| Motorowe / Rajdy samochodowe
Cztery razy zdobywał mistrzostwo Polski w rajdach samochowych. Jako jedyny kierowca w historii zdobył też trzy razy z rzędu mistrzostwo Europy w tej dyscyplinie. Był wicemistrzem WRC-2 w 2019 roku, a także zajął trzecie miejsce w klasyfikacji sezonowej WRC-3 w 2020 roku. – Marzy mi się wciąż mistrzostwo świata – mówi w urodzinowej rozmowie z TVPSPORT.PL Kajetan Kajetanowicz, kończący 42 lata w dniu 5 marca.
Rafał Majchrzak, TVPSPORT.PL: – Gdzie pana zastałem?
Kajetan Kajetanowicz: – W domu, w Ustroniu.
– To przede wszystkim, dużo zdrowia i szczęścia z okazji urodzin. Czego najlepiej jeszcze panu życzyć?
– Żebym mógł odpowiednio godzić pasję z życiem prywatnym.
– To problem?
– Nie jest to problemem. Rodzina mocno mnie wspiera, jest dla mnie bardzo ważna. Jest to raczej jedno z większych wyzwań mojego życia. Wyzwań, do którego – koniec końców – podchodzę z uśmiechem na twarzy. Tego proszę mi życzyć, żeby się to utrzymało. No i oczywiście trzeba życzyć mistrzostwa świata w rajdach samochodowych, bowiem to jest wciąż moje niespełnione marzenie.
– Rajdy ostatnio przeżywają dość niepewny okres. Yves Matton, dyrektor ds. rajdów w FIA mówi, że trzeba uważać na to, by w 2022 roku nie startował tylko jeden fabryczny zespół Toyoty. Obawia się pan o przyszłość WRC?
– Wiadomo, że odczuwalne są skutki pandemii COVID-19, szczególnie, gdy spojrzymy na zespoły. Ja sam życzyłem sobie też przed tym sezonem, żeby był bardziej przewidywalny bardziej od strony kalendarza zawodów. Chciałbym, żebyśmy wiedzieli stosunkowo wcześnie o tym, że rajdy są przekładane lub zastępowane na skutek siły wyższej. Ja jestem natomiast życiowym optymistą. Widzę, że dwie rundy, które miały się odbyć – Rajd Monte Carlo oraz Rajd Arktyczny – doszły do skutku. Już wygląda to lepiej niż w zeszłym roku.
– Czyli na tą chwilę nie bijemy na alarm?
– Uważam, że tak. Ten sport przetrwa, nawet mimo tego, jak skomplikowany jest od strony organizacyjnej. Działania z zeszłego roku pokazały, że można było dograć ostatecznie terminarz, mimo odwoływania rajdów. Rajd Estonii był w kalendarzu po raz pierwszy i okazał się świetnym przedsięwzięciem, był nagradzany nawet przez prezydenta tego kraju jako jedno z najlepiej organizowanych wydarzeń sportowych. Rajdy są rozgrywane na olbrzymim terenie, gdzie muszą być zachowane nie tylko normy pandemiczne, ale też bezpieczeństwa. To jest zatem sztuka.
– Pana nie oglądaliśmy jeszcze w sezonie 2021. Celem jest mistrzostwo świata, to wiemy.
– Zawsze było. Wiadomo, nie ogłosiliśmy jeszcze planów na ten rok, ale wszystko zmierza w tę stronę, że wystartujemy. Pracuję po 12, 13 godzin dziennie, trenuję w moich rodzinnych stronach przed startami w kolejnych rundach mistrzostw świata. Mam nadzieję, że uda mi się wystartować już podczas trzeciej rundy, Rajdu Chorwacji. Nie ma znaczenia, czy będzie to WRC-2, czy WRC-3. Ta ostatnia kategoria jest na pewno liczniejsza od strony obsady. Pokazał to zeszły sezon, ale też dwie rundy w edycji 2021. W WRC3 potrafi teraz jeździć dwa razy więcej kierowców niż w teoretycznie wyższej WRC-2.
– Nie mogę nie zapytać o wyniki plebiscytu "Przeglądu Sportowego". To czwarte miejsce zostało przyjęte jako zaskoczenie, szok czy coś zasłużonego? Czuł się pan jak Robert Kubica w roku 2008? To było raczej kolejne zjednoczenie środowiska na wzór Bartosza Zmarzlika i tej jedności wśród sympatyków żużla?
