| Koszykówka / Rozgrywki ligowe

Filip Dylewicz: czuję się spełniony. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, ile osiągnąłem

Filip Dylewicz (w środku) ma za sobą wiele lat gry w Eurolidze. Jest też rekordzistą pod względem występów w Energa Basket Lidze (fot. Getty/400mm.pl)
Filip Dylewicz (w środku) ma za sobą wiele lat gry w Eurolidze. Jest też rekordzistą pod względem występów w Energa Basket Lidze (fot. Getty/400mm.pl)

Filip Dylewicz ma w tym momencie 676 występów w ekstraklasie. Jest pod tym względem rekordzistą i przy okazji najstarszym zawodnikiem w lidze. W długiej rozmowie opowiedział nam między innymi o pasji do samochodów, ogromnej roli babci, miłości do Trójmiasta, czasach Euroligi, planach na przyszłość i końcu kariery.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Syn trenera w polskiej kadrze. "Tylko latem jesteśmy razem"

Czytaj też

Igor Milicić w bardzo dobrym stylu rozpoczął pracę w Ostrowie Wielkopolskim (fot. PAP)

Syn trenera w polskiej kadrze. "Tylko latem jesteśmy razem"

Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Jaki był pana pierwszy samochód?
Filip Dylewicz: – Alfa Romeo. Włoska motoryzacja i słynna "164" trenera Arkadiusza Koneckiego. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Bez odwzajemnienia, ale jest to kawał historii, który miał bezpośredni wpływ na moją przygodę z koszykówką. To był taki wyjątkowy egzemplarz, że wypadły mi z niego klocki hamulcowe. Umiały się wydostać na wolność nawet z zacisku. Włoska motoryzacja górą (śmiech).

– Auto miało wpływ na karierę?
– To dłuższa historia. Tak bardzo pragnąłem tego samochodu, że nie zawahałem się przedłużyć umowy na kolejne trzy bądź cztery lata. Byle tylko dostać finanse, które i tak miałem przypisane do kontraktu. Poszedłem do klubu, żeby prosić o szybszą wypłatę środków. Wtedy mogłem kupić auto od trenera Konieckiego. Jak to prezesi w polskich klubach, podsunęli mi aneks, przez który zostałem w Treflu na tych samych warunkach na kolejne lata. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Liczyła się tylko Alfa Romeo.

– Skąd wzięło się zamiłowanie do motoryzacji?
– Miłość do samochodów zaszczepił u mnie Michał Chlebowicki, z którym występowałem w Treflu bodajże w latach 1998 – 1999. On był maniakiem motoryzacji. Wcześniej jeździł fajnym Fordem Mondeo, czy Alfą Romeo V6. Potem był Kordian Korytek, a on pokazał mi inny poziom motoryzacji. Na zgrupowanie kadry przyjechał BMW M5. To był dla mnie moment przełomowy. Odkąd pamiętam, kiedy słyszałem na ulicy, że coś warczy, to zawsze odwracałem głowę. Tak zostało do dzisiaj. Do sportu się urodziłem i do niego zostałem stworzony, a jeżeli chodzi o pasję i miłość, to jest nią motoryzacja.

– Preferuje pan jazdę szybką, czy bezpieczną? Może jednoczenie bezpieczną i zarazem szybką?
– Przede wszystkim rozsądną. Nie będę mówił, że jeżdżę wolno, ale nie powiem też, że szaleję. Staram się to zrównoważyć. Nie jest tak, że gdy wyjeżdżam na drogę, to myślę tylko o sobie i jestem numerem jeden, bo nazywam się Filip Dylewicz i jadę "potworem". Nie dostaję mandatów, bo nie zostaję zatrzymywany do kontroli. Staram się jeździć z głową. Słyszę pozytywne opinie na temat mojej jazdy. Rozsądek i rozwaga są priorytetem.

