Pradziadek przeżył piekło II wojny światowej. Ojciec drżał o syna przy sali operacyjnej, gdy lekarze musieli wyciąć oko dziecku. Julian Agatowski uporał się z siatkówczakiem. Jeszcze lepiej radzi sobie z piłką.
Dwie pozornie różne sytuacje boiskowe. 6 grudnia 2001. Feyenoord przegrywa już 0:2. W 56. minucie Ebi Smolarek rozpędza się po skrzydle. Jest szybszy od rywala. Zwinniejszy. Wydaje się, że już go minie, ale wtedy Levan Tskitishvili wytrąca Polaka z równowagi. Robi to dyskretnie. Unosi ręce, udaje niewinnego, ale Alfredo Trentalange gwiżdże. Rzut wolny.
Boczny sektor boiska. Do piłki podchodzi Pierre van Hooijdonk. Blisko 20 tysięcy zgromadzonych na Schwarzwald-Stadium czeka w podnieceniu na dośrodkowanie. Realizator skrzętnie wyliczył, że od bramki dzieli piłkę 30 metrów i 50 centymetrów. Kąt wydaje się zbyt ostry. A jednak! Napastnik Feyenoordu decyduje się na strzał. Piłka leci po niesamowitej paraboli w kierunku dalszego słupka i wpada obok bramkarza. Richard Golz niewiele mógł zrobić.
– Szczerze? Nigdy nie mówiłem po polsku. Ojciec nie używał tego języka w domu. Tak naprawdę długo nic o nim nie wiedziałem. Poznałem go, gdy miałem 5 albo 6 lat – wyznaje Jack. – W Polsce byłem dwa razy. Pierwszy raz chyba jako sześciolatek. Odwiedziliśmy wtedy wioskę, w której urodził się ojciec, ale niewiele z tego pamiętam. A gdy byłem już studentem, pojechaliśmy do Polski razem z moim o sześć lat starszym bratem. To był czas przemian. Okres "Solidarności". Właściwie jego końcówka. Zobaczyłem coś zupełnie innego niż w Holandii – mówi.
– Starsi ludzie biorący udział w zamieszkach. To utkwiło mi w pamięci. Będąc szczerym: byłem wściekły, że moja rodzina – jeżeli taką nadal mam w Polsce – musi mieszkać w takim kraju – dodaje. – Możliwe, że ojciec mojego ojca założył inną rodzinę… Niestety nic nie wiem na ten temat.
– Teraz w gminie Masłów nie mieszka nikt o nazwisku Agatowski. Jednak brzmi bardzo swojsko– mówi Anna Kwapisz z Urzędu Gminy w Masłowie. – Jeżeli dziadek tego piłkarza urodził się w 1923 roku, to możemy poszukać w księgach. Z tego okresu są jeszcze u nas, bo te starsze zostały wywiezione do archiwum w Kielcach.
Transfer przez... staw
Jan Agatowski osiadł w Holandii. Miał trójkę dzieci – dwóch synów i córkę. – Ja byłem najmłodszy – mówi Jack. – To było straszne… Rodzice robili, co mogli, ale było zbyt wiele powojennego bałaganu. Wojna odcisnęła piętno. Do końca życia mieli traumę – tłumaczy. – Myślę, że tato jest ze mnie dumny. Zrobiłem tu studia, zostałem inżynierem.
Jack jest chemikiem, ale romansował z piłką. Grał W RVV Coal. – Tato od zawsze był związany z futbolem. A ja zawsze byłem obok. Gdy rozgrywał mecze, ja podawałem na nich piłki. Albo grałem z innymi dziećmi za linią boczną – wspomina Julian.
Czy Jack miał talent? Dziś trudno to stwierdzić. Na pewno w sportowym rozwoju nie pozwoliły mu problemy zdrowotne. – Gdy miałem 10 lat zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu A, co uniemożliwiło grę na profesjonalnym poziomie. Jednak lubiłem piłkę. Julian był zawsze blisko. Gdy miałem mecz, to on grał obok z dziećmi – precyzuje Jack.
