| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Mirosław Hajdo przez 1,5 roku był trenerem Motoru Lublin, z którym awansował do drugiej ligi. W grudniu zeszłego roku stracił pracę. Nowy dyrektor sportowy Michał Żewłakow postawił na Marka Saganowskiego. – Rozumiem, że chciał zaufanego człowieka, ale dlaczego teraz opowiada bzdury? – mówi Hajdo w rozmowie z TVPSPORT.PL. Zarzuca Żewłakowowi, że ten chciał kierować klubem, siedząc w domu.
W zeszłym roku właścicielem klubu został Zbigniew Jakubas, a to otworzyło drogi do kolejnych zmian. W klubie pojawił się Bogusław Leśnodorski, a dyrektorem sportowym został Michał Żewłakow. Wkrótce zabrakło za to miejsca dla Mirosława Hajdy. W rozmowie z portalem Meczyki.pl Żewłakow mówił o przyczynach tej decyzji.
– Dyskutowałem z ludźmi, którzy byli w Motorze i z właścicielem. Pierwsze rozmowy, i to ciężkie, odbyły się zaraz po moim przyjściu do klubu, gdy zespół miał na koncie tylko jedną wygraną. Potem jednak Motor zaczął punktować i decyzja o zmianie szkoleniowca nie była taka oczywista. No bo biorąc pod uwagę liczbę punktów, jaką zdobyliśmy, należało się zastanowić, czy to właściwy czas na takie ruchy. Jednocześnie jeżdżąc na mecze, obserwując grę drużyny, pracę szkoleniowca na ławce, próbowałem sobie uzmysłowić, czy on pomaga zespołowi, czy jego zmiany coś wnoszą, czy reaguje na boiskowe wypadki, czy raczej przypadki determinują jego ruchy. Miałem w tym zakresie mieszane odczucia. Przyglądałem się drużynie na co dzień, to doszedłem do wniosku, że ważniejsza jest przyszłość. Chodziło o sam proces trenowania piłkarzy, o to, jaka jest atmosfera w klubie i szatni, jakie są stosunki między trenerem, zawodnikami i kibicami. Tych znaków zapytania dotyczących Mirosława Hajdy było więcej niż pozytywów. Doszliśmy w końcu do wniosku, że Motor potrzebuje zmiany – powiedział Żewłakow.
Teraz, w rozmowie z portalem TVPSPORT.PL, Hajdo odnosi się do tej wypowiedzi. Opowiada także o kulisach transferów i ujawnia, dlaczego z Motoru odszedł Tomasz Brzyski.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – W grudniu stracił pan posadę trenera Motoru Lublin. Emocje już zapewne opadły. Spodziewał się pan tej decyzji?
Mirosław Hajdo: – Od początku sezonu dochodziły mnie głosy, że na moje miejsce jest szykowany ktoś z Warszawy. Mimo to starałem się skoncentrować na pracy, która była do wykonania. Później w klubie nastąpiły zmiany, a dyrektorem sportowym został Michał Żewłakow. Coraz częściej słyszałem, że prędzej czy później dojdzie do zmiany na moim stanowisku, a w klubie nikt nie próbował nawet dementować tych plotek. Zwykle kluby reagują w takim momencie, ale w Motorze tego zabrakło. Nie czułem ze strony klubu żadnego wsparcia.
– Plotki zaczęły się pojawiać wraz z przyjściem do klubu Żewłakowa?
– Wraz z przyjściem dyrektora do klubu, z każdej strony docierały informacje że nowym trenerem Motoru ma być Marek Saganowski.
– Pytał pan Żewłakowa, czy faktycznie takie są plany?
