Przejdź do pełnej wersji artykułu

Namaszczony przez pijanego Kloppa. Kim jest Marco Rose, nowy trener BVB?

/ Marco Rose (fot. Getty Images) Marco Rose (fot. Getty Images)

Lata mijają, a w Dortmundzie wciąż żyją przeszłością i zatrudniając kolejnych trenerów, kierują się przede wszystkim tym, jak bardzo mogą być podobni do Juergena Kloppa. Kilka mniej lub bardziej udanych prób za nimi. Od lipca czas na tę, która może się okazać najbliższa ideałowi. W 2003 roku Marco Rose właśnie od wstawionego mieszaniną szampana i piwa Kloppa usłyszał, że powinien zająć się trenowaniem piłkarzy, bo ma wszystko, by osiągnąć w tej profesji sukces.

Marco Rose obejmie Borussię Dortmund. Maciej Murawski: będzie rozwijał zespół, ale BVB musi zastanowić się, którą drogę wybrała

Czytaj też:

Złoty But. Lewandowski ucieka Silvie i Salahowi [klasyfikacja]

Złoty But. Lewandowski powiększył przewagę [klasyfikacja]

ZAKŁADNICY SUKCESU

Podpisanie kontraktu z Kloppem było najlepszą rzeczą, jaka w tym stuleciu przydarzyła się Borussii. Momentem zwrotnym w historii klubu. Biedny wówczas, choć trudno to sobie dziś wyobrazić, jak mysz kościelna zespół nie stać było na szkoleniowca z nazwiskiem i na uznanych w Europie piłkarzy. Zebrano więc graczy dotychczas przeciętnych lub będących na dorobku, sięgnięto po szkoleniowca, którego nie chciały kluby bogatsze i mające lepsze perspektywy. Choćby w Hamburgu rozważali podpisanie umowy z Kloppem, ale uznali, że spóźnialski facet w poszarpanych dżinsach i z pożółkłymi zębami nie będzie pasował do biznesowego sznytu i wielkich ambicji. Po latach balansowania na finansowej krawędzi, gdy BVB otarła się o bankructwo, nie była jednak w tak komfortowym położeniu, by przebierać w nazwiskach. Wzięła więc trenera z Mainz, który niespodziewanie zdobył z nią potem dwa mistrzostwa kraju i dotarł do finału Ligi Mistrzów. Tak samo jak jego ściągnięcie okazało się spektakularnym sukcesem, z czasem stało się dręczącym przekleństwem. Bo po każdym kolejnym trenerze, który trafiał potem do Dortmundu, oczekiwano że będzie możliwie jak najwierniejszą kopią charakterystycznego luzaka w bejsbolówce, który teraz pracuje na Anfield.

Nie udało się z Thomasem Tuchelem, choć przez długi czas wydawało się, że sukcesja z jego udziałem będzie strzałem w dziesiątkę. Nie wypalił też eksperyment z Peterem Boszem, zawiódł Peter Stoeger, mimo fantastycznego początku w niesławie klub opuszczał Lucien Favre. Edin Terzić też nie okazał się zbawicielem, a to przecież już piąty trener, który pracuje w BVB od momentu rozstania z Kloppem. Jednemu brakowało rozsądku, drugiemu charakteru, trzeci był zbyt nijaki, czwarty miał za mocny charakter i kłócił się z zarządem, a piątego zwyczajnie ta misja przerasta. W Dortmundzie podejmą więc kolejną próbę zbudowania drugiego Kloppa. Czy słuszną, to się okaże, ale skoro Rose grał u niego, został przez niego namaszczony na wysokiej klasy trenera i do dziś czerpie z jego mądrości, być może najskuteczniej zbliży się do ideału.

Pierwszy od lewej siedzi Marco Rose, pierwszy od prawej Juergen Klopp (fot. Getty Images) Pierwszy od lewej siedzi Marco Rose, pierwszy od prawej Juergen Klopp (fot. Getty Images)

NIETRZEŹWA PRZEPOWIEDNIA

Na przenosiny Rose do BVB zanosiło się od dawna. Nie było bowiem tajemnicą, że w Dortmundzie zakochali się w stylu gry imienniczki z Moenchengladbach, że dla samego zainteresowanego taki ruch byłby logicznym krokiem w karierze, że nawet warta pięć milionów euro klauzula nie powinna w tym przeszkodzić. Jedni i drudzy od pewnego czasu naciskali na podjęcie tej decyzji i w końcu się udało. W połowie lutego Niemiec ogłosił swym piłkarzom, że latem ich opuści. Jak donosi "Bild", gracze nie przyjęli tej informacji dobrze, niektórzy poczuli się nawet zdradzeni. Faktem jest jednak, że 1 lipca Rose zabierze swój najbliższy sztab szkoleniowy i przeprowadzi się na Signal-Iduna Park. A jest to sztab stworzony w sposób co najmniej niekonwencjonalny, bo na tercet trenerski składają się, oprócz pierwszego trenera, były zwycięzca Ligi Mistrzów Alexander Zickler oraz bloger i były student Rene Marić. Jeśli wierzyć niemieckim mediom, tym razem w umowie Rose nie znajdzie się już klauzula odejścia, a obie strony zwiążą się do końca czerwca 2024 roku.

