| Czytelnia VIP

Boks. Drew "Bundini" Brown – człowiek, który uformował Muhammada Alego

Muhammad Ali
Muhammad Ali (fot. PAP/Photoshot)
Kacper Bartosiak

W ringu "fruwał jak motyl i żądlił jak pszczoła", a poza nim imponował niezwykłą w tamtych czasach pewnością siebie. Muhammad Ali (56-5, 37 KO) zrewolucjonizował sport, ale nie zrobiłby tego bez "Bundiniego". To właśnie Drew Brown przekonał go, że jest "Największy" zanim rzeczywiście zapracował na to miano. Dziś ten charyzmatyczny współpracownik być może zostałby nazwany "trenerem motywacyjnym", ale ponad pół wieku temu zmieniał boks na swoich warunkach.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Oto następca Fiodora Łapina? "Musi być fachowcem"

Czytaj też

Ukraiński trener może zostać następcą Fiodora Łapina w grupie Knockout Promotions (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)

Oto następca Fiodora Łapina? "Musi być fachowcem"

Nie mogłem uczyć mistrzów wyprowadzania ciosów. Żaden człowiek nie jest w stanie tego zrobić. Mogłem za to rozmawiać z nimi o innych sprawach– podsumowywał swoją nietypową aktywność. W środowisku bokserskim psychologia i aspekty mentalne długo pozostawały na zapleczu, ale to właśnie tacy jak Bundini pomogli to zmienić.

Skąd pojawił się w boksie? Zdecydował przypadek, których w jego życiu nie brakowało. Losy tego Amerykanina to gotowy scenariusz filmu o zmieniającym się kraju. Urodził się na Florydzie (ojciec podobno polował na aligatory) i już w młodości sprawiał kłopoty. Wyglądał na dużo starszego niż w rzeczywistości, więc gdy w ósmej klasie wyrzucono go ze szkoły miał do wyboru nietypowe zajęcia.

Drobne kłamstwo z datą urodzenia (dodał sobie dwa lata) sprawiło, że jako 13-latek dołączył do US Navy. W marynarce dostał funkcję messmana– kogoś, kto zajmował się sprzątaniem, pomagał w kuchni i miał wypełniał obowiązki pucybuta. Ta rola budziła spore kontrowersje ze względów rasowych. Messmanami w czasach Browna mogli zostać tylko członkowie mniejszości – głównie czarnoskórzy i urodzeni na terytoriach zamorskich.

Obrotny Drew umiał odnaleźć się od małego w każdym towarzystwie i już jako młokos zdobył doświadczenie i kontakty. Po dwóch latach dołączył do marynarki handlowej i potem ponad dekadę spędził na morzu. To tam dorobił się pseudonimu Bundini, który w luźnym tłumaczeniu oznacza "kochanka". Koledzy podsłuchali, że właśnie w ten sposób żegnały go w indyjskich portach kolejne dziewczyny…

Kiedy człowiek podróżuje, to cały świat jest domem. Niebo jest jego dachem, a schronienie znajduje tam, gdzie wiesza kapelusz. Wszyscy ludzie są wtedy rodziną– tłumaczył po latach Brown, wykładając podstawy życiowej filozofii, którą zaczął przenosić do boksu. Wymieszał w niej wiele elementów, między innymi z buddyzmu, ale głównym był… strach przed porażką. Tak właśnie motywował potem pięściarzy, by w ringu dawali z siebie wszystko.

W centrum wydarzeń


W połowie lat pięćdziesiątych Bundini wrócił na ląd i zamieszkał w Harlemie. Znalazł się w miejscu, które powoli stawało się obowiązkowym na kulturalnej mapie Nowego Jorku. Pracował w jednym z barów, gdzie stykał się z legendami muzyki. Poznał Milesa Davisa i Billie Holiday, a z Ruth Brown – młodziutką i jeszcze szerzej nieznaną piosenkarką – miał nawet płomienny romans.

Zaprzyjaźnił się także z Johnnym Brattonem – byłym mistrzem świata kategorii półśredniej i jednym z pierwszych wielkich bokserskich utracjuszy i bankrutów. Prawie drzwi w drzwi z nowym miejscem pracy Bundiniego sąsiadował bar Sugara Raya Robinsona – w tamtym czasie największej pięściarskiej postaci, która przebiła się także do powszechnej świadomości.