– Nie mnie należy pytać, by oceniać ten wynik, bo nie będę obiektywny. Przecież wiadomo, że jestem z niego dumny. Sławimy Polskę, pracujemy z całym zespołem nad tym, by spisywać się jak najlepiej. To było jednak zaskoczenie. Dla mnie miejsce w pierwszej dziesiątce już było spełnieniem marzeń. Ale z czasem człowiek chce więcej. Odliczałem kolejne miejsca. Kiedy widziałem, że wręczono już statuetkę dla szóstego miejsca, a ja wciąż czekałem, to coraz mniej wiedziałem, co w ogóle powiedzieć na scenie! Miejsce tuż za podium było dużą odpowiedzialnością. To właściwie nie jest plebiscyt na najlepszego sportowca roku. Zestawienie wszystkich dyscyplin ze sobą nie jest możliwe, każda różni się od siebie w swojej specyfice. Tu chodzi o popularność. I to jest dla mnie dobre. Czuję się fajnie i motywuje mnie to do dalszej pracy, żeby rajdy naprawdę były rozpoznawalne w Polsce. Zostało też pewnie docenione to, jak wiele robimy z moim zespołem i moim pilotem, Maciejem Szczepaniakiem dla popularyzacji rajdów samochodowych w naszym kraju.
– Chodzi tutaj o pokazowe jazdy?
– Między innymi. Pracujemy także poprzez takie eventy nad tym, by przybliżyć nasz sport od strony praktycznej. Licytować można przejażdżki na fotelu pasażera, właśnie ze mną za kierownicą. Ludzie płacą często – w ramach przeznaczenia na cel charytatywny – po kilkadziesiąt tysięcy złotych, by przejechać się przez ten krótki odcinek. Można wtedy tego liznąć, doświadczyć tego, co czujemy na każdej eliminacji. Ja polecam to każdemu! Wtedy można poczuć wszystko to, co czujemy my, kierowcy.
– Była kiedyś w pana głowie myśl, że znaczy pan już więcej w rajdach niż Krzysztof Hołowczyc?
– Na pewno uważam go za sportowy wzór do naśladowania. On zrobił wiele dla rajdów i nie chodzi tylko o jego tytuł mistrza Europy z 1997 roku. Cieszę się, że mogłem pójść jego śladami. ERC to przecież najstarszy cykl w sportach samochodowych, a my dorównaliśmy z moimi partnerami Krzysztofowi. Mamy trzy tytuły mistrzowskie, co już jest świetnym osiągnieciem. Jest pewna rzecz, której zazdroszczę i podziwiam u Krzysia. Umiał od strony wizerunkowej świetnie odnaleźć się w dzisiejszym świecie. Mówię o tym w sensie sprzedania swojej osobowości. Konkurujemy przecież ze sobą od strony rozrywki – mówię tutaj o innych dyscyplinach sportu, które chcą przejąć widownię. A on do dziś jest obecny na afiszu, co jest trudne.
– Czy są widoki na to, że zobaczymy więcej Polaków w WRC? Choćby Robert Kubica na razie obstaje na dojrzałym etapie swojej kariery przy tym, by pozostać w wyścigach. Przychodzi mi też do głowy Mikołaj Marczyk, najmłodszy rajdowy mistrz kraju…
– Mam nadzieję, że tak, że będzie nas więcej. Wiadomo, złote czasy nastały wtedy, kiedy w rajdach sponsorami były olbrzymie koncerny tytoniowe i naprawdę mieliśmy wielu świetnych zawodników z Krzysztofem na czele. Ten sport był popularny, a my staramy się to kontynuować. Jestem przekonany, że większa polska obsada w WRC też pomogłaby nam przebijać się bardziej do świadomości kibiców. Wiem, że pan się akurat interesuje motoryzacją…
– A to akurat miłe, że panu o tym wiadomo!
– Zaciekawiło mnie też to, że też piłką nożną! A wie pan, że często bywa tak, że ci, którzy kierują się w stronę motoryzacji, niespecjalnie są zainteresowani futbolem i na odwrót. Spotykamy się z tym, prawda?