Jako piłkarz nie za bardzo garnął się do trenerki, dlatego między treningami wyrabiał alternatywny plan na życie po życiu. Skończył studia, został sprzedawcą ubezpieczeń i szykował się raczej do rozbratu z futbolem. Analityczny umysł dostrzegł w nim jednak wspomniany Klopp, który cenił swojego lewego obrońcę za trafne i rzeczowe spostrzeżenia. Gdy więc latem 2004 roku, jeden jako piłkarz a drugi jako trener, świętowali awans do Bundesligi, zmęczony wlewaniem w siebie szampana i piwa szkoleniowiec wybełkotał do ucha gracza, że ten będzie w przyszłości znakomitym fachowcem i powinien iść tą drogą. To samo powiedział też zresztą Sandro Schwarzowi, który epizod w roli trenera Mainz ma już za sobą, a teraz prowadzi moskiewskie Dynamo.

Co by nie mówić, perspektywa trenowania mocnych niemieckich klubów jest nieco atrakcyjniejsza od handlowania ubezpieczeniami. Gdy więc pod koniec kariery kontuzje zaczęły coraz mocniej gruzować zdrowie Rose, więcej czasu spędzał na podpatrywaniu trenerów i budowaniu własnego warsztatu. Do końca sezonu 2007/08 czerpał z wiedzy Kloppa, potem to miejsce zajął Tuchel. Nauka futbolu na uniwersytetach aktualnych trenerów Liverpoolu i Chelsea? Całkiem niezły początek.

Marco Rose spędził w Salzburgu kilka owocnych lat (fot. Getty Images)

TRENOWANIE STUDENTÓW I WŁAŚCICIELA DYSKOTEKI

44-latek od zawsze miał jednak szczęście do znakomitych mentorów, bo choć lwią część przygody sportowej spędził w Moguncji, ma też w CV epizod w Hannoverze 96. A tam spotkał Ralfa Rangnicka, który po latach najpierw zbudował od podstaw TSG Hoffenheim a później RB Lipsk. Mając więc taką podbudowę merytoryczną, trudno byłoby patrzeć na futbol inaczej niż ofensywnie. Całą trójkę łączy przecież to, że od swoich drużyn zawsze wymagali piłki przyjemnej dla oka, widowiskowej, opartej na pressingu, który u Kloppa ewoluował nawet w kontrpressing. Rose zresztą nie kryje, że to dla niego jedyna właściwa filozofia tej dyscypliny, co przecież tak zbieżne jest z oczekiwaniami w Dortmundzie.

Jego trenerska kariera przebiega harmonijnie, choć na jej początku był moment, gdy mogła szybko się załamać. Żółtodziobowi z Moguncji w 2012 roku szansę dali bowiem działacze z jego rodzinnego Lipska. Ale nie ci, którzy planowali budowę klubu pod znakiem dwóch zderzających się byków, tylko ci odpowiadający za wyniki miejscowego Lokomotive. Z pierwszych dziewięciu meczów sezonu 2012/13 przegrał aż siedem, a od rezultatu spotkania w dziesiątej kolejce z Magdeburgiem miała zależeć jego przyszłość na stanowisku. Sam zresztą opowiadał po latach, jak powoli godził się z tym, że przewidywania Kloppa były tylko pijacką fantazją, która nie miała żadnego pokrycia z rzeczywistością i trzeba będzie wrócić do handlu ubezpieczeniami. Loko było przedostatnie w tabeli 4. ligi, rywal zamykał podium. Ale pomimo tego udało się. Rose ograł rywala 3:0, utrzymał się na stanowisku. Lokomotive skończył sezon w drugiej połowie tabeli, choć nie musiał martwić się o ligowy byt.

Tamte rozgrywki wygrało rosnące w siłę RB. Dominujące boiskowych rywali i rozglądające się za ludźmi, którzy mogliby wzmocnić struktury. Właśnie wtedy uwagę Rangnicka zwrócił Rose, który z piłkarzami-amatorami pokazywał futbol nowoczesny i innowacyjny. Nie trzeba go było długo namawiać, by przeprowadził się do filii z Salzburga i zaczął pracę z grupami młodzieżowymi. Po dwóch latach przeniósł się z drużyny U16 do U18, po kolejnych dwóch świętował zwycięstwo Lidze Młodzieżowej UEFA. Taki sukces nie mógł przejść niezauważony, więc naturalnym krokiem było objęcie drużyny seniorskiej. A po dwóch mistrzostwach Austrii i półfinale Ligi Europy drzwi na oścież otworzyła Bundesliga i zaprosiła tam, gdzie jeszcze kilka lat wcześniej grywał jako piłkarz. Oferty wpływały jedna po drugiej, ale Rose za bardzo się nie podpalał. Znał swoją wartość, dlatego odrzucił propozycje z Wolfsburga i z Schalke. Skorzystał z tej, którą nadesłał dyrektor sportowych Borussii Moenchengladbach, Max Eberl. Ona jedyna zawierała klauzulę odejścia, którą już w połowie tego sezonu aktywowała BVB.