Mistrzu, rywale będą padać w ringu, a ty właściwie nie będziesz wiedział dlaczego tak się dzieje!– przywitał gwiazdę barman, gdy przecięły się ich ścieżki. Brown osiągnął cel – zapadł mistrzowi w pamięci. Gdy potem chciał go koniecznie odwiedzić podczas przygotowań, Robinson nie protestował. Tak nawiązała się niezwykła znajomość, która pozwoliła miłośnikowi morskich podróży poznać od kulis świat wielkiego boksu.

Jego rola stopniowa rosła. Mistrzowska grupa wsparcia liczyła kilkanaście osób, a on na początku musiał mierzyć się z trywialnymi zadaniami – na przykład niańczył dzieci Robinsona, które nie miały z kim zostać. Czasami musiał nawet spać z pięściarzem… w jednym łóżku, bo jego żona wybierała inny pokój. Po prostu czuła się pewniej, gdy ktoś nadzorował popęd małżonka.

Najciekawszy aspekt tamtej pracy Browna to sposób, w jaki rozliczał się z Robinsonem. Nigdy nie było żadnych negocjacji, targów ani kontraktów. –Płać tyle, ile uważasz. Mnie wystarczy uścisk dłoni– przekonywał z szelmowskim uśmiechem. Brak zainteresowania formalnościami mógł wynikać z tego, że Bundini nie nauczył się czytać. Oczywiście mistrz płacił lepiej niż godnie, a dobrze znany styl życia na walizkach podobał się niespełna trzydziestoletniemu obieżyświatowi.

Do tego stopnia, że szybko rozpadło się małżeństwo Browna. Rhoda Palestine odegrała wielką rolę w jego życiu, bo to dla niej nawrócił się na judaizm, któremu pozostał wierny nawet wtedy, gdy blisko Alego pojawiło się kontrowersyjne bractwo "Naród Islamu". Owocem związku z Rhodą był też Drew III, który w kolejnych latach stał się ważnym tematem rozmów z nowym pracodawcą.

Oto następca Fiodora Łapina? "Musi być fachowcem"

Czytaj też

Ukraiński trener może zostać następcą Fiodora Łapina w grupie Knockout Promotions (fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk)

Oto następca Fiodora Łapina? "Musi być fachowcem"

Mistrz szepnął słówko…


Kariera Robinsona zmierzała powoli ku końcowi. Polecił więc usługi Browna młodemu Casiussowi Clayowi. –Pracowaliśmy razem siedem lat i jestem z tej współpracy dumny. Podziwiam Bundiniego! To najlepszy motywator, jakiego spotkałem w bokserskim świecie– relacjonował pięściarz, którego wielu ekspertów do dziś uznaje za najlepszego w historii.

Gdy "Sugar" schodził ze sceny, powoli wchodził na nią niepokonany i pyskaty Clay. W 1963 roku miał za sobą już kilkanaście zawodowych walk i powoli nabierał wiatru w żagle. Wciąż jednak mało kto traktował go poważnie. Mistrzem był potężny Sonny Liston (35-1), który dwukrotnie ośmieszył w ringu i to w ekspresowym tempie tak wielkiego mistrza jak Floyd Patterson (38-4).

Robinson zapewniał, że Clay robi na nim dobre wrażenie, ale martwił się, że za dużo dzieje się w otoczeniu młodego zawodnika. –Powiedziałem mu, że potrzebuje kogoś, kto będzie się nim opiekował. Kogoś, kto zadba, by był szczęśliwy i zrelaksowany. A tak się złożyło, że znałem kogoś, kto idealnie nadawał się do tej roboty– opowiadał "Sugar".

Do początkowych obowiązków Bundiniego należało nadzorowanie harmonogramu treningów młodego Alego. Ale nie w ścisłym znaczeniu tego słowa – Brown podkreślał, że na boksie się nie zna. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że o sukcesie pięściarza decyduje to, w jakim stanie wchodzi do ringu. Dlatego za cel postawił sobie minimalizowanie wpływu przypadku.