– Nowy dyrektor sportowy po raz pierwszy skontaktował się ze mną 3,5 tygodnia po zatrudnieniu. Z kryzysu wybrnęliśmy bez jego pomocy. Współpracy w zasadzie nie było. Żewłakow nie był zainteresowany, aby nam pomóc w sytuacji kryzysowej, a przynajmniej ja takiego sygnału nie otrzymałem. Reszta sztabu też nie. Co ciekawe, niedawno Żewłakow powiedział, że widział zespół na co dzień. To dziwne, bo na naszym treningu pojawił się tylko raz – wraz z panią prezes przyszedł na kilka minut jednego z rozruchów przedmeczowych. Ba, nieraz było tak, że opuszczał nasze mecze ligowe w przerwie, bo jechał do Canal+ komentować mecze Ekstraklasy! Nie może nic wiedzieć na temat atmosfery w drużynie, relacji między zawodnikami, a sztabem trenerskim, bo go z nami nie było.
– W wywiadzie dla portalu Meczyki.pl powiedział, że analizował m.in. dokonywane przez pana zmiany i nie był przekonany, czy bardziej pan pomaga zespołowi czy przeszkadza.
– Jak mógł oceniać te zmiany, skoro nie miał pojęcia, z czego wynikały? Może były wymuszone? Jeśli twierdzi, że poznał zespół bardzo dobrze, to ja w tym nie uczestniczyłem. W klubie widziałem go może ze trzy razy. Przed jednym z meczów ligowych wszedł do naszej szatni. Nie wiem, chciał zmotywować zespół? Wizyta dyrektora miała sprawić, że nagle zaczniemy strzelać po sześć goli? Nie wiem, czy ma taką moc sprawczą.
– A może wiedzę na temat sytuacji w środku zespołu czerpał od kogoś innego?
– Moim zdaniem głównym zadaniem pracy dyrektora sportowego jest pomoc sztabowi pierwszego zespołu. Uważam, że powinienem pomagać nam w wyjściu z kryzysu. Nie miałem zamiaru prosić o tę pomoc, bo zwykle w takich sytuacjach radzę sobie sam. Dowiedziałem się od Żewłakowa, że zespół nie czyni progresu, a warto zaznaczyć, że w drugiej części sezonu byliśmy czwartą najlepiej punktującą drużyną w II lidze. Te oskarżenia to zwyczajne kłamstwo. Mówię to z pełną odpowiedzialnością, a jesteśmy w takim wieku, że trzeba ważyć słowa.
– Mieliście jednak różne mecze. A ten najbardziej szalony to z Pogonią Siedlce, gdy wypuściliście z rąk prowadzenie 3:0. Uważa pan, że ten zespół szedł w dobrą stronę?
– Oczywiście, zdarzały nam się słabsze mecze – jak te z Garbarnią czy Kaliszem – ale generalnie graliśmy fajnie w piłkę. Ci chłopcy naprawdę robili postępy i na Motor dobrze się patrzyło. Na początku sezonu szwankowała skuteczność – stwarzaliśmy mnóstwo sytuacji, ale nic nie chciało wpaść do bramki, czego rezultatem były dość pechowe wyniki. Ale gra była! To nie był zespół wielkich nazwisk, ale drużyna, która się rozwijała. Na boisku widać było pracę włożoną przez ten zespół przez ostatnie 1,5 roku. Wymieniano nas – obok GKS Katowice, Wigier Suwałki, Chojniczanki czy rezerw Lecha – w gronie drużyn chcących grać w piłkę. Nie byliśmy zespołem bazującym na wykopywaniu piłki byle dalej od bramki. A mecz z Siedlcami? 3:3 to wynik gwarantujący punkt. Oczywiście byliśmy na siebie wściekli o stracone bramki, ale takie sytuacje zdarzają się i w Lidze Mistrzów. Byłbym więc ostrożny w ocenach. Z zespołem trzeba być, a nie obserwować go z Warszawy.
– To kolejna szpileczka dla Żewłakowa?
– To nowy sposób pracy w roli dyrektora sportowego. Kierowanie klubem z własnego mieszkania.