Aaron Cel: powoli myślę już o zakończeniu reprezentacyjnej kariery. Cieszę się, że doczekałem godnych następców

Co musi mieć ten"potwór”?
– Lubię silniki wolnossące. Doładowania można kręcić do wyższych obrotów, a generowana symfonia powoduje, że adrenalina "pompuje się" bardziej i jest jej więcej. Nie zapomnę nigdy BMW M5, które odkupiłem od Kordiana. To mocniejszy samochód, na który przesiadłem się z Peugeota 307 1.6. BMW miało silnik pięciolitrowy. Wcześniej moje auto miało 120 koni, a kolejne 400. To wspaniałe przeżycie. Miałem kilka fajnych "potworów". Między innymi Audi RS6, z napędem na tył i przód, silniki doładowane, wolnossące. Tych samochodów trochę się przewinęło. Każdy zakup był przemyślany i ukierunkowany, żeby doświadczyć czegoś nowego.

Syn trenera w polskiej kadrze. "Tylko latem jesteśmy razem"

Czytaj też

Igor Milicić w bardzo dobrym stylu rozpoczął pracę w Ostrowie Wielkopolskim (fot. PAP)

Syn trenera w polskiej kadrze. "Tylko latem jesteśmy razem"

Kasa większa niż w piłce. Z Polski do giganta Euroligi

Czytaj też

Gabriel "Iffe" Lundberg był gwiazdą Energa Basket Ligi. Teraz trafi co CSKA Moskwa, najlepszego klubu w Europie (fot. PAP).

Kasa większa niż w piłce. Z Polski do giganta Euroligi

– Często wspomina pan o swojej babci. To dzięki niej zaczął grać pan w koszykówkę?
– Ona przez przypadek ukierunkowała mnie pod kątem koszykówki. To nie był jej zamiar, żeby za wszelką cenę zaszczepić we mnie basket. Z perspektywy czasu patrzę na pewne rzeczy i widzę, że zadecydował o tym zbieg wielu wydarzeń. Na niektóre nie miałem nawet wpływu. Czasem można coś przyspieszyć, ale trzeba mieć też dużo szczęścia. Babcia wychowywała dwóch wnuków i w wieku 70 lat musiała chodzić jeszcze do pracy. Pracowała na basenie i miała kontakt z trenerami koszykówki. Kiedyś spotkała jednego z nich. Była bardzo gadatliwa. Lubiła opowiadać różne rzeczy i postanowiła przekazać, że ma wnusia z nogą o numerze 47, który rośnie jak na drożdżach i zjada bochenek chleba na kolację. Trenerowi Astorii zapaliła się lampka i zaproponował, żebym przyszedł na trening. Tak się zaczęła moja przygoda. Trwa do dziś. Wiele przygód, nagród, przyjemności, radości, ale też łez za mną. Patrząc przez pryzmat czasu, jestem szczęśliwy, że udało mi się być w ułamkowym procencie ludzkości, który lubi to, co kocha i jednocześnie też jest podziwiany. Występy na parkiecie łączą się z tym, że pewna grupa ludzi utożsamia się z drużyną i ze mną. To ciężar na plecach, który motywuje i napędza. Wpływa bardzo pozytywnie na samopoczucie.

– Od zawsze był pan najwyższy w klasie?
– Tak. Przez jeden rok potrafiłem urosnąć 14 centymetrów. Miałem przez to problemy ze zdrowiem. Zachorowałem na migrenę. Miałem duże bóle. Niektórzy uważają, że ta choroba to wymysł, ale ja jej doświadczyłem i cieszę się, że z czasem to się wyciszyło. Do dzisiaj mam z nią jeszcze problemy. Przeskok fizyczny i wzrostowy spowodowały, że moje ciało do końca nie nadążało. Był to dla mnie przełom. Czasami zastanawiam się, co odpowiedziałbym komuś, gdybym otrzymał pytanie o wejście na kolejny szczebel w mojej grze. U mnie wystarczył jeden mecz. Grałem w juniorach starszych, będąc jeszcze juniorem młodszym. Tak się przełączył "pstryczek" i pewność siebie, że wskoczyłem na inny później. Rok później byłem już w Sopocie i miałem przyjemność występowania w ekstraklasie. Będę starał się to przekazać innym osobom, że czasami jedna decyzja może mocno wpłynąć na nasze życie.



