Czasami można odnieść wrażenie, że gdyby sukcesy się nie pojawiły, byłoby łatwiej. Nie patrzyłbym na wszystko, co teraz się dzieje, z perspektywy tamtych wyników – wyznaje Maciej Kot w rozmowie z TVPSPORT.PL przed konkursami Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem. Mistrz świata z 2017 roku o trwającym sezonie, irytacji i czekającym go ojcostwie.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Jak twoje nastawienie przed Pucharem Kontynentalnym w Zakopanem? Pewnie żałujesz, że przerwa po Brotterode była tak długa, bo wskoczyłeś na podium.
Maciej Kot: – Oczywiście, że żałuję. Każdy chciałby, aby sezon przebiegał w fajnym rytmie, tak jak zwykle, z zawodami co tydzień. Dla nas to też nowa sytuacja, pojawiają się dłuższe przerwy jak teraz po Brotterode. Mamy dwa tygodnie bez startów. To świeże doświadczenie, musimy się dostosować. Wiadomo, trenerzy zmieniają plany treningowe pod te starty, żebyśmy nie wypadli z rytmu, bo ciężko byłoby do niego wrócić. Dobrze, że w ogóle odbywają się zawody. Pojawiło się widmo przedwczesnego końca sezonu. Szkoda, Norwegia wycofała się i z Pucharu Świata, i Pucharu Kontynentalnego, ale cieszymy się, bo możemy skakać. I muszę przyznać, ten czas szybko zleciał, był pracowity. A teraz w Zakopanem mam nadzieję na dobre warunki.
– Pandemia bardziej dotknęła was, startujących w Pucharze Kontynentalnym? Puchar Świata, pomijając Norwegię, aż tak nie ucierpiał.
– Faktycznie, gdyby zrobić statystyki, Puchar Kontynentalny, kolokwialnie mówiąc, bardziej oberwał. Już na początku były problemy z paroma konkursami, odpadła Planica, Bischofshofen, choć te zawody udało się przenieść do Innsbrucku. Odwołano więcej zawodów, z drugiej strony, myślę, że trochę łatwiej zorganizować Puchar Kontynentalny ze względu na dużo mniejszą liczbę ludzi, nazwijmy to, towarzyszących, czyli dziennikarzy, ekip telewizyjnych, oficjeli. Tak naprawdę, tylko Norwegia trochę popsuła kalendarz, nie przeprowadzili żadnych konkursów. Na pewno żałujemy, bo to zawsze był fajny przystanek, zupełnie inne skocznie, wysoki poziom. Ale trzeba zaakceptować to, co jest. Miejmy nadzieję, że przyszły sezon będzie pod tym względem lepszy, FIS wszystko przeanalizuje i tak zaplanuje kalendarz, by wszystkie zawody się odbyły.
– Gdybyś teraz, przed Zakopanem, miał sobie wystawić szkolną ocenę, co wpisałbyś do dziennika?
– Pewnie tróję za chęci, motywację i ciężką pracę! To taka ocena, która daje możliwość przejścia do następnej klasy, mówiąc pół żartem, pół serio. Na pewno trudny sezon, ale nie chcę go jeszcze podsumowywać, wciąż trwa i pragnąłbym go jak najlepiej zakończyć. A wtedy przyjdzie czas na analizę z całym sztabem.
– Turniej Czterech Skoczni był trudny mentalnie? Miałeś dobre wyniki w Pucharze Kontynentalnym, a w Niemczech i Austrii nie zdobyłeś ani jednego punktu.
