W historii polskiej siatkówki nie było innego, który byłby w stanie tak bardzo oddziaływać na zawodników. Doprowadził kadrę do największych sukcesów. Do dziś mówi się o nim jak o najwybitniejszym z przedstawicieli myśli szkoleniowej.
Utrudnienie dla siatkarzy na IO? "Nie będziemy się tym tłumaczyć"
– No nie jest zbyt wysoki – takie opinie o niedorostku ze szkoły podstawowej w Poznaniu można było ponoć usłyszeć na każdym kroku. Zabrał się za siatkówkę, czyli sport, który wybitnie wzrostu wymagał. Nie była to jednak w tamtym czasie królowa dyscyplin, na nadmiar siatkarzy nie narzekano, więc młody Hubert Jerzy Wagner, na którego mówiono też "Gruby", mógł spokojnie trenować z resztą drużyny.
Jako szesnastolatek zaczął grę z dużo starszymi zawodnikami. Mimo młodego wieku był rzeczowy, ogarnięty i wzbudzał szacunek. Nie był z tych, którzy dali sobie wejść na głowę. Studiował na Politechnice Poznańskiej, ale kariera inżynierska nie była dla niego, dlatego rzucił studia. Uznał, że zostanie najlepszym rozgrywającym w kraju. Jak postanowił, tak zrobił. Wygrał w tamtym czasie sześć medali mistrzostw Polski.
Typowo analityczny umysł, który balował tak, że nie przeszedł przez płot
Nie przeszedł obok kadry niezauważenie. – Jakim był kolegą z reprezentacji? Bardzo dobrym. Był starszy, ale nie traktował mnie jak niedorostka. Miałem do niego respekt. Był rzeczowy, ogarnięty i nie miał fizycznych warunków do grania, wszystko wywalczył sobie wyłącznie pracą. Nieustannie przygotowywał się do zostania trenerem, miał typowo analityczny umysł. Niełatwo akceptował pomysły innych, ponieważ zawsze miał swoje, jednak mimo wszystko był jedną z najbardziej życzliwych osób, które poznałem – powiedział po latach o swoim koledze, a następnie trenerze Ryszard Bosek, mistrz świata i olimpijski.
Analityczny umysł Wagnera było widać na każdym kroku. Już jako zawodnik kadry nie rozstawał się ze swoim zeszytem, w którym notował wszystkie pomysły odnoszące się do siatkówki. Wiedział, że kiedyś mu się przydadzą. Nie był głupi. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego 183 cm wzrostu mogą nie doprowadzić na sportowy szczyt. Większa rolę widział dla siebie w szkoleniu.
Polska lat 70. nie była krajem z szerokimi perspektywami na życie. Wyjazdy do innych państw były znacząco utrudnione. Polscy siatkarze mogli ich dokonywać wyłącznie po 30. roku życia, kiedy ich kariera miała się ku końcowi. Siatkówka dawała jednak przywileje. Praca w klubach równoznaczna była z zatrudnieniem na etacie w różnego rodzaju zakładach czy kopalniach, szybciej można było liczyć na małego Fiata czy własne M. W kraju, w którym na półkach jedynymi stałymi towarami były ocet i wódka, potrafiło się balować.
– Nie stroniło się wtedy od alkoholu. Jurek szczycił się tym, że ma bardzo mocną głowę. Kiedyś zrobiliśmy więc zawody, by sprawdzić, kto ma mocniejszą. Było nas trzech. Żeby dojść rano na śniadanie, musieliśmy przejść przez dziurę w płocie. Nam się udało, Jurkowi nie. Uznaliśmy z kolegą, że wygraliśmy rywalizację, a Wagner przegrał (śmiech) – dodał Ryszard Bosek.
Posępny i raczej zamknięty Hubert Jerzy Wagner jako zawodnik potrafił zjednywać sobie kolegów. – Miał poczucie humoru. To był cięty humor. Miał też dobry humor sytuacyjny. Kawałów nie umiał opowiadać. Dla mnie Jurek to był człowiek, który lubił i umiał pracować. Nie bał się stresu, chociaż już w końcówce, gdy grało się o wszystko widać było oznaki zdenerwowania, ale generalnie radził sobie ze stresem – powiedział w jednym z wywiadów Włodzimierz Sadalski.
