. Obiekt nie był dobrze przygotowany. Poszliśmy jednak skakać. Pamiętam tylko, gdy zapinałem narty i siadałem na belce...
– Co było potem?
– Z opowieści wiem, że upadek. Ocknąłem się w szatni. Byłem w szoku. Nie wiedziałem co się dzieje. W karetce pytałem pani czy nie wie, czy czasem nie jadę do Norwegii. W szpitalu zrobili mi prześwietlenia, zszywali język. Lekarz przyniósł wyniki, mówi bez większych emocji: "Ma pan połamane dwa nadgarstki".
– Jaka była Twoja reakcja?
– Nie dowierzałem. Zacząłem nimi kręcić i mówić, że wszystko jest w porządku. Byłem bardzo napalony, żeby jechać do Norwegii. Nie wyszło.
– Długo trwała przerwa?
– Trzy tygodnie. Potem skakałem jeszcze w ortezach, ale to nic. Thomas Morgenstern skakał kiedyś w gipsie!
– Miałeś obawy przed kolejnym skokiem?
– Po upadku trzeba jak najszybciej wrócić na skocznię, żeby przełamać strach. Kiedy pierwszy raz ponownie usiadłem na belce cały się trząsłem. Jakoś jednak skoczyłem.
– Psychika w skokach jest najważniejsza?
– 90 procent to psychika, 10 procent pozostaje na warunki fizyczne. W innych sportach nie ma aż tak dużych różnic.
– Dlaczego się tak dzieje?
– W skokach masz 0,3 sekundy na odbicie. Nie da się myśleć, trzeba to robić.
– Co czujesz w trakcie lotu?
– Odpowiem poetycko. Podczas skoku trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Wszystko dzieje się w ułamkach sekundy. Trzeba to czuć. Kiedy wylatujesz, czujesz podmuch pod nartą. Działa się instynktownie. Zwłaszcza, gdy jestem w formie, czuję wszystko. Czasem przed snem wyobrażam sobie dobre skoki. Wyczuwam podmuch pod narty, powietrze na sobie. Fajne uczucie. Nie myślisz. Czujesz.
– Jakie masz cele sportowe?
– Zawsze byłem ambitny. Chciałem być najmłodszym i najlepszym skoczkiem w stawce. Dopiero przed rokiem zauważyłem, że przez takie zachowanie nakładałem na siebie presję, która przeszkadza. Kiedy nie wyszło, to się zdenerwowałem. Wtedy jeszcze mniej rzeczy wychodzi. Im mniej myślisz o próbach, tym więcej wychodzi na plus. Zależy mi na dobrym skakaniu, a w przyszłości może na "głośnych" zwycięstwach.