Młody Cassius nie miał nałogów, ale przejawiał tendencję do leniuchowania. Z Bundinim nie było żartów. Doradca wiedział, jaki czeka go dzień już po tym jak pięściarz reagował na pobudkę. A budził go codziennie i nadzorował pierwszą część treningów – biegi. –Pora wlać trochę paliwa do baku– zwykł mawiać na zachętę. Potem pilnował, by wszystko chodziło jak w zegarku, ale najtrudniejszym wyzwaniem było dbanie o psychikę zawodnika.

Metody były w końcu pionierskie. Razem z Cassiusem tworzyli nawet słowne rymowanki, które wyprzedzały rap i pomagały. Z czasem pięściarz sam stał się swoim motywatorem. –Nie liczę brzuszków. Zaczynam je liczyć dopiero wtedy, gdy odczuwam ból, bo tylko te naprawdę się liczą. Takie podejście buduje mistrza– to jeden z najsłynniejszych cytatów.

Religijna wojna światów


Trzeba przyznać, że Brown nie trafił na łatwe czasy. Dzień po tym jak poznał Claya ten odprawił Douga Jonesa (21-3), ale nie zachwycił. Dwóch sędziów widziało wygraną tylko punktem. Potem wesoła gromadka udała się na Wyspy Brytyjskie, gdzie niepokonanego faworyta starcia rzucił na deski firmowy sierp Henry'ego Coopera (27-8-1).

Swoje zrobił wówczas Angelo Dundee – główny trener poprawiał tak długo nieistotne rozcięcie rękawicy, że zmusił sędziego do zgody na wymianę tej wadliwej. To pozwoliło Clayowi zyskać dodatkowe sekundy na dojście do siebie po nokdaunie. Walka skończyła się niedługo potem, bo twarz Brytyjczyka była stale we krwi, więc arbiter w końcu przerwał walkę.

Możemy walczyć o tytuł z Clayem, ale nie chcemy mieć nic wspólnego z Sonnym Listonem– zapewniali doradcy pokonanego. Takie były wtedy nastroje – nikt nie chciał się bić z mistrzem, za którym stała mafia. Nikt poza Cassiusem Clayem – w jego filozofii taka wygrana byłaby ważną stacją i ostatecznym dowodem, że jest "Największy".

Gdy pojedynek o mistrzostwo zaczął się materializować, pojawiły się problemy. Jednym z największych było zaangażowanie młodego pięściarza w Naród Islamu – kontrowersyjną organizację zrzeszającą czarnoskórych muzułmanów. Zdarzały się tam głosy radykalne, potępiające wszystkich białych. W ich obronie najczęściej stawał akurat... Bundini Brown.

Mistrzu, spójrz na mojego syna. Kiedy mówią, że biały człowiek jest diabłem, to oznacza, że on jest diabłem w połowie?!– pytał. Być może to życiowa filozofia współpracownika sprawiła, że człowiek znany potem jako Muhammad Ali nie pogrążył się w radykalnym religijnym ekstremizmie. Brown z czasem pozwalał sobie w krytyce na więcej, a pięściarz i tak ufał mu coraz bardziej.

Przełomem w ich relacjach była właśnie walka z Listonem. Właściwie nikt nie stawiał na niedoświadczonego pretendenta. Starzy mistrzowie – Rocky Marciano i Joe Louis – wręcz bali się o jego zdrowie. Pojedynek rozpoczął się na długo przed wejściem do ringu, a czempion był prowokowany na różne sposoby. Pretendent podjechał nawet autobusem pod jego dom w środku nocy i wydzierał się przez megafon, że w ringu zrobi z niego miazgę.

O poranku w dniu walki doszło do ceremonii ważenia. Clay był niezdrowo pobudzony. –Zobaczycie, ktoś umrze w ringu!– przekonywał. Znów nazwał rywala "wielkim, brzydkim niedźwiedziem", a za wszystkie te niezbyt wyszukane prowokacje zapłacił grzywnę–2500 dolarów.

Alexander Robbins – doktor zatrudniony przez komisję stanu Miami – zmierzył, że serce pretendenta bije w tempie 120 uderzeń na minutę – dwa razy szybciej niż normalnie. Opisując ten ogólny stan, nazwał go "emocjonalnie niezrównoważonym i przestraszonym na śmierć". Lekarz zastrzegł, że nie wypuści go do ringu jeśli parametry nie wrócą do normy.

