Przejdź do pełnej wersji artykułu

Pierwsza trenerka Maliszewskiej i Mazur: bały się jechać na pierwsze zawody. Obiecałam malowanie paznokci

/ Natalia Maliszewska (fot. arch. prywatne / fot. Paweł Skraba) Natalia Maliszewska (fot. arch. prywatne / fot. Paweł Skraba)

Reprezentantki Polski w short tracku Natalia Maliszewska i Nicola Mazur znają się od... niemal zawsze. Chodziły do jednej klasy, wspólnie stawiały pierwsze kroki na lodzie. – W latach dziecięcych Nicola była taką Natalią z teraz. Na starcie odstawiała wszystkich i dojeżdżała do mety mając ćwierć okrążenia przewagi – opowiada Laura Chrzanowska, ich pierwsza trenerka, w rozmowie z TVPSPORT.PL.

MŚ w short tracku: wymiar pozasportowy. "Wieczna mistrzyni" obecna w sercach

Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Oglądała pani sobotnią rywalizację?
Laura Chrzanowska: – Oczywiście. Wszystkie biegi, bez wyjątku. 


– Ten jeden był szczególny. W ćwierćfinale mistrzostw świata wystartowały dwie zawodniczki, które pani wychowała. To komfortowa sytuacja?
– Ani trochę. Wolałabym, żeby nie były dla siebie rywalkami. Też trenowałam i wiem, że trudno byłoby mi mieć przyjaciółkę obok na starcie. Nie chciałabym rywalizować z reprezentantką mojego kraju – szczególnie, jeśli miałaby to być bezpośrednia walka o awans.

– Jakie emocje towarzyszyły oglądaniu?
– Myślę, że jak wszyscy spodziewałam się czegoś więcej. Może to kwestia tego, że Natalka przyzwyczaiła nas do wygrywania. A ta dyscyplina ma taki urok, że nigdy nic do końca nie wiadomo. Sport właśnie na tym polega, że raz jest się na wozie, a raz pod wozem.

Z drugiej strony jestem szczęśliwa ze względu na występ Nicoli. Czekałam na moment, gdy wespnie się na swoje wyżyny. I zapewniam, że nie pokazała jeszcze wszystkiego co potrafi. Pamiętam je z podstawówki. Chodziły zresztą do tej samej klasy. Nicola w latach dziecięcych była taką Natalią z teraz – na starcie odstawiała wszystkich i dojeżdżała do mety mając ćwierć okrążenia przewagi. Ostatnio jest nieco w cieniu, ale zaczyna z niego wychodzić. Te mistrzostwa są dla niej jak nagroda.

– Zajęcia z ich klasą przypadły pani na samym początku przygody z trenowaniem?
– Byłam zawodniczką, która dostała od pana Janusza Bielawskiego propozycję, żeby spróbować short tracku z drugiej strony. Zmieniłam wtedy nieco plany odnośnie pracy licencjackiej. Zamiast bronić w drugim terminie, jak zamierzałam, sprężyłam się i zrobiłam to jak najszybciej. Chciałam jechać już na obóz letni, żeby zobaczyć, czy ta funkcja w ogóle będzie mi odpowiadała. Czym innym jest przecież bycie zawodniczką, a czym innym trenerką, która musi stać się nieraz doradcą czy ocieraczem łez dla dzieci. Spodobało mi się. Od września zaczęłam więc pracę, a na start dostałam klasę Natalii i Nicoli.

Nicola Mazur i Natalia Maliszewska (fot. arch. prywatne / fot. Paweł Skraba) Nicola Mazur i Natalia Maliszewska (fot. arch. prywatne / fot. Paweł Skraba)

– I to Nicola z początku była bardziej perspektywiczna?
– Przeważały warunki fizyczne. Pamiętam ją jako standardową kilkulatkę, podczas gdy Natalka była taką małą dziewczynką o głowę niższą i połowę chudszą od niej.