– Filip Dylewicz był grzecznym dzieckiem?
– Nie (śmiech). Dziesięciolatek trafiający pod skrzydła babci, która musi pracować, utrzymać dom… Możemy sami odpowiedzieć na to pytanie. Aniołem na pewno nie byłem. Babcia nie miała lekko ze mną i bratem. Dwóch dorastających chłopaków, adrenalina, testosteron, różne przygody. Wyjechałem w wieku 17 lat. Babcia miała siedem lat jazdy bez trzymanki. Koniec końców, była z nas dumna i pewnie jest, patrząc na wszystko z góry. Jestem szczęśliwy, że dzięki niej coś osiągnąłem. Gdyby nie ona, to moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.

– Przeszliśmy płynnie do 17 lat i debiutu w ekstraklasie. Pamięta pan swój pierwszy mecz?
– Był to 1997 rok i graliśmy w Pruszkowie. Chyba wygraliśmy i rzuciłem nawet jakieś punkty. Było to dla mnie wielkie przeżycie. W ogóle jak wspominam przyjazd do Trójmiasta z Bydgoszczy... Spakowałem dwie torby, wsiadłem do pociągu. Byłem tak zakręcony, że zamiast przejść pod tunelem w Sopocie, przechodziłem przez ulicę górą. Nie wiem, czemu nie zauważyłem tego tunelu. Wsiadłem na Armii Krajowej. Tam były pokoje, w którym byłem z Pawłem Kowalczykiem, Pawłem Machynią, śp. Tomkiem Rosparą. Mieszkaliśmy w jednym pawilonie. Nawet jak wyszedłem coś kupić, to nie pamiętałem drogi powrotnej. To drobne rzeczy, które wspomina się po tylu latach. Minęło ponad 670 meczów i nadal wszystko pamiętam.

– W latach 90-tych młodym zawodnikom trudniej było wejść do szatni? Jak wygląda to teraz?
– Jest inaczej, bo kiedyś nie było takiego dostępu do Internetu. Teraz zauważyłem, że pierwsze, co się robi po wejściu do szatni, to bierze się telefon i sprawdza, co słychać na świecie. Zresztą sam tak robię… Kiedyś najważniejsze było to, na kogo się trafi. Niektórzy inaczej zachowują się, jako sportowiec, a inaczej, jako człowiek. Miałem to szczęście, że zawsze trafiałem na mądrych ludzi, którzy mnie lubili i szanowali. Nigdy nie słyszałem tekstu "młody przynieś to albo zrób tamto". Dlatego też nie wymagam takich czynności od innych. Sam nie doświadczyłem przykrych sytuacji i staram się, żeby nikt ich nie doświadczył przeze mnie. Relacje międzyludzkie powinny być normalne. Jest to dużo bardziej cenne niż bycie gburem, czy indywidualistą, dla którego liczy się tylko swoje ego, a cała reszta mogłaby nie istnieć. Nigdy taki nie byłem i taki nie będę. Grzesiu Skiba, Krzysiu Wilanowski, Tomas Masiulis, Donatas Slanina, Darius Maskoliunas i wielu innych moich kolegów znaczyło i nadal znaczy bardzo dużo w koszykówce. Miałem przyjemność z nimi pracować, mieszkać w jednym pokoju na wyjazdach i byli dla mnie wzorem. Oni po części mnie ukształtowali, bo jako 17-latek musiałem sobie wybrać jednostki, które będą dla mnie wartościowe. Myślę, że wybrałem je odpowiednio.

– Jak to się stało, że zakochał się pan w Trójmieście?
– Każdy, kto przyjedzie tu, chociaż na jeden sezon, od razu się zakochuje. Jestem wniebowzięty i miałem to szczęście, że robię to, co sprawia mi olbrzymią przyjemność, stać mnie na to, żeby tu mieszkać, założyć rodzinę i nadal pozostać nad morzem. Mieszkanie w tej aglomeracji jest czymś wyjątkowym. Widzę po kolegach przykład Aaron Cel, Damian Kulig, Michał Chyliński, Mateusz Kostrzewski, którzy grali tu chociaż rok, również dostrzegają piękno i swobodę. Ten flow, który czuć na każdym kroku. Często śmieję się z zatwardziałych wrocławian, którzy mówią, że ich miasto jest rewelacyjne, bo ma wspaniały rynek. Owszem, rynek jest fajny, ale jest tylko rynkiem. Trójmiasto ma morze, zatokę, Kaszuby, grzyby, lasy, wędkowanie… Różnorodność jest przeolbrzymia. Jestem zakochany w tej części Polski i zawsze będzie kojarzyła mi się z domem i ciepłem.