– Kiedy zakochałem się w futbolu? To chyba było jeszcze w brzuszku mamy – zapewnia Julian. – Nie pamiętam pierwszego treningu. Musiałem mieć 5 lat. Może 6. Bardzo chciałem grać w piłkę, ale w Coal nie było dla mnie grupy wiekowej.
– Julian był za mały. Z jego rocznika jeszcze nikt nie trenował, ale porozmawialiśmy z trenerami. Pozwolili mu brać udział w zajęciach starszych. Fizycznie był słabszy. Mniejszy od innych. Dlatego trener nauczył go szybko podawać piłkę. Bez przyjęcia. Rozwijał się. Wkrótce trafił do silniejszej grupy – wspomina ojciec piłkarza.
Warunki fizyczne nie przeszkadzały ambitnemu chłopcu. – Od razu zacząłem trening w grupie U-10. Byłem najmniejszy ze wszystkich. Koszulka sięgała mi do kolan. Miałem też bardzo długie getry. Zdecydowanie za długie! Jednak zawsze mnie szanowali.
Po pobycie w grupach młodzieżowych RVV Coal trafił do drużyny Spartaan'20. To był transfer... przez staw. Coal grają po jednej stronie a Spartaan po drugiej. Oba boiska położone są w malowniczym Zuiderpark w Rotterdamie.
Oko w toalecie
Julian pierwszy mecz musiał wygrać jeszcze zanim dobrze nauczył się chodzić. Miał półtora roku, kiedy zdiagnozowano siatkówczaka. Nowotwór złośliwy oka, który dotyka niemal tylko dzieci poniżej piątego roku życia. – Badania wykazały, że oko nie odbija światła, więc rodzice poszli do lekarza. Po wielu skierowaniach trafili do VUmc – szpitala akademickiego w Amsterdamie. Wtedy usłyszeli diagnozę: złośliwy guz oka. Jedyną opcją było usunięcie – mówi Agatowski.
– Byłem operowany pięć razy. Najpierw dwukrotnie na VUmc w Amsterdamie, a następnie trzy razy w UMC w Utrechcie. Operacje były długie. Trwały od trzech do czterech godzin. Lekarze mieli nadzieję, że dzięki implantowi prawe oko poruszy lewym. Dziewięć miesięcy po pierwszej operacji okazało się, że organizm odrzucił implant – mówi.
Rodzice Juliana bardzo przeżyli chorobę syna. – Stałem obok sali operacyjnej. Bałem się bardzo o przebieg zabiegu chirurgicznego. Podejrzewałem, że będzie musiał żyć bez oka. Podczas jednej z operacji został bowiem uszkodzony mięsień powieki, więc ta opadła – wspomina ojciec.
Oko zostało ostatecznie wycięte. Stało się to we wczesnym dzieciństwie, więc Julian rozwijał się normalnie. – Nie pamiętam siebie z dwojgiem oczu. Dla mnie sytuacja z jednym jest normalna. Organizm się przystosował – mówi. – Ale ja bardzo chciałem grać w piłkę! A im wyższy poziom tym gra jest bardziej dynamiczna. Dlatego tato zawsze dbał o moją koordynację.
Agatowscy chcieliby, żeby syn – tak jak wszyscy – miał dwoje oczu. Zdecydowali się więc na zakup sztucznego. – To zabawna historia. Miałem około 7 lat. Rodzice zapłacili za operację i wstawiono mi sztuczne oko. Chcieli, żebym był normalny. Taki jak wszystkie inne dzieci i ja to rozumiem – tłumaczy późniejszy zawodnik Feyenoordu.
– Jak mijasz ludzi na ulicy, to mają dwoje oczu. A ja byłem gościem z jednym. Wszyscy na mnie patrzyli. Czułem się jak gwiazda. Superstar! To było trochę dziwne, bo na początku nie patrzyli jak gram w piłkę tylko zwracali uwagę na to, że mam jedno oko – śmieje się Agatowski.