Do samego końca


Na szczęście wszystko się unormowało, a reszta jest już historią. Liston próbował wszystkiego – posunął się nawet do oszustwa! Rozsmarował na rękawicach substancję, która miała oślepić rywala. Gdy to nie przyniosło efektu, w końcu się poddał. Tłumaczył to kontuzją, ale bardziej prawdopodobna wydaje się teza, że wolał uniknąć zbliżającego się ośmieszenia. A nowy mistrz niedługo po tej walce potwierdził religijną konwersję i został Muhammadem Alim.

W relacjach z Bundinim niewiele to zmieniło. Jak wcześniej przekonywał, że najlepszy na świecie jest Cassius Clay, tak teraz mówił to samo o Alim. A pięściarz zachwycał w ringu, kolekcjonując kolejne zwycięstwa. Lata 1964-1967 są uznawane za jego złote żniwa. Nowy król wagi ciężkiej był w ringu nieuchwytny i zachwycał niepodrabialnym stylem. Prawie zawsze wychodził przygotowany na sto procent, za co odpowiadał właśnie ów bliski znajomy z mórz świata.

Przed walką z Listonem zapytany w jednym z telewizyjnych wywiadów o plan na walkę pięściarz przywołał Bundiniego, który po raz pierwszy wypowiedział słynne potem słowa. "Fruwaj jak motyl, żądlij jak pszczoła". To zdanie okazało się najlepszym podsumowaniem unikalnego stylu Alego z najlepszych lat.

Brown wspierał mistrza również w trudnych chwilach. Był u jego boku, gdy ten odmówił służby wojskowej, co zabrało mu trzy lata w złotym czasie. Był z nim też wtedy, gdy wrócił, by walczyć z Jerrym Quarrym (37-4-4). – Gdy wychodziliśmy wtedy do ringu to czułem, że unoszę się nad ziemią – opowiadał po latach. W kolejnych latach Ali zaczął pokazywać inną twarz. Nic nie przychodziło mu już z taką łatwością, bo pojawili się Joe Frazier (26-0) i Ken Norton (29-1), którzy umieli go nawet pokonać.

Dla Bundiniego pozostawał "Największy". Specjalista od motywacji zapewniał mu swoiste paliwo, nie wchodząc zbytnio trenerowi Angelo Dundeemu w paradę. Mimo to obaj rywalizowali o to, kto pierwszy dotrze do ucha pięściarza w przerwach między rundami. Szkoleniowiec najczęściej tę walkę przegrywał. O tym, jak wyglądały relacje pragmatyka z marzycielem, sporo mówi sytuacja z walki "Thrilla in Manila"– morderczej trzeciej batalii z Frazierem.

Mistrz wraca do narożnika po dziesiątej albo jedenastej rundzie. Ledwo chodzi. Angelo mówi: nasz chłopak ma dość. Ja na to: nigdy w życiu, mój skarb nie ma dosyć! Kochałem Alego. Każdego dnia próbował mnie zwolnić, ale jak mógł zwolnić kogoś, kto dostał tę robotę od Boga? Stałem przy ringu i darłem się wniebogłosy: "Boże, jeśli Joe Frazier wygra, to wygra jego matka, jego ojciec i jego dzieci. Nikt więcej! Ale jeśli Muhammad przegra... Boże, wszyscy przegramy! Chłopcy, mężczyźni, kobiety, czarni, biali... Jeśli Muhammad przegra, to przegra cały świat!". I wiesz co? Wstał rześki jak skowronek. Wszyscy to widzieli. Był świeżutki i zaczął bić Fraziera tak mocno, że ten nie wyszedł do ostatniej rundy. Bóg połączył nas nie bez przyczyny – razem wstrząsnęliśmy światem!– wspominał Bundini w jednym z ostatnich wywiadów przed śmiercią.

"Będę żył nawet gdy mnie tu nie będzie"


Z Alim pozostał do końca, który okazał się jednak z wielu względów smutny. W dwóch ostatnich walkach obijali go młodzi – Larry Holmes (35-0) i Trevor Berbick (19-2-1). Rywalizacja z tym ostatnim odbyła się na Bahamach, gdzie Brown... miał kolejne dziecko. To był jeden z nielicznych pozytywów wyjazdu, który boleśnie uświadomił wszystkim w otoczeniu mistrza, że ten powinien być już od dawna na emeryturze.