Kasa większa niż w piłce. Z Polski do giganta Euroligi

Czytaj też

Gabriel "Iffe" Lundberg był gwiazdą Energa Basket Ligi. Teraz trafi co CSKA Moskwa, najlepszego klubu w Europie (fot. PAP).

Kasa większa niż w piłce. Z Polski do giganta Euroligi

Sochan kolejnym Polakiem w NBA? Łatwo nie będzie...

Czytaj też

Jeremy Sochan (z lewej) będzie czwartym Polakiem w NBA? O szansach Polaków mówią Maciej Lampe i Cezary Trybański (fot. Getty/Wojciech Figurski)

Sochan kolejnym Polakiem w NBA? Łatwo nie będzie...

– Czym dla młodego chłopaka była wtedy Euroliga i możliwość gry z najlepszymi w Europie?
– Nigdy nie analizowałem tego w ten sposób. Bozia nie dała mi świadomości, abym zdał sobie sprawę, że reprezentuję klub absolutnie ze ścisłego topu. Jeżeli miałbym porównywać, to mógłbym powiedzieć, że grałem w Champions League w piłce nożnej. Nie byłem tego świadomy. Dla mnie każdy mecz był kolejną przygodą, wyzwaniem. Nie każdy będzie miał możliwość gry przeciwko Realowi, Barcelonie, Panathinaikosowi, Olympiakosowi, Armani Mediolan, Albie Berlin, Partizanowi Belgrad. Moja skromna osoba mogła to zrobić i jest to wielkie wyróżnienie. Teraz obrazuje mi, że poziom sportowy, który reprezentowaliśmy, pozwalał na walkę, a nawet zwycięstwa z potęgami. Dopiero po czasie, ale jestem dumny, że to wszystko osiągnąłem. Żałuję, że tak późno zdałem sobie z tego sprawę. Bozia dała mi jedno, ale zabrała drugie. Wydaje mi się, że na koniec bardzo dobre rzeczy wyrównują się z tymi złymi. Grałem w Eurolidze, byłem "na językach" wielu osób, ale jednocześnie nie byłem świadomy, żeby zrobić kolejny krok, jeszcze bardziej się rozwinąć. Wystarczało mi to, co osiągałem. Jednak po czasie większość sportowców analizuje i zastanawia się, co mogłoby zrobić inaczej. Czuję się spełniony i jeżeli będę miał przyjemność, to postaram się przestrzec i uświadomić innych przed błędami, które sam popełniłem.

– Z perspektywy czasu myśli pan teraz, że można było szybciej spróbować swoich sił w innej lidze?
– Myślę, że tak, natomiast nie możemy zapominać, że drużyna z Sopotu była wtedy tą na miarę europejskich. Nie miałem presji, chęci i nie zastanawiałem się nad tym, żeby wyjechać. W moim przypadku miałem dużo szczęścia, że trafiłem na czas, w którym pan Ryszard Krauze był sponsorem i mogliśmy grać z najlepszymi. Nie szukałem szansy wyjazdu. Jako 30-latek chwilę pograłem we Włoszech, ale było to zdecydowanie za późno. Każdy powinien traktować wyjazd za granicę, jako priorytet w sporcie. Zainteresowanie kogoś z zewnątrz dopiero nam pokazuje, że potencjał jest dostrzegany. Bycie w grupie osób wytypowanych do budowy zespołu poza Polską jest super wyróżnieniem.