– We wspomnianym wywiadzie Żewłakow porusza też kwestię transferów. Przyznaje, że nie miał pan łatwo, ale ruchy wykonane podczas letniego okienka transferowego ocenia negatywnie. Twiedzi, że drużyna musi przejść remont. Kto odpowiadał za te transfery? Nie dało się zrobić lepszych ruchów?
– Już w maju przekazaliśmy zarządowi nasze plany dotyczące pracy szkoleniowej i transferów na nowy sezon. Klub miał się do tego odnieść, ale wówczas stanowiska w zarządzie piastowali ludzie z miasta, którzy co prawda ze sportem nie mieli wiele wspólnego, ale szybko uwierzyli, że znają się na piłce już tak dobrze, że sami mogą wybierać nowych piłkarzy. A więc trafili do nas zawodnicy także spoza naszej listy. Tłumaczono to kosztami, ale moim zdaniem transfery powinny się opierać o obserwacje, które wcześniej przeprowadzaliśmy. Jeśli ktoś myśli, że w Motorze są niewiadomo jakie pieniądze, to odpowiadam panu Żewłakowowi, że jest w błędzie. Zresztą sam doświadcza tego teraz, bo chyba nie sprowadził do klubu wszystkich piłkarzy, jakich sobie wymarzył? Jeśli nie zna szczegółów, prosiłbym, aby się na ten temat nie wypowiadał. Najprościej jest zrobić remont zespołu, a ja uważam, że w zespole są chłopcy, których stać na naprawdę dobrą grę. Inna sprawa, że i ja się myliłem przy transferach, bo nie wszyscy zawodnicy wyglądali u nas tak dobrze, jak w poprzednim klubie. Koszulka Motoru trochę waży.
– W III lidze, gdy objąłem zespół, część transferów była już zaklepana i musiałem je zaakceptować. Słyszałem potem zarzuty, że pościągałem sobie niewiadomo ilu zawodników, ale to nie była prawda. Nie chcę mówić, jak zapadały te decyzje, bo to klubowa kuchnia. Przykro było słyszeć te słowa z ust ludzi, którzy nie wiedzieli, jak te transfery były realizowane. Po awansie do II ligi Michał Żewłakow od początku mówił, że choć jesteśmy beniaminkiem, powinniśmy walczyć o najwyższe cele. A ja chcę mu przypomnieć, że nie jesteśmy Legią Warszawa tej ligi. Nie mamy najlepszych zawodników. Wierzę, że ten zespół będzie się rozwijał. Oczywiście, wzmocnienia były potrzebne, ale ci chłopcy zasłużyli na szansę, bo przecież to oni wywalczyli ten awans.
– Najciekawszy transfer wydarzył się tuż po awansie do II ligi . Pewnego dnia, po przyjeździe do klubu, spotykam wychodzącego z klubu młodego człowieka. Mijam go i pytam kierownika drużyny "Kto to jest i co on tutaj robi?", bo z widzenia znałem menadżera tego zawodnika. Kierownik odpowiedział mi, że właśnie podpisał kontrakt. "Z kim?" – pytam. "Z Motorem!" – odpowiedział kierownik. Poszedłem do prezesa i pytam, o co chodzi. A on na to: "Trenerze, my się dopiero docieramy, chodźmy na piwo". Odpowiedziałem, że ja z panem na piwo na pewno nie pójdę. Po czasie dowiedziałem się że osoba z mojego sztabu wiedziała o wszystkim i działała za moimi plecami.
– Kojarzył pan tego zawodnika?
– Tak, ale nie było go w moich planach transferowych. Inna sprawa, że to dobry piłkarz i do dzisiaj jest w Motorze, ale forma załatwienia tego transferu pozostawiała wiele do życzenia. Podobne sytuacje zdarzały się ciągle. Tak właśnie niektórzy uwierzyli, że są w stanie sami robić transfery.
– Pół biedy, że chociaż był to dobry piłkarz, ale mogli chociaż poinformować trenera o swoich planach.
