Piotr Żyła miał już wtedy ugruntowaną pozycję w świecie skoków narciarskich. Czekał jednak do 2017 roku, aby po raz pierwszy zdobyć samodzielnie medal mistrzostw świata. Udało mu się to w fińskim Lahti. Wyprzedził czwartego w zawodach Andreasa Stjernena zaledwie o 0,6 punktu. A działo się to wszystko 2 marca 2017 roku.
Spoglądając wówczas w metrykę Żyły, można było wymienić: 8-krotne osiągnięcie podium zawodów drużynowych Pucharu Świata, z czego dwa z nich były też zwycięstwami. W pierwszej trójce zawodów PŚ był… trzykrotnie, z czego ten pierwszy raz był zarazem jego jedyną wówczas wygraną – na skoczni Holmenkollbakken w Oslo, w roku 2013. Miał też na koncie dwa drużynowe medale mistrzostw świata – z Val di Fiemme i Falun.
Po medale do Lahti w roku 2017 jechali już jednak wszyscy skoczkowie z kadry Stefana Horngachera, dla którego był to pierwszy rok pracy z reprezentacją Polski. Maciej Kot zaledwie chwilę przed mistrzostwami wygrywał rywalizację w Sapporo oraz próbę przedolimpijską w Pjongczangu. Kamil Stoch po dramatycznym sezonie 2015/16, gdy nie potrafił ani razu indywidualnie stanąć na podium zawodów PŚ, wracał do dobrej dyspozycji. Dawid Kubacki cierpliwie czekał na pierwsze podium indywidualne w Pucharze Świata i wywalczył je jeszcze przed końcem 2017 roku.
Po skoku Żyły w pierwszej serii to wcale nie wiślanin znajdował się najwyżej z Polaków. Był to właśnie Kubacki. Szósty po pierwszej serii Żyła tracił 2,2 punktu do Andreasa Stjernena. Norweg zajmował trzecie miejsce. To był punkt odniesienia dla niego.
Kiedy zatem Stjernen skoczył 129 metrów w drugiej próbie, było to zbyt mało. Do wyprzedzenia Żyły zabrakło 0,6 punktu. A mistrzem został nie kto inny, tylko Stefan Kraft. W tamtym sezonie na Austriaka nie było mocnych zarówno podczas czempionatu, jak i w Pucharze Świata. Miał zdobyć po raz pierwszy Kryształową Kulę, wygrać w klasyfikacji generalnej PŚ w lotach narciarskich, a także triumfować w cyklu Raw Air. Pobił też rekord w długości lotu narciarskiego, skacząc 253,5 metra w Vikersund.
Żyła przegrał w zawodach na Salpausselce tylko z Kraftem oraz Andreasem Wellingerem, późniejszym mistrzem i wicemistrzem olimpijskim z Pjongczangu. Już po wszystkim Polak… musiał po prostu na chwilę usiąść. Drugiego skoku i jego następstwa zupełnie nie pamiętał. Mógł – tak jak cztery lata później w Oberstdorfie – znów pomyśleć o tych wszystkich minionych latach swojej kariery, która zaczęła się od debiutu w PŚ w Sapporo 21 stycznia 2006 roku. Wzruszył się na tyle, że musiał opuścić strefę wywiadów.
Uczyniono to m. in. na prośbę Adama Małysza. – To było zaskoczenie. Do tej pory znaliśmy go z innej strony, jako pogodnego człowieka. Musieliśmy go stamtąd zabrać. Dopiero po powrocie do hotelu Piotrek trochę się otworzył i wyluzował – tłumaczył czterokrotny zdobywca Kryształowej Kuli w rozmowie z TVP Sport.