– Era Prokomu może się jeszcze u nas powtórzyć?
– Bardzo bym sobie tego życzył, jednak nie ma za wielu takich mecenasów sportu w Polsce. Szczególnie w koszykówce, gdzie zainteresowanie kibiców, mediów, czy sponsorów jest nieadekwatne do naniesionych środków. Fajnie, gdyby coś się zmieniło, ale ostatnie lata pokazują, że nie do końca tak się dzieje. Wprowadzane są nowe przepisy, które nie do końca mają wpływ na oglądalność basketu w Polsce. Brakuje takich ludzi jak pan Ryszard Krauze. Szkoda, że wszystko tak się skończyło. Będę trzymał kciuki, żeby jakiś biznesmen lub wielka firma zainwestowali mnóstwo pieniędzy w naszą koszykówkę.

– Wyjątkowy mecz i rywal z Euroligi, którego najmocniej pan zapamiętał?
– Najwięcej krzywdy zrobił mi Qyntel Woods. Grał w Olympiakosie i nigdy nie zapomnę, jak w jednej z akcji, gdy my byliśmy w obronie i nie zamieniliśmy się kryciem. Stałem przy Woodsie, a on wtedy strasznie "niszczył" ludzi. Zawołał do swojego rozgrywającego, żeby podał mu piłkę, bo wydawało mu się, że ma "łosia" przed sobą. Utkwiło mi to mocno w pamięci. Zawsze starałem się wychodzić z założenia, że bez różnicy, jakie nazwisko będzie po drugiej stronie, to muszę wierzyć w swoje umiejętności. Były to dla mnie małe wojenki, z których raz wychodziłem zwycięsko, innym razem jako przegrany. Nigdy nie zastanawiałem się, co ktoś może zrobić, lecz myślałem, jak ja mogę przeciwko niemu zagrać. Mecz, który przychodzi mi do głowy to starcie z Efesem Stambuł. Przegraliśmy po dogrywce, ale zaprezentowałem się wtedy bardzo dobrze. Rzuciłem bodajże 20 punktów i było to dla mnie coś wielkiego. Efes też był wtedy wielki!

– Czuliście się wtedy wielkimi gwiazdami. Jak się zachowywaliście? Byliście bardziej niepokorni? Dużo imprezowaliście?
– Bycie "gwiazdą" zależy bardziej od osobowości. Miałem tę przyjemność, że nie spotkałem osób, które by się wywyższały. Grałem z ludźmi, którzy zarabiali milion euro za sezon. Ich zegarki kosztowały po sto tysięcy, a mimo to byli normalni. Najważniejsza jest osobowość ludzka, nie sportowca. To najważniejszy wyznacznik. Wychodziliśmy czasami na miasto, bo jesteśmy tylko i aż ludźmi. Mamy swoje potrzeby, ale to nie było nic abstrakcyjnego. Czasy, kiedy ktoś na kadrze Polski spożywał alkohol z talerzy po zupie już dawno minęły (śmiech).

– Zawieszenie za doping w 2004 roku miało duży wpływ na dalsze lata kariery?
– Była to przykra sytuacja nie tylko dla mnie, lecz dla drużyny i moich kibiców. Nigdy świadomie nie wziąłem środków, które spowodowałyby, że stałbym się lepszym sportowcem. Był to błąd życia i nie wstydzę się tego powiedzieć, bo wszyscy popełniamy błędy. Stało się to w 2004 roku. Teraz mamy 2021, a ja dalej gram zawodowo w koszykówkę. To pokazuje, że wyciągnąłem wnioski i nauczyłem się na swoich błędach. Mocno dostałem po głowie, ale dużo wyciągnąłem z tej sytuacji.

– Po tylu latach gry o najwyższe cele ciężko jest grać o utrzymanie w lidze?
– Zastanawiałem się nad tym, ale tak samo, jak walczyłem o mistrza, to powalczę o utrzymanie. Najważniejsze jest to, żeby zwyciężyć w każdym spotkaniu i dać jak najwięcej drużynie. Mieliśmy w tym sezonie wiele kontuzji. Polski skład miał możliwości, żeby powalczyć o coś więcej. Szkoda urazu Przemka Żołnierewicza i wielu innych rzeczy, które spowodowały, że rozmawiamy teraz o utrzymaniu.