Obie miały talent. Nie zapomnę nigdy, jak Nicola w pierwszej gimnazjum pojechała na OZR. Te zawody wyglądały Nieco inaczej niż teraz – pierwszego dnia startowało się w kategoriach wiekowych, a drugiego mogli jechać tylko ci mający minimum drugą klasę sportową. Nicola w sobotę jako juniorka D zrobiła drugą klasę sportową, a w niedzielę wystartowała w kategorii "open", teoretycznie jako najsłabsza w stawce. Tymczasem na 500 metrów zdołała zrobić pierwszą klasę sportową. Nie wiem, czy była druga taka osoba w historii polskiego short tracku.

– Jakie były poza lodem? Kim by zostały, gdyby nie łyżwiarstwo?
– Nicola uczyła się bardzo dobrze. Zawsze miała świadectwo z takim mocnym czerwonym paskiem. Miała niesamowitą głowę. Nadal jest zresztą bardzo mądrą, oczytaną dziewczyną. Do tego odkąd pamiętam bardzo ambitną. Może wybrałaby więc jakąś dobrą uczelnię i poszła w tym kierunku.

Natalia nie należała do takich "mega-mózgów", choć czerwony pasek też mogła mieć. Pamiętam, że bardzo lubiła tańczyć. Mam wrażenie, że czegokolwiek związanego z ruchem by się nie dotknęła, zamieniłaby to w złoto. Mimo talentów nie afiszowała się jednak. Błyszczała, ale gdy trzeba było wyrecytować wierszyk, nigdy nie była wśród tych, które same by się zgłosiły.

– Miały wiele pozasportowych zainteresowań?
– O to już je najlepiej zapytać. Z mojego punktu widzenia łyżwy tak zakręciły im w głowie, że życie skupiało się głównie wokół tego, kiedy kolejny obóz, gdzie i jak fajnie go spędzą.

Natalia Maliszewska już w dzieciństwie zdobywała medale (fot. arch. prywatne)

– Nastawienie na mocny trening od najmłodszych lat?
– Treningi miały codziennie. Teoretycznie były to dwie godziny lekcyjne, ale w tym czasie trzeba było też przejść ze szkoły do hali, przebrać się, a na koniec wrócić. Czystego ruchu wychodziło więc może 45-50 minut. Było przy tym sporo zabawy. Lubiłam zajęcia z tą klasą, nie tylko ze względu na Natalię i Nicolę. Rzadko kiedy zdarza się tak zdolna grupa. Trafiło mi się to później może ze dwa razy.

– Jakie wspomnienie jako pierwsze przychodzi na myśl, gdy zapytam o takie wspólne – dotyczące i Natalii i Nicoli?
– Bały się jechać na pierwsze zawody. Dały się przekonać dopiero, gdy obiecałam, że zakręcę im włosy i pomaluję paznokcie. Nie pamiętam, czy rzeczywiście coś robiłyśmy z włosami, czy poprzestałyśmy na paznokciach. W każdym razie pojechały i wygrały.

– Później już problemów ze startami nie było?
– Proszę pamiętać, że mówimy o naprawdę małych dziewczynkach. Nie dziwię się, że pojawia się u nich lęk. Natalia była nieco odważniejsza, bo miała wzór w postaci siostry.

– Od początku była zapatrzona w Patrycję?
– Nie wiem, czy zapatrzona. Z pewnością miała wsparcie i to jej pomagało. Z perspektywy trenera: zawsze trudniej jest, gdy przychodzi pierwsze dziecko. Drugie ma już przetarty szlak. Zawsze może się dowiedzieć co i jak z pewnego źródła, łatwiej ufa trenerom.

– Zamykając klamrą, zapytam o niedzielę. Rozumiem, że również będzie pani śledzić zawody?
– Oczywiście. Mam nadzieję, że w niedziela odda Natalii to, co zabrała sobota. Miała sporo pecha. Gdyby nie on byłaby zapewne w finale na 500 metrów i w sztafecie. Cóż, trudno – jeszcze będzie dobrze. To waleczny kurczak. Wyśpi się, pozbiera i pokaże pazura.

Źródło: tvpsport.pl
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także