I jeśli o coś można mieć do Bundiniego pretensje, to przede wszystkim za to, że nie pomógł Alemu zejść ze sceny w odpowiednim momencie. To przecież on jako pierwszy dostrzegł, że dłonie mistrza drżą w niekontrolowany sposób. Zapewne wiedział jednak, że szanse trafienia na kolejnego Alego lub Robinsona są właściwie żadne, więc lepiej kuć żelazo póki gorące…

To wcale nie koniec Alego. Coś dobrego na pewno go jeszcze czeka. Może nie podczas ziemskiego żywota, ale będzie żył jeszcze przez bardzo długi czas, jeśli wiesz co mam na myśli… Tak samo ja będę żył w moich dzieciach – nawet gdy mnie tu fizycznie nie będzie– opowiadał Bundini w 1987 w rozmowie ze "Sports Illustrated".

Był wtedy przed sześćdziesiątką, ale zdążył mocno podupaść na zdrowiu. Próbował zrobić karierę filmową, ale jej szczytowym osiągnięciem pozostała rólka w "Shafcie". Bez mistrzowskich wypłat ojca wszystkie dzieci kilku kobiet szybko dogoniła rzeczywistość. Niedługo po rozmowie z "SI" miał wypadek w hotelu. Przewrócił się i uszkodził kręgosłup. Znalazła go sprzątaczka i na moment udało się zachować go przy życiu. Dzięki temu słabnący z każdym tygodniem przez chorobę Parkinsona Ali zdążył go pożegnać w szpitalu. "Fruwaj jak motyl, żądlij jak pszczoła"– usłyszał po raz ostatni.

Bundini miał rację – jest obecny w powszechnej świadomości dzięki temu, jak bardzo pomógł dwóm legendarnym pięściarzom. Drew Brown "żyje także w swoich dzieciach"– tak jak przewidział. Jeden z synów – Drew III – dołączył do armii. Kilkadziesiąt lat później mógł zrobić karierę jako pilot. Ojca pamięta słabo, ale zachował telegram, który dostał od niego po przyjęciu do wojska. "Synu, z wielką przyjemnością wypastowałbym twoje buty" – napisał wtedy senior.

Polecane
Najnowsze
"Polski Messi" z golem w eliminacjach Ligi Konferencji!
"Polski Messi" z golem w eliminacjach Ligi Konferencji!
| Piłka nożna / Liga Konferencji 
Mateusz Musiałowski (fot. PAP)
Oficjalnie: Bielik nie dla Ekstraklasy. Zostaje w Anglii
Krystian Bielik (fot. Getty Images)
Oficjalnie: Bielik nie dla Ekstraklasy. Zostaje w Anglii
| Piłka nożna / Anglia 
Piłkarz Legii nie ukrywa rozczarowania: Myślałem, że ich zmiażdżymy 5:0
Kacper Tobiasz (fot. Leszek Szymański/PAP)
Piłkarz Legii nie ukrywa rozczarowania: Myślałem, że ich zmiażdżymy 5:0
| Piłka nożna / Liga Europy 
Legia wygrała, ale trener nie ukrywał emocji. "To frustrujące"
Legia Warszawa odpadła z eliminacji Ligi Europy po dwumeczu z AEK-iem Larnaka (fot: PAP)
Legia wygrała, ale trener nie ukrywał emocji. "To frustrujące"
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Siemieniec po remisie z Silkeborgiem: nie może takie coś się przydarzać
Trener Jagiellonii Białystok Adrian Siemieniec (Fot. PAP)
Siemieniec po remisie z Silkeborgiem: nie może takie coś się przydarzać
Robert Bońkowski
Robert Bońkowski
Prezydent i prezes PZPN reagują na haniebny baner
Karol Nawrocki (fot. Getty Images/Łukasz Ciona)
Prezydent i prezes PZPN reagują na haniebny baner
| Piłka nożna / Liga Konferencji 
Polskie kluby poznały rywali w walce o fazę ligową!
Piłkarze Rakowa Częstochowa (fot. Getty)
Polskie kluby poznały rywali w walce o fazę ligową!
| Piłka nożna / Liga Europy 
Do góry