Sochan kolejnym Polakiem w NBA? Łatwo nie będzie...

Czytaj też

Jeremy Sochan (z lewej) będzie czwartym Polakiem w NBA? O szansach Polaków mówią Maciej Lampe i Cezary Trybański (fot. Getty/Wojciech Figurski)

Sochan kolejnym Polakiem w NBA? Łatwo nie będzie...

Dylewicz grał w Eurolidze w barwach Prokomu i PGE Turowa Zgorzelec (fot. Getty).
Dylewicz grał w Eurolidze w barwach Prokomu i PGE Turowa Zgorzelec (fot. Getty).
Gortat: chciałbym to odszczekać, jeżeli chłopaki awansują...

Czytaj też

Marcin Gortat (w środku) rok temu zakończył swoją profesjonalną karierę (fot. Getty).

Gortat: chciałbym to odszczekać, jeżeli chłopaki awansują...

– Co sprawia, że w wieku 41 lat nadal tak mocno kocha pan koszykówkę?
– Ogromna przyjemność, a także miłe słowa, które słyszę po dobrym spotkaniu z ust moich kolegów, którzy widzą mnie na co dzień. Wielokrotnie pokazują, że doceniają moją pracę. To dla mnie ogromne wyróżnienie, które mocno napędza każdego dnia. Tak samo, gdy słyszę, żebym grał jeszcze dwa lata i nie kończył kariery. To drobne rzeczy, które wpływają na moje samopoczucie. Zamknięcie koszykarskiego rozdziału będzie dla mnie i całej mojej rodziny ogromnym przeskokiem, na który muszę się już przygotowywać. Mam ciekawe plany na przyszłość. I tak o pięć lat wydłużyłem średnią sportowców. Pamiętam, gdy kiedyś Tomas Masiulis miał 34 lata i pomyślałem sobie, "co za dojrzały mężczyzna". Teraz sam mam 41 i nadal gram. Na wszystko przychodzi czas i trzeba się z tym liczyć.

– Jakie to plany na przyszłość?
– Moja rodzina bardzo mi pomaga i podsuwa mnóstwo ciekawych pomysłów. Całe życie kręciło się wokół koszykówki i tylko nią żyłem. Byłem zakochany w tym, co robię. Teraz mam wiedzę, a wszystkie sukcesy zbudowały w mojej głowie ciekawy obraz, jak powinna wyglądać drużyna. Dlaczego by nie spróbować tego zrealizować? Jest to jeden z pomysłów, które warto rozważyć. Są jeszcze inne poważniejsze. Finansowo można to połączyć. Żan Tabak powiedział mi niedawno "Filip, jak grasz, to graj jak najdłużej, ponieważ wszystko, co będziesz robił po koszykówce, będzie dużo trudniejsze". Mocno się nad tym zastanowiłem, bo bardzo cenię trenera Tabaka. To były ciekawe słowa. Trenerzy ogólnie mają niezwykle ciężką pracę. Zawodnicy przychodzą i wszystko jest przygotowane. Wcześniej ktoś musi to przygotować, zaplanować… Z drugiej strony jest to niezwykle interesujące i nakręcające.

– Ten sezon rzeczywiście będzie ostatnim, czy chciałby pan odejść od wcześniejszych deklaracji?
– Nigdy nie mów nigdy, to bardzo dobre i mądre powiedzenie. Rzeczywiście, myślę, że to byłoby najrozsądniejsze na ten moment. Jeżeli za dwa tygodnie przestanę grać, potem będę miał półroczną przerwę, chyba że od razu uda mi się zrobić coś innego. Żyjemy z dnia na dzień i zobaczymy, co przyniesie jutro. Na razie wszystko idzie w dobrym kierunku i nie chcę składać deklaracji.

– Czyli na początek marca 2021 roku nie można oficjalnie powiedzieć, że po tym sezonie kończy pan karierę?
– Oficjalnie absolutnie nie.