– Turniej Czterech Skoczni zawsze jest trudny i fizycznie, i psychicznie. Jeżeli zawodnik nie do końca czuje się pewnie, jego skoki nie do końca funkcjonują, to ten turniej potrafi bardzo szybko zniszczyć. Po pierwsze, szybki rytm. Dwa skoki treningowe, bardzo ważne kwalifikacje, zawody, przejazd, nowa skocznia. Nie ma czasu na treningi, jakieś wielkie zmiany. Na turniej trzeba przyjechać w dobrej dyspozycji, z jasnym planem, co chce się zrobić, a nie po to, żeby trenować. Mam wrażenie, że nie byłem jeszcze gotowy. Dobre wyniki z Pucharu Kontynentalnego trochę mi zaszkodziły, tak to ujmijmy. Zrobiłem kwotę, którą wiadomo, chętnie wykorzystałem. To była dla mnie nagroda, kolejny krok naprzód. Wtedy wydawało się logiczne, ale nie skakałem na tyle dobrze, by jechać i o coś powalczyć. Sądzę, że gdybym dłużej został w Pucharze Kontynentalnym, tak jak Kuba Wolny pojechał do Engelbergu i dopiero po turnieju zaczął startować w Pucharze Świata, mogłoby być inaczej. Ale to takie gdybanie.
Czasami można odnieść wrażenie, że gdyby te sukcesy się nie pojawiły, byłoby łatwiej. Nie patrzyłbym na wszystko, co teraz się dzieje, z perspektywy tamtych wyników. Ale to też nie do końca dobre podejście. Sukcesy z przeszłości pozwalają wierzyć, być pewnym siebie, a pewność i wiara we własne umiejętności jest bardzo ważna.
– W Brotterode byłeś już bliżej odnalezienia w swoich skokach tego, czego brakowało?
– Nie powiem, że byłem blisko znalezienia odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Skoki miałem niezłe, ale wciąż dalekie od optimum. Sam plan na Brotterode był trochę tymczasowy: poprawić najważniejsze elementy, walczyć w zawodach, ale przede mną jeszcze z całą pewnością dużo pracy. Najważniejsze to obrać kierunek, w którym chcemy iść. Myślę, że to też zostało lepiej nakreślone, ale od analizy do wykonania wciąż długa droga. Często zawodnik wie, co ma zrobić, ale nie wie, jak. W tym momencie to chyba mój główny problem. Jeśli chodzi o samą teorię skoków, mam wiedzę na dobrym poziomie, jestem w stanie wszystko rozrysować, opowiedzieć, uzasadnić, gorzej z praktyką. Wiadomo, tutaj nikt mi nie pomoże. Trzeba próbować podczas treningów, na skoczni i uczyć się na własnych błędach.
– To irytuje, że już tak naprawdę drugą zimę szukasz dobrych skoków i wciąż nie są tak dobre jak w 2017 roku?
– Bardzo irytuje. Cały czas mam z tyłu głowy choćby to, co działo się właśnie w 2016, 2017 roku w moim najlepszym sezonie. Czasami można odnieść wrażenie, że gdyby te sukcesy się nie pojawiły, byłoby łatwiej. Nie patrzyłbym na wszystko, co teraz się dzieje, z perspektywy tamtych wyników. Ale to też nie do końca dobre podejście. Sukcesy z przeszłości pozwalają wierzyć, być pewnym siebie, a pewność i wiara we własne umiejętności jest bardzo ważna. Nie tylko w skokach narciarskich, w ogóle w sporcie, w życiu. To mi pokazuje, na co mnie stać, ile jestem wart. Bo swoją wartość też trzeba znać. Wiadomo, trudno utrzymać stabilne poczucie własnej wartości, wierzyć, kiedy nie idzie, nie można zdobyć punktów w Pucharze Świata. Nad tym też pracuję. Bardzo często mnie to irytuje, mam z tego powodu nieprzespane noce, siedzę, myślę, co zrobić lepiej, analizuję, chodzę podenerwowany. Ale wiem, że pewnych rzeczy nie przeskoczę. Niektóre trzeba przyjąć na klatę, ciężko pracować, a tego akurat nie mogę sobie odmówić. Jeśli coś mi nie wychodzi, denerwuje mnie, to w pierwszej kolejności ruszam do roboty. Nie potrafię tak po prostu odpocząć, nie trenować. Wręcz przeciwnie, podwajam sobie dawkę, żeby w ten sposób naprawić błędy.