– Wystarczyło przedyskutować temat. Wkurzyło mnie to strasznie. Powiedziałem prezesowi, że takie działanie jest niedopuszczalne. Pan Jakubas przyznał mi potem rację stwierdzając, że też nie chciałby, aby ktoś meblował mu mieszkanie wbrew jego gustom. Mimo formy przeprowadzenia tego transferu, nie byłem uprzedzony do tego chłopaka. Był u mnie podstawowym zawodnikiem. Ale jeśli ktoś odpowiada za wyniki to powinien mieć decydujący głos w sprawie transferów. Kilku zawodników można było zatrzymać w klubie. Myślę głównie o Konradzie Gruszkowskim czy Rafale Strączku, którzy teraz są w Ekstraklasie. Pomimo moich wielu próśb nie zostały podjęte negocjacje w sprawie przedłużenia kontraktów, a w tych tematach nie można było zwlekać. Prosiłem tylko o to, by strony spróbowały się porozumieć. Nigdy nie wchodziłem w kompetencje prezesa i nie miałem żadnego wpływu na sposób konstruowania kontraktów z zawodnikami.
– Jak zmienił się klub, gdy właścicielem został Zbigniew Jakubas?
– Wszystkie plany prezesa Jakubasa są bardzo pozytywne dla lubelskiej piłki i długo wyczekiwane przez lokalną społeczność. Mając taki stadion, taki klimat do piłki – trzeba mierzyć wysoko. Pan Jakubas był jedynym człowiekiem z kierownictwa, który kontaktował się ze mną w trudnych chwilach. Rozmawialiśmy bardzo często. W tygodniu, przed meczami, po meczach. Myślę, że pan Zbigniew nie obrazi się jeśli stwierdzę, że to on wypełniał część roli dyrektora sportowego. Mogłem na niego zawsze liczyć. Zawsze mówiłem mu, co mi leży na sercu, bo rozmawialiśmy szczerze. Po naszych rozmowach między innymi zapadła decyzja o przyspieszeniu powstania pokoju trenerów w klubie, o który prosiliśmy przez 1,5 roku. Wcześniej spotykaliśmy się codziennie ze sztabem w moim mieszkaniu, planując pracę.
– A jak wyglądało samo zwolnienie?
– Po ostatnim grudniowym meczu w niedzielę rano wezwano mnie do klubu. Była pani prezes, pan Bogusław Leśnodorski i dyrektor sportowy. Porozmawialiśmy chwilę. Opowiedziałem o planach na drużynę na kolejne miesiące, po czym poinformowano mnie, że współpraca zostaje zakończona. Usłyszałem, że zespół nie robi postępów, co – jak już powiedziałem – nie było prawdą. Podaliśmy sobie ręce i rozstaliśmy jak dorośli ludzie. Rozmowa była bardzo spokojna, na poziomie. Do tego nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń. Był pomysł na nowy sztab szkoleniowy, a ja to przyjąłem do wiadomości. Nie mam pretensji o sam fakt zwolnienia mnie, ale wydaje mi się, że nie ma teraz sensu mówić nieprawdy. Wystarczy powiedzieć, że miało się inny pomysł na zespół i postanowiono zatrudnić zaufanego człowieka. Ja to rozumiem. Więc po co te bzdury?
– Motor jest gotowy na wymagania pierwszej ligi?