– Wiadomo, mówimy obaj z dystansem, ale zdarza się tak. Jak widać – są wyjątki.
– O to chodzi.
– Ale wracając do tematu…
– Większa liczba zawodników na poziomie WRC to też motywacja dla nas, czyli starszych zawodników.
– Po tych ponad 20 latach kariery da się wskazać pana ulubiony rajd? Czy to będzie Turcja, w której wygrał pan w roku 2019 roku w WRC-2 oraz w roku 2020 w WRC-3?
– Co ciekawe, umiem i lubię się odnajdywać w każdych okolicznościach. Nie mam rozróżnienia, czy będzie to rajd asfaltowy, szutrowy czy będę jechał po śniegu w Finlandii. Na twardych rajdach szukamy i jedziemy na granicy przyczepności, w Rajdzie Arktycznym czy na szutrze kontrolujemy duży poślizg. Frajdę jednak sprawił mi Meksyk, w którym startowaliśmy w marcu zeszłego roku. Mieliśmy tam problemy techniczne. Atmosfera była świetna, natomiast też specyfika rajdu pomogła mi wyłapać jego wyjątkowość. Rozrzedzone powietrze wpływało na działanie silnika, jechaliśmy na dużych wysokościach nad poziomem morza. Musieliśmy szanować prędkość samochodu. W Rajdzie Sardynii z kolei mieliśmy niewielką stratę do pierwszego miejsca po 250 kilometrach do lidera, Jariego Huttunena jadącego Hyundaiem. To jest też dyscyplina złośliwa. W tym sporcie dużo zależy od techniki.
– A co jest zatem w rajdach najtrudniejsze?
– Bez siedzenia w samochodzie nie zrozumie się nic. Dla kierowcy wszystko jest zrozumiałe. Dla moich stałych fanów, którzy usiedli ze mną w samochodzie po 12-13 latach mojej kariery, pełne pojmowanie rajdów nadeszło właśnie po przejażdżce samochodem dopuszczonym do startu w mistrzostwach. Oni wtedy jeszcze bardziej to pokochali. Większość kibiców nie doświadczy tej jazdy. Przykładowy Kowalski nie zagłębi się w zasady, nie zrozumie, dlaczego nie ścigamy się błotnik w błotnik, tylko mierzą nam indywidualnie czasy przy starcie co 2-3 minuty. Relacje na żywo w Internecie ułatwiają śledzenie, podobnie helikopter śledzący nas na trasie. Ale często wygodnego kibica trudno zadowolić. Przemieszczanie się jest problemem dla niektórych. Przejechanie 80 kilometrów dalej, by ponownie popatrzeć na kierowcę jest często trudne. Ale większość ludzi pozostaje przy tym sporcie. Przecież to się odbywa tak, że przejeżdżamy i nas nie ma. Ale dla takiego fana motoryzacji jest to niesamowite przeżycie, kiedy widzi mknący samochód i później widzi, kiedy mija go w ułamku sekundy. Włosy stają dęba. Dla mnie osobiście one dostarczają najwięcej emocji tym, którzy już zaczną je śledzić, a porównuję to z innymi segmentami motorsportu. Mediom trudno jest wyjaśniać wiele aspektów funkcjonowania w rajdach samochodowych. Zasady są dosyć skomplikowane, np. na poziomie rozróżnienia klas.
– Co jest w rajdach z kolei najprzyjemniejsze?
– Są właśnie takie chwile, gdy przez te kilka sekund mijamy stojących obok kibiców, a oni na skutek wrażenia, jakie wywołuje przejeżdżające szybko auto, łapią się za głowę. Niektórzy pewnie nawet używają niecenzuralnych słów, mimo że na co dzień tego nie robią. Od strony kibica jest nie do opisania. A od strony kierowcy… można się uzależnić od tej adrenaliny. Kiedy nie ma mnie w samochodzie rajdowym przez 2-3 tygodnie, robię się nieznośny.
– Nawet dla rodziny?
– Bywa i tak. Mówię to oczywiście z uśmiechem na twarzy, ale coś w tym jest. Sam muszę nad tym pracować. Rajdy są uzależniające, działają jak narkotyk. Czasami razem z Maćkiem Szczepaniakiem patrzymy na siebie po zakończonym odcinku specjalnym i nie musimy nic mówić. Jesteśmy bardzo zmęczeni, w aucie jest bardzo wysoka temperatura. Spoglądamy się na siebie, śmiejemy się na głos, po prostu wiemy, że wróciliśmy z dalekiej podróży.
