Świat sportów walki wyczekuje sobotniej gali UFC 259 w Las Vegas. Główną atrakcją wieczoru będzie konfrontacja Jana Błachowicza, który przystąpi do pierwszej obrony pasa w kategorii półciężkiej. Jego rywalem będzie czempion lżejszej dywizji, charyzmatyczny Israel Adesanya. – Jan teraz jest mistrzem, a w sobotę może stać się prawdziwą, mega gwiazdą UFC. Będzie polował na nokaut, to jest jego filozofia – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Marcin Held, były zawodnik UFC, a dzisiaj pretendent federacji PFL. Więcej o walce Błachowicz vs Adesanya w piątkowym magazynie "Ring TVP Sport". Zapraszamy od 22:45 do TVP Sport, TVPSPORT.PL i naszej aplikacji mobilnej.
Marcin Held walczył w UFC w latach 2016-2017, ma za sobą również starty w Bellatorze i ACA. Do klatki powróci 23 kwietnia w amerykańskiej organizacji PFL. W turnieju, którego główną nagrodą jest milion dolarów, zmierzy się w debiutanckim występie z dwukrotnym triumfatorem tych rozgrywek, Brazylijczykiem Natanem Schultem. Transmisja imprez Proffesional Fighters League tylko w TVP Sport.
Piotr Jagiełło, TVP Sport: Czujesz ekscytację przed sobotnią walką Jana Błachowicza z Israelem Adesanyą?
Marcin Held: – Czuję bardzo dużą ekscytację i nie mogę się doczekać! Będę kibicował całym sercem. Janek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, zdobywając pas UFC z Dominikiem Reyesem. Trzymałem za niego kciuki w każdym kolejnym pojedynku, ale nie był faworytem w tamtym starciu. Wcześniej chyba nie doceniałem jego walorów. Teraz, nauczony doświadczeniem, bałbym się już nie stawiać na kolejny jego sukces. Jest ekspertem od niespodzianek, w dodatku jest mega mocny. Mam nadzieję, że zachowa pas.
– Jakiego spodziewasz się pojedynku? Czego oczekujesz po starciu dwóch mistrzów – kategorii półciężkiej (Błachowicza) i średniej (Adesanyi)?
– Janek będzie polował na nokaut. Nawet jeśli Adesanya będzie ruchliwszy, szybszy to jest duża szansa, że wcześniej czy później Błachowicz go ustrzeli. Janek jest niebezpieczny do samego końca, a tacy zawodnicy są najgorsi, bo nawet na zmęczeniu potrafią znokautować. To jest jego filozofia walki i do samego końca będzie w stanie zaskoczyć pojedynczym ciosem.
– Adesanya przechodzi z kategorii średniej, dywizji lżejszej o prawie 10 kilogramów. Przeskok gigantyczny. Dysproporcja w sile fizycznej zdecydowanie na korzyść naszego zawodnika?
– Adesanya będzie skoczny na nogach, ruchliwy. Uderzenia Janka będą mocniejsze, na pewno. 10 kilogramów w takich starciach bezpośrednich to bardzo dużo. Sam wiem to po sobie, gdy sparuję z zawodnikami z wyższych kategorii. Wiem, że ręce takich ludzi ważą. Dlatego spodziewam się nokautu ze strony Polaka. Adesanya może przeważać szybkością, może trafiać więcej, ale wystarczy, że Janek trafi raz. I wtedy będzie koniec. On nie potrzebuje dziesięciu celnych uderzeń.
– Błachowicz jest dla Was, dla zawodników MMA, inspiracją? Jego droga do mistrzowskiego tytułu była zwariowana.