Marco Rose zostanie nowym trenerem Borussii Dortmund (fot. Getty Images)

POD JEDNYM DACHEM Z ASYSTENTEM

Pokochałem ten zawód, gdy pracowałem w Lokomotive. Trenowałem wówczas studentów, barmanów, właściciela dyskoteki, pracownika banku i udało nam się utrzymać w czwartej lidze. To był mój pierwszy przystanek w karierze, chociaż nie wiem, czy byłbym w tym samym miejscu, gdybyśmy nie wygrali pamiętnego meczu z Magdeburgiem. Bardzo możliwe, że dziś w ogóle nie działałbym w piłce – tłumaczył w rozmowie z "11 Freunde". Ale tak na dobrą sprawę na futbol był od zawsze skazany. Jego dziadek Walter Rose był przedwojennym reprezentantem Niemiec. Ojciec Juergen sam nigdy nie grał, ale pół życia spędził na trybunach Hamburgera SV, którego jest zagorzałym fanem. Jakby mało było mu sportu, w życiu prywatnym związał się ze szczypiornistką Nikolą Pietzsch, która rozegrała ponad 100 spotkań dla drużyny narodowej. Para wybudowała lata temu dom w niewielkiej miejscowości w Saksonii, więc na co dzień żyje na odległość. By jednak 24 godziny na dobę oddychać futbolem, w Moenchengladbach Rose zamieszkał ze swoim asystentem Zicklerem. To dla niego nic nowego, jako piłkarz Mainz dzielił bowiem lokum ze wspomnianym Schwarzem, aktualnie trenerem Dynama. W jego życiu futbolu nigdy dość, choć – jak tłumaczył w jednym z magazynów – stara się chociaż na kilka godzin w tygodniu kompletnie odciąć i zresetować. – Po meczach nie analizuję od razu spotkań, nie oglądam materiałów wideo. Wracam do domu, siadam w fotelu i otwieram piwo. Mam czas dla siebie, wyłączam się, by nie zwariować – opowiadał.

Charakteryzuje go też ogromna wiara w Boga. Na prawym ramieniu ma wytatuowane "Modlące się ręce" Albrechta Duerera, niemieckiego malarza i grafika urodzonego w XV wieku. Jako czas poświęcany w stu procentach rodzinie traktuje najważniejsze w kalendarzu święta. – Wierzę, że ktoś kontroluje moje życie, ma mnie w swojej opiece. Jako dziecko wychowywałem się w duchu ateizmu, ale dopiero po latach uwierzyłem w istnienie Boga. Teraz nie wyobrażam sobie bez niego życia – podkreśla.

A wracając do futbolu: jak mocno czerpie z wzorców trenerskich, które napotkał na początku każdej drogi? Na pewno wywarły na niego ogromny wpływ w kwestii spojrzenia na futbol, natomiast sam zaznacza, że przesadna fascynacja innymi szkoleniowcami byłaby dla niego szkodliwa. – Oczywiście że wiele się od Kloppa, Rangnicka i Tuchela nauczyłem. Wyznajemy podobną filozofię, w podobny sposób interpretujemy pewne ramy taktyczne. Ale najważniejsza lekcja, jaką wyciągnąłem z obcowania z nimi, to konieczność pozostania autentycznym. Nie chcę wpaść w spiralę, która sprawi, że będę kopiował pewne wzorce, muszę myśleć kreatywnie i sam budować swój warsztat – podkreśla.

Wybierając akurat Rose, Borussia minimalizuje ryzyko kolejnego nieudanego sezonu, a coraz więcej wskazuje na to, że aktualnie trwający takim może się stać. Jeśli od lat szukała możliwie najwierniejszej kopii Kloppa, prawdopodobnie ją znalazła. Od lipca będzie bowiem zatrudniała jego byłego piłkarza, człowieka który od niego samego usłyszał, że będzie świetnym trenerem, prywatnie dobrze znającego się z legendą Dortmundu i pozostającym z nim w kontakcie. Paradoksalnie znacznie bardziej ryzykowny ten ruch jawi się z perspektywy samego zainteresowanego. W Moenchengladbach oczekiwania i możliwości były znacznie skromniejsze, a wynik i tak udaje się robić ponad stan. Jeśli jednak BVB nie awansuje ostatecznie do Ligi Mistrzów (aktualnie traci do najlepszej czwórki sześć punktów), konieczna może być sprzedaż dwóch lub trzech kluczowych zawodników. Nie jest powiedziane, że Jadon Sancho, Erling Haaland czy Giovanni Reyna na pewno opuszczą Signal-Iduna Park, ale może się tak zdarzyć. Być może więc Rose jest jako trener najbliższy Kloppowi, ale może wskoczyć na tak głęboką wodę, na jakiej nie próbował się jeszcze żaden z następców trenera Liverpoolu.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także