– Jedenaście medali mistrzostw Polski zajmuje szczególne miejsce w domu?
– Moja żona Barbara zrobiła mi prezent i przygotowała specjalną gablotkę, w której trzymam wszystkie medale. Jest to coś miłego. Medale są nagrodą, a celem było zwycięstwo w każdym kolejnym spotkaniu. To powodowało, że zdobywaliśmy trofea. One nie napędzały mnie do tego, żeby dalej grać w koszykówkę.

– Gdy miewał pan dołek i spoglądał na medale, to one nie dodawały mimo wszystko dodatkowego kopa?
– W moim przypadku nie, ale każdy jest inny. Dla mnie nie musiały to być medale, ale przykładowo dźwięk głośnego samochodu. Trudne chwile są zawsze. W każdym sezonie przychodzi kryzys, ale najważniejsze, żeby szybko się z niego wygrzebać. Myślę, że przez te wszystkie lata prezentowałem niezły poziom i jakoś sobie radziłem.

– Jest pan trochę nietypowym sportowcem, skoro medale i trofea nie są najważniejsze.
– Są ważne, ale to tylko nagroda za ciężką pracę i treningi. Medale nie są priorytetem, ale gdyby nie one, to zapewne byśmy nie rozmawiali. Byłbym anonimową osobą. Miałem predyspozycje, dobrych kolegów, wybory, kluby. Wszystko złożyło się w jedną całość.

– Które mistrzostwo cieszy najmocniej?
– Zdecydowanie MVP finałów i tytuł z PGE Turowem Zgorzelec. Przyszedłem do innego klubu w kraju. Od czasów Prokomu Trefla zawsze z nim rywalizowałem. Był Saso Filipovski i potem mnóstwo innych znakomitych szkoleniowców. Wcześniej nie udawało im się wyrwać nam, czyli Prokomowi mistrzostwa. Cieszyłem się, że wygraliśmy historyczny tytuł, a moja forma eksplodowała. To wielkie wyróżnienie.

– Teraz gdy patrzy pan na losy Turowa, to kręci się łezka w oku?
– Niestety, takie są realia w kraju. Mieliśmy mnóstwo podobnych ośrodków. Między innymi Bobry Bytom i wtedy całe południe Polski było silne koszykarsko. Potem wszystko się zmieniło. Szkoda też, że Toruniowi się słabo poukładało, ale chłopaki grają i pokazują klasę.

– Na koniec zapytam, co o swojej pięknej karierze pomyśli Filip Dylewicz, siedząc w fotelu pierwszego dnia po jej zakończeniu?
– Będę z siebie dumny, spełniony, zadowolony, wniebowzięty i uskrzydlony. Osiągnąłem wszystko, co mogłem osiągnąć w Polsce, a do tego zostałem sobą. To jest najważniejsze.

Gortat: chciałbym to odszczekać, jeżeli chłopaki awansują...

Czytaj też

Marcin Gortat (w środku) rok temu zakończył swoją profesjonalną karierę (fot. Getty).

Gortat: chciałbym to odszczekać, jeżeli chłopaki awansują...

Sensacja pod koszem. Mistrz Polski pokonał europejskiego giganta
Zastal Enea BC Zielona Góra (fot. TVP)
Sensacja pod koszem. Mistrz Polski pokonał europejskiego giganta

Zobacz też
Ostatnia kolejka za nami. Kuriozalna sytuacja mistrzyń Polski
Marissa Kastanek (fot. PAP)

Ostatnia kolejka za nami. Kuriozalna sytuacja mistrzyń Polski

| Koszykówka / Rozgrywki ligowe 
Legia Warszawa ma nowego trenera!
Heiko Rannula (fot. PAP)

Legia Warszawa ma nowego trenera!

| Koszykówka / Rozgrywki ligowe 
Legia zwalnia trenera. Następcy jeszcze nie ma
Ivica Skelin (fot. Getty)

Legia zwalnia trenera. Następcy jeszcze nie ma

| Koszykówka / Rozgrywki ligowe 
Sensacja! Zdobyli Puchar Polski po raz pierwszy w historii
Koszykarze Górnika Wałbrzych (fot. PAP)

Sensacja! Zdobyli Puchar Polski po raz pierwszy w historii

| Koszykówka / Rozgrywki ligowe 
Rekord! Niebywale wysoka porażka mistrzyń Polski
fot. PAP