– Rodzice kupili mi to drugie oko… Ale ja to jestem ja. Denerwowało mnie. Słyszałem tylko czcze gadanie ”bla bla” sztuczne oko to, sztuczne oko tamto. Byłem wkurzony! W końcu je wydłubałem. Najgorzej, że nie wiedziałem, co z nim zrobić. Gdzie i jak je ukryć? I co zrobiłem? Połknąłem je! Niestety mama je odnalazła. W toalecie oczywiście – wspomina.
Technika u Włodiego
Mimo braku oka Julian Agatowski szybko stał się wyróżniającym zawodnikiem Spartaan'20. A pierwszego lipca 2002 przeniósł się do Feyenoordu Rotterdam. – To było moje marzenie. Każdy chłopiec z okolicy chciał grać na De Kuip. Każdy chciał być częścią tego klubu. Każdy chciał grać w Feyenoordzie. Dream comes true! – uśmiecha się. – Jednak najfajniejsze w tej historii było to, że ja nie wiedziałem o tym, że ktoś mnie obserwuje. Po prostu robiłem to, co kocham. Brałem piłkę i grałem z kolegami.
Skauci Feyenoordu uważnie obserwowali Agatowskiego przez wiele miesięcy. – To był bardzo długi proces. Widziałem raporty dotyczące innych. Analizowali wiele czynników i różne zachowania. Zaproszono mnie na test-mecze, gdzie rywalizowałem z innymi chłopakami obserwowanymi przez Feyenoord. Jeśli przeszedłeś wszystkie etapy selekcji – a było ich naprawdę sporo – dostawałeś szansę treningu z akademią. Samo trenowanie jeszcze nic nie znaczyło. Trenerzy bacznie obserwowali i sprawdzali, czy pasujesz do drużyny. W każdej chwili mogli cię odesłać – zdradza.
– Regularnie graliśmy z Jong De Graafschap, w którym występował mój dobry znajomy, Piotr Parzyszek. Namawiał mnie na grę dla Polski. Mogłem tylko odpowiedzieć: – Nie nam paszportu – mówi Agatowski. – Prawdą jest też, że nie mówię po polsku. Umiem tylko "dzień dobry". Dziadek powiedział mi, że "dzień dobry panu" mówi się tylko mężczyznom. A "dzień dobry pani" – tak zwracamy się do kobiet.
W 2018 roku grafik, projektant i kibic Floor Wesseling rozpoczął projekt "Blood in, Blood out”. Tworzył koszulki piłkarzy, łącząc w całość ich kariery i niezwykłe historie. Edgar Davids otrzymał miks T-shirtu Ajaxu z Juventusem. Strój Ruuda van Nistelrooya pokazywał wszystkie kluby, w jakich grał.
W ramach "Blood in, Blood out" przygotowano koszulki nie tylko dla Holendrów, ale również dla takich jak Cantona czy Ronaldinho. Zadzwoniono też do Agatowskiego. – Poszukiwali historii, które łączą różne światy. Odnaleźli mnie i zrobili specjalną koszulkę. Polsko-holenderską. To bardzo miłe. Miałem ją raz na sobie tylko do zdjęcia. Od tamtej pory robię wszystko, żeby jej nie zniszczyć – śmieje się.
Rotterdamskie sito
Przez dekadę w Feyenoordzie dzielił szatnie z wieloma świetnymi piłkarzami. Terence Kongolo dziś gra w Fulham, a w 2014 zdobył brąz w mistrzostwach świata. Julian o miejsce w drużynie rywalizował też z Tonnym Vilheną, który ma teraz 15 występów w reprezentacji Holandii i ponad 200 w Feyenoordzie.
To nie koniec znanych nazwisk. W młodzieżowych drużynach zespołu z De Kuip grał też z Rickiem Karsdorpem (obecnie AS Roma), Jeanem-Paulem Boetiusem (FSV Mainz), Vincentem Janssenem (meksykańskie CF Monterrey) i Elvisem Manu (Łudogorec Razgrad). Rywalizacja była wtedy ogromna.