– Idźmy dalej z tym wątkiem zrozumienia. Jako człowiek związany z wyścigami, muszę spytać: co sprawia, że kierowcy wyścigowi w rajdach są tak podatni na kolizje? Choć wiem, że i tak współczynnik ogólny nie był tak wielki, jak można się było spodziewać w przypadku tych, którzy przyszli z F1, czyli Roberta Kubicy, Kimiego Raikkonena czy Stephane’a Sarrazina…
– Raikkonen próbował swoich sił i nie różnił się od Roberta, to prawda. Też bywało, że kończył poza trasą. Nie generalizujmy jednak sprawy. Jeśli przychodzisz tutaj z torów wyścigowych, jedziesz na limicie, przyzwyczajony do tego, że tam decydują o wszystkim ułamki sekund i jest to codzienność. W rajdach jest dużo zmiennych. Nie chodzi tylko o różne warunki na trasie przy zapoznaniu i podczas jazdy na czas. W czasach rywalizacji nie możemy korzystać z serwisu, a po drodze mogliśmy pojechać dwukrotnie podczas zapoznania. To jest różnica między rajdami a wyścigami. Tam jest wszystko bardziej przejrzyste, łatwiejsze do nauczenia, szczególnie pod kątem poznawania kolejnych torów. A żartobliwie mówiąc, kierowców wyścigowych jednak ciągnie bardziej do rajdów niż na odwrót. Tak wynika z obserwacji.
– Mówił pan o przygotowaniach. Inne dyscypliny sportu nie wchodzą w grę?
– Nie, przestałem jeździć na nartach parę lat temu, mimo że stoki w Ustroniu są rzut beretem od mojego domu. Sprzedałem motocykl, żeby nie kusić losu. Cechuje mnie odpowiedzialność. Jestem profesjonalistą i minimalizuję ryzyko. Tymi rzeczami zajmę się po zakończeniu kariery. Wiadomo, pewnie od strony dogadania się z moimi sponsorami umiałbym znaleźć konsensus, że wolno mi uprawiać inne sporty. Ale chcę w danej rzeczy, która jest moim zawodem, spełniać się najlepiej, jak potrafię.
– Dopiero po karierze przyjdzie czas odpiąć wrotki?
– Tak, odepnę wrotki i zapnę narty!
– Co zatem towarzyszy panu w przygotowaniach?
– Symulator. Co ciekawe, częściej korzystam z tych wyścigowych niż rajdowych. Często śmieję się z mojego trenera i irytuję go, mówiąc: "Trener, idziemy grać!". A on przypomina mi od razu, że to trening, a nie gra. Ćwiczę wzrok, stymuluję bodźce. Mam zresztą zaawansowany sprzęt, są w nim choćby zamontowane pompy hamulcowe, co oddaje lepiej realne wrażenia z prowadzenia samochodu.
– Mocno motoryzacyjnie się nam zrobiło w pańskich okolicach. Z Łodygowic w woj. śląskim pochodzi Tymek Kucharczyk, kartingowiec wspierany przez Orlen. Mateusz Kaprzyk jest z kolei z Katowic, on startował w Formule 4 i jest teraz blisko wyścigowych prototypów i rywalizacji w endurance...
– Ja sam zresztą w planie treningowym czasami zakładam wypady na tory kartingowe. Czuję się na nich jak małe dziecko, kiedy mogę po nich pojeździć. Mamy zresztą z Tymkiem tego samego szkoleniowca. Jest nim Marek Olszewski, trener przygotowania psychomotorycznego. Prowadził też Kacpra Sztukę, który też próbuje dostać się do F4, a dużo wcześniej Karola Basza, niegdyś jednego z najbardziej utytułowanych kartingowców Polski. A Tymka czasami widuję w Żywcu, Ustroniu czy właśnie u niego w Łodygowicach.
– Dostałem już zaproszenie, aby podejrzeć jazdy młodziana…
– To ja pana też zapraszam, na prawe siedzenie w samochodzie rajdowym!