– Gdy objąłem klub, Motor od sześciu lat miał bardzo wysoki budżet, dobrych trenerów, wielkie aspiracje, piękny stadion, ale ciągle nie mógł awansować. Na stanowisku prezesa Leszka Bartnickiego zastąpił Paweł Majka, z którym współpraca na trzecioligowym poziomie układała się wzorowo. Udało się zmienić wiele rzeczy – nawiązaliśmy współpracę z ludźmi z MOSiRu, którzy odpowiadają za dostępność boisk. Wspólnymi siłami udało się wypracować korzystny dla obu stron harmonogram. Nie dla wszystkich w klubie było oczywiste, że pierwsza drużyna musi mieć jak najlepsze warunki do treningów. Pojawiały się sprzeczki, ale szliśmy do przodu. Wprowadziliśmy możliwość prania strojów piłkarskich w klubie, pojawiły się dodatkowe posiłki, gdy trenowaliśmy dwukrotnie jednego dnia, a także prowiant na wyjazdy. Kwestie sprzętowe też weszły na wyższy poziom. Osiągnęliśmy to z pomocą m.in. ludzi z zewnątrz, często korzystając z prywatnych kontaktów.
– Czyli braki były spore, gdy pojawił się pan w klubie.
– Tak, ale to nie wszystko. Wyeliminowaliśmy z szatni ludzi, którzy wynosili informacje na zewnątrz, co utrudniało stworzenie kolektywu. To było dla nas naprawdę trudne i spotkałem się z czymś takim po raz pierwszy. Stąd choćby nieobecność w zespole Tomka Brzyskiego. Piłkarsko nie mam mu nic do zarzucenia, ale względy pozasportowe pozostawiały wiele do życzenia. Nie może być tak, że zawodnik chce decydować o wszystkim, co się dzieje w szatni, że działa autodestrukcyjnie. Najważniejsze jest zdanie trenra, a zadaniem piłkarza jest podporządkowanie się do panujących zasad. W klubie było wiele osób, które nie życzyły nam dobrze i nie chciały zbudować mocnego Motoru. Z pomocą prezesa Majki udało się ich usunąć. Po tych wszyskich ruchach zaczęliśmy funkcjonować znacznie lepiej, ale nie wszystkie te decyzje zostały dobrze przyjęte przez lokalną społeczność. Jestem pewny, że gdybyśmy tkwili kolejny rok w takim maraźmie, głaszcząc się wzajemnie, nic byśmy nie osiągnęli.
– Jak pan namierzył piłkarzy, którzy wynosili informacje?
– Świat piłkarski mimo wszystko jest bardzo mały, a do mnie docierały przeróżne informacje. Miałem pewne podejrzenia, ale nie miałem dowodów. W pewnym momencie w szatni wytworzyła się bardzo napięta atmosfera, a te osoby nie wytrzymały ciśnienia i przyznały się do pewnych rzeczy przy wszystkich. Dla mnie wynoszenie informacji jest niedopuszczalne. Szatnia to rodzina.
– Dokąd wyciekały te informacje? Do prasy? Kibiców? Konkurencji?
– Ogólnie do środowiska lubelskiego, a więc pewnie także do prasy i kibiców. Zresztą kibice wiedzieli o pewnych rzeczach wcześniej niż my. W pewnym momencie zaczęli wywieszać transparent "Hajdo won z Motoru". Nie przewidzieli jednego. Ten transparent bardzo mnie ucieszył, bo wiedziałem, że skoro złość nie skupia się na piłkarzach, to będzie nam łatwiej. Osiągnęliśmy cel, jakim był awans, ale czuliśmy, że nie wszyscy kibice życzą nam dobrze. Dla niektórych najważniejsze było to, by Hajdo wyleciał z klubu. Nawet jak deszcz padał w Lublinie to była wina moja i mojego sztabu. Taka została nakręcona atmosfera. Jeśli chcesz zrobić coś pozytywnego, musisz podejmować różne decyzje, niekoniecznie popularne. Ja nie zostałem zatrudniony do zadowalania kibiców tylko do zrealizowania konkretnego celu. Robiłem wszystko, by go osiągnąć. Poprzedni sezon został zakończony wcześniej, a niektórzy twierdzą, że awansowaliśmy dzięki pandemii. Przecież nikt nie przesunął nas z ostatniego miejsca. Określoną liczbę punktów trzeba było zdobyć i my to zrobiliśmy.