Ciężka praca się opłaciła. Minęło dziesięć lat od powołania Wagnera do kadry. Wtedy niespodziewanie dostał nominację do bycia trenerem po igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku. Nie był wybitny, miał 32 lata, zero doświadczenia i papierów na trenowanie. Już pięć lat jednak krążył pomiędzy reprezentacją a Polskim Związkiem Piłki Siatkowej z pomysłami na zmiany zapisanymi w zeszycie. Nikt go nie słuchał. W końcu jednak wychodził sobie posadę. Tamte lata były pełne absurdów i ten miał być jednym z nich.
Czytaj też: Rewolucja na igrzyskach. Grbić zareagował śmiechem
Kiedy tylko ogłoszono nominację i doszło do pierwszy zgrupowania, Hubert Jerzy Wagner zebrał swoich kolegów. W jednej chwili zobaczyli, że reguły gry się zmieniły. – Będziecie zapieprzać jak nigdy dotąd. Możemy działać na zasadach demokratycznych, ale rację będę miał zawsze ja – powiedział na starcie współpracy, czym od razu zniechęcił do siebie zespół. Siatkarze przekonali się jednak, że nie opłaca się mu podskakiwać. Już na początku dał im wybór. – Kto tego nie akceptuje, może się od razu wycofać, ale ten, kto zostanie, musi bezwarunkowo przyjąć moje reguły gry. Dla mnie liczy się tylko złoto, nie chcę mieć w drużynie przegranych – dodał.
Treningi? Mordercze, ale innowacyjne. Wprowadził zmiany między innymi w rozegraniu. Wymyślił, że udział w kreowaniu akcji mieli wziąć również atakujący. To był absurd, ale skuteczny, bo atakowało się bez bloku. Po przyjęciu wykrzykiwano cyfrę oznaczającą rodzaj rozegrania. Choć ostatnie decyzje należały zawsze do rozgrywającego, wiedział, jakie ma opcje. Co jeszcze wprowadził? Podwójną krótką, choć sam jej nie wymyślił, i udoskonalony atak zza linii trzeciego metra. Ręce do góry w momencie zagrywki przeciwnika? To też jego pomysł.
Wszystko było jednak okupione ciężką pracą. Dwa, trzy treningi dziennie? Nikogo to nie dziwiło. To nie była wyłącznie zabawa z piłkami. Reprezentanci Polski potrafili rąbać drewno, biegać po górach całymi dniami i z 15-kilogramowym obciążeniem skakali przez płotki. Ale nie zawsze było źle. – Wiele osób zarzucało, że za kadencji Wagnera wszyscy w kadrze pili. Tak nie było. Imprezowało się, kiedy była do tego odpowiednia pora – zdradził Bosek. Co jeśli złamało się ustalenia i wypiło na przykład kufel piwa więcej na zgrupowaniu? Wagner jakimś cudem zawsze się o tym dowiedział. – Takie były zasady. Zawsze ustalaliśmy limit picia. Mówił, że albo wypijamy dwa piwa i nie ma treningu rano, albo osiem i jest. Wszystko było jasne. Jeśli poszliśmy krok za daleko, ponosiliśmy tego konsekwencje. Nikt nie miał do niego pretensji – wspominał były zawodnik kadry. I tak na rauszu królowe poprzedniej nocy musieli wykonywać polecenia "Kata", który mając pełną świadomość ich stanu, zalecał robienie fikołków przez całą salę.
– Trenerowi zarzucano, że wprowadza wojskowy rygor i zmusza ludzi do tytanicznej pracy. Na trening nie można było się spóźnić. Jeśli tak się stało, szkoleniowiec potrafił nie zabrać delikwenta na późniejsze zawody. Wymagał absolutnego podporządkowania i szacunku – wspominali później jego kadrowicze.
Metody okazały się skuteczne. Polscy siatkarze najpierw wygrali złoto mistrzostw świata w Meksyku, a dwa lata później jedyny raz w historii triumfowali podczas igrzysk olimpijskich. Pierwsze zwycięstwo było takim szokiem, że kadra pozwoliła sobie na… zablokowanie autostrady w meksykańskich kapeluszach.