– Rozmyślasz, czemu coś rozregulowało się u ciebie, a chłopaki, z którymi zdobywałeś złoto w Lahti, Piotrek Żyła, Kamil Stoch, Dawid Kubacki utrzymują formę?
– Zadaję sobie takie pytanie, ale nie znam na nie odpowiedzi. Nieraz nad tym rozmyślam. Pewnie gdybym wiedział, dlaczego tak się stało, byłoby mi łatwiej to zmienić.
– Pojawia się smutek, kiedy widzisz, jak cieszą się z medalu, a ciebie tam nie ma?
– Smutek nie. Wiadomo, nie było mi przyjemnie siedzieć na kanapie i oglądać skoki w telewizji. Zdecydowanie bardziej wolałbym być z chłopakami w Oberstdorfie i startować w zawodach. Po to cały czas ciężko trenuję. Z jednej strony, patrzyłem na to z perspektywy kibica, czyli po prostu trzymałem kciuki za naszych chłopaków i bardzo to przeżywałem. Cieszyłem się razem z nimi, i z medalu Piotrka, i z medalu zespołu. A z drugiej strony, dla mnie jako skoczka narciarskiego, ich kolegi z drużyny, to było przede wszystkim motywujące. Widziałem, jak sukcesy osiągają koledzy z kadry, którzy mają ten sam sprzęt, ten sam plan treningowy, tych samych trenerów, te same możliwości rozwoju. I potrafią zdobyć tytuł mistrza świata, medale. To dowodzi, że można, że wszystko jest zależne od zawodnika i tego, jak wykorzysta te możliwości.
Nastawiam się bardzo pozytywnie do roli taty, chciałbym być ojcem na pełen etat, nie tylko na papierze. Zajmować się dzieckiem, spędzać w domu jak najwięcej czasu. Sądzę, że to mi pomoże nie myśleć aż tyle o skokach, rozgraniczyć, gdzie są skoki, a gdzie inne sprawy.
– Rozmawiałeś na Pucharze Kontynentalnym z Gregorem Schlierenzauerem? On też od paru sezonów szuka dobrych skoków.
– Akurat w Brotterode nie miałem okazji z nim porozmawiać. Przydarzyła mu się ta nieszczęsna kontuzja kolana, uniemożliwiła start i trochę nam zniknął. I nie zawsze jest czas, żeby pogadać. Ale od dawna obserwuję jego karierę. Nasze drogi się skrzyżowały, jeszcze zanim został gwiazdą, wywalczył tytuł mistrza świata juniorów. Też startowałem w tamtych mistrzostwach, jego gwiazda dopiero miała rozbłysnąć. Tak więc znam go sprzed zwycięskich czasów i śledzę jego karierę, bo to dla mnie jeden z najlepszych skoczków w historii. Mam dla Gregora ogromny szacunek i szkoda mi, że tak się męczy. On spadł z jeszcze wyższego konia niż ja. Ma najwięcej zwycięstw w historii Pucharu Świata, jest legendą tego sportu i przyjazd na Puchar Kontynentalny to dla niego pewnie wyzwanie. Nie tyle, jeśli chodzi o poziom sportowy. Bardziej przez to, że musi zaakceptować sytuację. Nie jest w stanie wystartować w Pucharze Świata, rywalizuje z młodymi zawodnikami w Kontynentalnym. To na pewno trudne.
– Znasz to z autopsji?