Rekord! Niebywale wysoka porażka mistrzyń Polski

| Koszykówka / Rozgrywki ligowe 
wyniki
tabela
Wyniki
13 kwietnia 2022
Koszykówka

Polski Cukier Start Lublin

WKS Śląsk Wrocław

Legia Warszawa

Trefl Sopot

Arriva Polski Cukier Toruń

MKS Dąbrowa Górnicza

GTK Gliwice

King Szczecin

HydroTruck Radom

Anwil Włocławek

Zastal Zielona Góra

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz

AMW Arka Gdynia

Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski

PGE Spójnia Stargard

Energa Icon Sea Czarni Słupsk

10 kwietnia 2022
Koszykówka

Trefl Sopot

Polski Cukier Start Lublin

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz

Anwil Włocławek

Tabela
Energa Basket Liga
 
Drużyna
M
+/-
Pkt
1
Energa Icon Sea Czarni Słupsk
Energa Icon Sea Czarni Słupsk
30
151
53
2
Anwil Włocławek
Anwil Włocławek
30
195
52
3
Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski
Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski
30
359
52
4
Zastal Zielona Góra
Zastal Zielona Góra
30
255
51
5
WKS Śląsk Wrocław
WKS Śląsk Wrocław
30
170
49
6
Legia Warszawa
Legia Warszawa
30
59
47
7
Arriva Polski Cukier Toruń
Arriva Polski Cukier Toruń
30
8
47
8
King Szczecin
King Szczecin
30
2
45
9
Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz
Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz
30
23
45
10
Trefl Sopot
Trefl Sopot
30
-18
45
11
PGE Spójnia Stargard
PGE Spójnia Stargard
30
-181
41
12
Polski Cukier Start Lublin
Polski Cukier Start Lublin
30
-162
41
13
AMW Arka Gdynia
AMW Arka Gdynia
30
-199
41
14
MKS Dąbrowa Górnicza
MKS Dąbrowa Górnicza
30
-154
40
15
GTK Gliwice
GTK Gliwice
30
-316
36
16
HydroTruck Radom
HydroTruck Radom
30
-192
35
Rozwiń
Najnowsze
Pachniało sensacją. Znamy kolejnego finalistę mundialu!
Pachniało sensacją. Znamy kolejnego finalistę mundialu!
| Piłka nożna 
Nowozelandczycy już na pewno pojadą na mundial (Fot. Getty)
"Deyna. Geniusz do zatracenia" [ZAPOWIEDŹ]
r
"Deyna. Geniusz do zatracenia" [ZAPOWIEDŹ]
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Reprezentant zagra dla byłego zwycięzcy Ligi Mistrzów!
Marek Marciniak od nowego sezonu będzie zawodnikiem Vardaru Skopje (fot. Pawel Bejnarowicz / ZPRP)
Reprezentant zagra dla byłego zwycięzcy Ligi Mistrzów!
(fot. własne)
Maciej Wojs
Koszmar Świątek przerwany. Wpadka najgroźniejszej rywalki
Iga Świątek, Mirra Andriejewa (fot. Getty)
Koszmar Świątek przerwany. Wpadka najgroźniejszej rywalki
| Tenis / WTA (kobiety) 
Dwadzieścia lat od debiutu Roberta Lewandowskiego w seniorskiej piłce!
Robert Lewandowski (fot. Getty Images)
Dwadzieścia lat od debiutu Roberta Lewandowskiego w seniorskiej piłce!
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Drugi mecz kadry w el. MŚ. Oglądaj Polska – Malta w TVP!
Polska – Malta [NA ŻYWO]. Transmisja meczu el. MŚ 2026 online, live stream (24.03.2025). Gdzie oglądać?
transmisja
Drugi mecz kadry w el. MŚ. Oglądaj Polska – Malta w TVP!
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Świątek zaskoczyła słowami o powrocie na miejsce liderki WTA
Iga Świątek (fot. PAP/EPA)
Świątek zaskoczyła słowami o powrocie na miejsce liderki WTA
fot. Facebook
Sara Kalisz
Do góry