– Jego kariera pokazuje, że w UFC nie ma Bogów, nie ma ludzi niezniszczalnych. Wszystkich da się pokonać, gdy jest się na najwyższym poziomie. Trenując ciężko w Polsce w dobrym klubie jesteśmy w stanie rywalizować z najlepszymi, zdobywać pasy. Takim przykładem jest Błachowicz, a wcześniej była Joanna Jędrzejczyk. To jest dla nas wszystkich dobra wiadomość, że z Polski możesz wejść na szczyt. Wielu fanów myśli, że w Stanach Zjednoczonych poziom treningów jest dużo wyższy, a Jan pokazuje, że wcale tak nie jest. Amerykanin nie musi być lepszy od ciężko trenującego Polaka.
– Patrząc na pozycję Błachowicza, on leczy nas z kompleksów.
– Wszystko wypracował ciężką pracą. Conor McGregor pochodzi z Irlandii, nie trenował w najmocniejszym klubie na świecie, ale miał talent, samozaparcie, nie bał się ciężkiej pracy i został królem organizacji. Tu mamy kolejny na to dowód.
– Sam doskonale znasz UFC. Błachowicz przegrał cztery z pięciu walk w latach 2015-2017 i był o włos od zwolnienia z największej organizacji świata. I nagle coś zaskoczyło, zaczęła się seria niespodziewanych zwycięstw i początek drogi na szczyt. Imponujące.
– W MMA potrzeba odrobiny szczęścia, to taka specyfika sportu. Mnie tego szczęścia zabrakło, ale Błachowiczowi udało się przetrwać ten ciężki czas. Potem okazało się, że wszystko jest możliwe.
– Biorąc pod uwagę rangę tego pojedynku i magię nazwiska Israela Adesanyi, czeka nas największa walka w historii polskiego MMA?
– Myślę, że jedynie walka o pas z Reyesem mogłaby konkurować z tym pojedynkiem. Wtedy Błachowicz jako pierwszy mężczyzna z Polski stał się mistrzem UFC. To było wyjątkowe wydarzenie. Patrząc jednak na konfrontację z Adesanyą z perspektywy marketingowej, to ewentualne zwycięstwo da mu dużo więcej. "Izzy" jest niezwykle popularny, a samo starcie mocno wybrzmiewa w mediach. Można pokusić się zatem o stwierdzenie, że będzie to najciekawsza walka w polskim MMA. Najważniejsza była o pas, bo dzięki niej znalazł się w tym miejscu.
Wygrywając z takim zawodnikiem, zyskujesz naprawdę wiele. Marketingowo i finansowo. Błachowicz teraz jest mistrzem, a w sobotę może stać się prawdziwą, mega gwiazdą UFC. Do tego statusu brakuje mu pokonania Adesnayi. Wtedy tak będziemy tytułowali Błachowicza.
– Twoim nadrzędnym celem obecnie jest triumf w turnieju PFL, który rozpocznie się w kwietniu tego roku, a zwycięzca zgarnie, bagatela, milion dolarów. Zwycięstwo w PFL może być trampoliną do tego, by powrócić do UFC?
– Mój plan się nie zmienia – w dalszej perspektywie chcę zostać mistrzem UFC. PFL to kolejna mocna organizacja, w której chciałbym mieć pas i wygrać główną nagrodę. Marzenia o UFC wciąż są jednak w głowie.
– Błachowicz ponownie nie jest pupilem bukmacherów. Niewiele się zmienia, bo znowu w roli faworyta stawiany jest jego przeciwnik. Presja jest na Adesanyi, to pomaga czy wprost przeciwnie?
– Ja takie walki lubię najbardziej. Wiem, że dla zawodnika to jest najbezpieczniejsza sytuacja. W starciu z Nathanem Schultem też nie będę faworytem, walczę z podwójnym mistrzem organizacji i też będę wychodził w roli underdoga. Wtedy jest najmniejsze obciążenie psychiczne. To kolejny atut, który sprzyja Błachowiczowi. Dla mnie najgorsze były walki z kimś nieznanym, bo wtedy dochodzi dodatkowa presja. "Kurczę, jak się potknę, to będzie wstyd. Nie wypada.". Gdy rywal jest mocny, wtedy wychodzisz z czystą głową.