– Myślę, że najlepszym ze wszystkich, z jakimi grałem był Anass Achahbar. Malutki napastnik z wystającym brzuszkiem, ale z niesamowitą lewą nogą. Marokański wonderkid! Zdobył niesamowitą bramkę przeciwko PSV. Wszyscy się łapali za głowy, a dla niego to był zwykły strzał – mówi Holender mający polskie korzenie. Achahbar występuje obecnie w Sepsi Sfantu Gheorge, piątej drużynie rumuńskiej Ekstraklasy.
Trash-talk
Po kontuzji trafił do rezerw RVVH Riderkerk<.strong>. W lipcu 2013 roku został przeniesiony do pierwszego zespołu. – Nie do końca można traktować ten ruch jako zjazd. Wielu młodych, którzy nie przebili się w Feyenoordzie, idzie do okolicznych klubów takich jak RVVH czy VV Capelle – mówi Jan de Zeeuw.
– Poziom sportowy w ligach amatorskich nie jest słaby. Swego czasu holenderska drużyna występująca na szóstym poziomie rozgrywkowym gładko ograła, wtedy zdaje się IV ligową, Kaszubię Kościerzyna. Ten system jest bardzo dziwny dla Polaka. Przypomina trochę MLS. Tylko Eredivise i Eerste Divisie są profesjonalne. Z Eerste Divisie nie można spaść. W Tweede i Derde Divisie grają półamatorzy – tłumaczy de Zeeuw. – Do tego ligi amatorskie są podzielone wyznaniowo. Katolicy grają w soboty, a protestanci w niedziele.
– Co ciekawe, wielu amatorom nie opłaca się przechodzić na zawodowstwo. Spójrzmy na Kozakken Boys, gdzie po pobycie w Ridderkerk grał Agatowski. Jeszcze niedawno płacili krocie Roystonowi Drenthe, a przecież to amatorski klub. W Capelle nasz Julian zarabia pewnie 500-600 euro. Z tego co wiem, prowadzi też klinikę fizjoterapii, więc grą tylko dokłada do budżetu. Przykładowo, młody bramkarz z FC Dordrecht, a więc profesjonalnego klubu, podpisuje kontrakt za 0 euro. Jedyne, co dostaje od klubu, to strój sportowy – zdradza de Zeeuw. – A poziom gry Juliana? Z tego co słyszę, poradziły sobie spokojnie w I lidze.
Na amatorskich boiskach Agatowski musi radzić sobie z rywalami i ich docinkami. – Zawsze na początku brak oka jest sensacją. Szczególnie gdy przegrywają, zaczynają mnie obrażać. Słyszałem wiele rzeczy. Najgorzej było w półfinale Nacompetite. To był straszny trash-talk. Słyszałem teksty w stylu "żebyś dostał raka drugiego oka". Nie ukrywam, że bardzo mnie to dotknęło – przyznaje.
W półfinale rywalami RVVH był zespół ACV Assen. Choć literkę "c" w ich nazwie rozwija się jako "chrześcijański", to piłkarze nie kierowali się bynajmniej przykazaniem miłości. Julian ciągle słyszał wyzwiska. A mecz był wyrównany, walka zażarta. W pierwszym spotkaniu RVVH wygrało 3:2 (gol Agatowskiego w 40. minucie), a w drugim ci z Ridderkerk zwyciężyli 2:1. Szalę zwycięstwa przechylił w 95. minucie Rensy Barradas.
Potem działa się już historia. RVVH zagrało w finale z HSV Hoek, a Agatowski skopiował tamto cudowne, opisane na wstępie, kopnięcie Pierra van Hooijdonka. Po zdobytej bramce podbiegł do ławki rezerwowych, skąd wziął koszulkę. – Podczas meczu ci z ACV mnie obrażali. Chciałem im coś udowodnić. Pokazać wszystkim – przygryza wargi. – Na koszulce było: "In het land der blinden is eenoog koning". To znaczy "W królestwie ślepców jednooki jest królem".