– Uważa pan, że postawa kibiców była inspirowana przez ludzi z klubu?
– Po części tak. Uważam, że stały za tym osoby rozgoryczone faktem, że to nie one zarządzają drużyną. Prezes Majka pozbył się potem tych ludzi z klubu.
– A w jaki konkretnie sposób podpadł panu Brzyski?
– Nie podobał mu się reżim. Negował nasze decyzje. Pojechaliśmy na wyjazd integracyjny, Trening, wspólna kolacja. Mieliśmy trochę pogadać, pośmiać się. Rano śniadanie i powrót do Lublina. On nie wrócił na noc do pokoju, nie było go również na śniadaniu. To była jedna z naprawdę wielu sytuacji. Chciał pokazać przed drużyną, że ma coś więcej do powiedzenia. Wyciągnęliśmy do niego rękę, ale nie uszanował tego, stąd decyzja o rezygnacji z jego usług. Podczas mojej pracy zawiodłem się także na jednej osobie ze sztabu szkoleniowego. To był mój zaufany człowiek, a w pewnym momencie zaczął stawać przeciwko mnie i specjalnie się z tym nie krył. Przyznał się później, że myślał że szybciej mnie wyrzucą. Dziś między nami wszystko jest wyprostowane i myślę, że drugi raz by tak nie postąpił!
– Nadal jest w klubie?
– Tak. Ja odsunąłem go od zespołu, ale po moim zwolnieniu wrócił do sztabu.
– Widać, że to był bardzo burzliwy okres.
– A i tak bardzo delikatnie to przedstawiam. Pewnego dnia przyjechał do nas chłopak na testy. Nie mogłem się wcześniej dodzwonić do prezesa. Gdy się w końcu udało, chłopak był już w drodze, a jechał ze Słowacji. Prezes stwierdził, że jeśli go zaprosiłem to powinienem też zapłacić za hotel. Zapłaciłem z prywatnych pieniędzy, choć wcześniej wszyscy testowani piłkarze mieli opłacany hotel. Wiele rzeczy wywalczyłem sobie sam, bez pośredników. Ułożyłem sobie choćby kontakty z ludźmi odpowiedzialnymi za stadion. Wcześniej te sprawy były mocno utrudnione. Hitem było to, że nie mogliśmy rozgrywać meczów Pucharu Polski na "naszym" stadionie, na Arenie Lublin.
– Dlaczego?
– Bo to nie było załatwione. Potem wyprostowaliśmy te sprawy, ale to już były relacje między ludźmi na najwyższym szczeblu w Lublinie.
– Miał pan moment, w którym chciał zrezygnować?
– Miałem, ale pomogli mi kibice. Gdy zobaczyłem ich transparent, postanowiłem, że zacisnę zęby i nadal będę robił swoje. Uznałem, że nie będę zwracać uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Udało się całkowicie odizolować od tego, co miało miejsce poza szatnią.
– Oprócz tego transparentu miał pan jakieś nieprzyjemności z kibicami?
– Rozmawialiśmy wiele razy. Gdy wyniki się poprawiły powiedziałem im, że chyba mogą ten transparent na razie schować, bo nie jest potrzebny. Spotkałem się z kibicami po ostatnim meczu i porozmawialiśmy o tym, co nas boli. Muszą zdawać sobie sprawę, że za wyniki odpowiada trener, a nie oni. Nie może być tak, że kibice mają w klubie więcej do powiedzenia w sprawach szkoleniowych niż trener, bo w ten sposób będziemy działać na szkodę klubu.
– Jakie ma pan plany?
– Przez parę lat pracy w Garbarni i Motorze wyrobiłem sobie jakąś markę. Mam nadzieję, że zostało to dostrzeżone i pojawi się ciekawa oferta. Jeśli nie – trudno. Takie życie. Sam wybrałem sobie ten zawód i mam świadomość tego, że nie zawsze jest praca, ale nie składam broni.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.