– Sprawcą całego zamieszania był Mirosław Rybaczewski. Po zdobyciu medalu wyszliśmy na miasto, by kupić pamiątki. Nasz kolega oznajmił, że przejdziemy przez czteropasmową drogę, bo tak będzie szybciej. Bez zastanowienia, w tradycyjnym meksykańskim kapeluszu na głowie, wparadował na jezdnię i zatrzymał ruch. Ostatecznie wszyscy wróciliśmy stamtąd z nakryciami głów, które przez całą drogę do Polski sprawiały nam nie lada kłopoty – przyznał Bosek.
Historyczne sukcesy polskiej reprezentacji były jednak początkiem końca złotej ery. Siatkarze byli zmęczeni katorżniczymi treningami. Kiedy programowało się kogoś na zwycięstwa, a pojawiły się porażki, legenda i autorytet upada. Hubert Jerzy Wagner podał się do dymisji. Później selekcjoner próbował swoich sił w żeńskiej siatkówce, jednak kobiety szybko się zbuntowały. Do polskiej kadry siatkarzy podchodził jeszcze dwukrotnie, ale ciągle czegoś brakowało. Rezygnował po dwóch sezonach.
W późniejszych latach nasilała się również jego choroba alkoholowa. Kamery to wychwytywały. Coraz głośniej mówiono w środowisku, że sobie nie radzi. Problemy pogłębił wyjazd do Turcji. W 1994 roku felieton napisał o tym Zdzisław Ambroziak. – Może stać się bezwartościową galaretą nasiąkniętą alkoholem – można było przeczytać. Hubert Jerzy Wagner był wściekły. Dopiero w swoich ostatnich latach żył zdrowiej, na trzeźwo.
Grzegorz Wagner to syn Huberta Jerzego Wagnera. Też zaczął zajmować się siatkówką – wydaje się, że przy takim ojcu nie miał wyboru. Miał 15 lat, gdy zaczął treningi w Legii Warszawa. Dość szybko usłyszał, że ma się zachowywać, bo pewne rzeczy mu nie wypadają, skoro nazywa się Wagner. Był naznaczony piętnem nazwiska.
– W tyłek dostawałem od ojca zwykle jednak coś tam zbroiłem. Ale i tak najważniejsze było nie bicie, ale to, że ojca nie było czasami w domu po 300 dni w roku. On strasznie profesjonalnie podchodził do tego, co robił, więc jeździł, starał się oglądać wszystkie możliwe mecze. Pamiętajmy, że nie było wideo, nie było internetu, trzeba było wszystko oglądać na żywo. Nie było też statystyków, więc on sam sobie robił te statystyki – wspomniał po latach w wywiadzie dla gazeta.pl Grzegorz Wagner.
Czytaj też: Wielki szlam w Paryżu. Posyłają olimpijczyków w...błoto
Hubert Jerzy Wagner potrafił nie zabrać spóźnialskich na wyjazd kadrowy. Nie oszczędzał nawet swojego syna. – Spóźniłem się na spotkanie pod Rotundą w Warszawie, więc tylko mi z okna pomachał i sam pojechał na Ursynów. A wtedy tam jeździły ze dwa autobusy na godzinę, metra nie było... Ale czy to było szaleństwo? Raczej metoda. Ojciec uważał, że nie może być tak, że dwudziestu ludzi czeka na jednego. To brak szacunku i strata czasu. Zawsze uważał, że to niuanse, detale decydują o zwycięstwie. A my jako Polacy zapomnieliśmy o tym, że sukces składa się właśnie ze szczegółów. Dlatego ojciec poza boiskiem też próbował uzmysłowić zawodnikom, że to detale są najważniejsze. Te podstawowe rzeczy: punktualność, pracowitość, rzetelność, szczerość musiały być zawsze zachowywane i konsekwentnie egzekwowane. Nie tylko w drużynie. Myślę, że we mnie też coś z tego zostało – dodał młodszy Wagner.
Hubert Jerzy Wagner zginął w wypadku samochodowym w Warszawie przy ul. Wspólnej 13 marca 2002 roku. Około godziny 11:00 stracił panowanie nad autem i uderzył w inne pojazdy. Przyczyną zajścia był zawał serca. Zmarł pomimo szybko udzielonej pomocy medycznej.
Czytaj też:
– Lider kadry przemówił. Kibice się o niego martwią
– Chcesz wziąć udział w IO? Przed tobą... 1370 stron "papierologii"
– Nieoczekiwanie wygrała sezon kadrowy. Teraz "Mama" zmienia klub
– Wybór składu na IO? Selekcjoner szczerze: najgorsza część tej pracy
Następne
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna