Obudziłem się w karetce i nie wiedziałem, co tam robię – wspominał w w książce "Adam Małysz. Moje życie". Odjechała lewa narta, obróciło go i uderzył głową w zeskok. Siedemnaście lat temu Orzeł z Wisły upadł w Salt Lake City i już nie wystartował w tamtym sezonie.
Cała Polska drżała, kiedy przewrócił się po lądowaniu w Zakopanem w 2011 roku. Nikt nie chciał dopuścić do myśli, że karierę mógłby kończyć poważną kontuzją kolana. Po kilkudziesięciu minutach nadeszły już lepsze wiadomości. A siedemnaście lat temu każde kolejne informacje wcale nie uspokajały. Upadek, groźny upadek, bardzo groźny upadek. I choć wtedy z niebezpieczeństwem kojarzyły się feralne próby jak Thomasa Morgensterna w Kuusamo, polscy kibice zobaczyli, że po lądowaniu też można zrobić sobie krzywdę.
Puchar Świata wrócił do Stanów Zjednoczonych na olimpijskie skocznie, na których dwa lata wcześniej Małysz zdobył brąz i srebro. Ale tym razem opuszczał Park City z fatalnymi wspomnieniami. A raczej... bez żadnych, bo mało co pamiętał. Stracił przytomność, ratownicy medyczni na zeskoku profilaktycznie zabezpieczyli kręgosłup szyjny, trafił do szpitala z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu, tam przeprowadzono badania tomografem komputerowym. I wtedy zagubił się charakterystyczny kolczyk, przez tak długi czas jeden ze znaków rozpoznawczych Orła z Wisły – obok najsłynniejszego wąsa w kraju.
Następne