– Też tego doświadczyłem, kiedy zamiast na mistrzostwa świata w Seefeld pojechałem na Puchar Kontynentalny. Sama akceptacja tej decyzji, zejścia o poziom niżej jest trudna. Ale trzymam kciuki za Gregora, mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. Ten sezon już ma raczej spisany na straty. To jednak skoczek tego kalibru, że jeśli coś zacznie funkcjonować, może wrócić do dalekich lotów, znowu wygrywać. Zresztą mam wrażenie, że takich zawodników, po których spodziewano się więcej, trochę się zebrało. Spójrzmy chociaż na Richarda Freitaga, który właściwie od początku sezonu męczy się w Pucharze Kontynentalnym, a kiedyś zwyciężał w Pucharze Świata. Nie chcę nawet wspominać o Andreasie Wellingerze, złotym medaliście igrzysk olimpijskich. Naprawdę, on powinien skakać w Oberstdorfie i grać tam pierwsze skrzypce. W tej chwili nawet nie łapie się do Pucharu Kontynentalnego. To pokazuje, jak nieprzewidywalne i trudne są skoki. Kilku zawodników nadal walczy o powrót. Należę do nich i mam nadzieję, że będę pierwszym z tego grona, który wróci na dobre tory. Może przetrę im szlaki.
– Mówisz, że u Gregora nagle coś może zacząć funkcjonować i znów będzie w czołówce. Wierzysz, że u ciebie będzie taki jeden skok, który wszystko zmieni?
– Trudno powiedzieć. Czasami tak się zdarza w skokach, że człowiek idzie spać, coś sobie przemyśli, złapie jakiś pomysł, nawet podczas analizy wideo z trenerem dostrzeże jeden kluczowy element. Następnego dnia idzie na skocznię i jedna próba wszystko zmienia. Jest dziesięć, piętnaście metrów dalej, nagle wszystko zaczyna działać. U mnie w przeszłości też tak bywało, pojawiały się zmiany z dnia na dzień. Ale częściej to jednak typowa praca krok po kroku. Musi być konsekwencja, cierpliwość, miesiąc, dwa miesiące skakania z jednym pomysłem. Wiemy, które elementy trzeba po kolei poprawiać i należy skakać, skakać, jeszcze raz skakać. Ciężko mi powiedzieć, jak będzie u mnie z tą poprawą. Mam świadomość, od czego muszę zacząć. Przede wszystkim od obrania kierunku. Jeżeli będzie niejasny, ciężko mówić nawet o filozofii małych kroków, skoro nie mamy przekonania, w którą stronę je stawiać. To początek, a potem należy harować, cierpliwie realizować założenia. Jeśli zdarzy się ten jeden przełomowy skok, tym lepiej. Ale raczej się na to nie nastawiam, tak dzieje się rzadko.
– Pół żartem, pół serio, liczysz, że coś innego pomoże? Karl Geiger tuż przed narodzinami dziecka został mistrzem świata, Dawid Kubacki już jako ojciec wygrał w Garmisch-Partenkirchen. Może i u ciebie będzie podobnie?
– Z jednej strony, motywacji mi nie brakuje, nie potrzebuję dodatkowej. Ale narodziny dziecka to szczególne wydarzenie w życiu każdego człowieka, nie tylko sportowca. I też, mówiąc tak pół żartem, pół serio, widzę w tym dla siebie jakąś szansę. Tak jak powiedziałem na początku naszej rozmowy, mój problem polega też na tym, że strasznie dużo analizuję, nie śpię. Kiedy dziecko przyjdzie na świat, pewnie nie starczy mi już czasu, żeby rozmyślać w domu o skokach. Będę miał zajęcie i to bardzo przyjemne. Nastawiam się bardzo pozytywnie do roli taty, chciałbym być ojcem na pełen etat, nie tylko na papierze. Zajmować się dzieckiem, spędzać w domu jak najwięcej czasu. Sądzę, że to mi pomoże nie myśleć aż tyle o skokach, rozgraniczyć, gdzie są skoki, a gdzie inne sprawy. Na skoczni skupię się w stu procentach na sporcie, potem moja głowa odpocznie. Będę niewyspany, zmęczony, jak to bywa w pierwszych miesiącach życia dziecka, ale przed nami niewątpliwie szczęśliwe chwile.
Rozmawiał Antoni Cichy
231.1
228.9
226.0
225.7
225.5
225.3
225.0
218.2
214.6
212.4
212.0
12
211.6
13
211.0
14
210.0
15
209.1
208.5
205.8
18
205.3
19
202.9
20
202.5
21
202.1
22
201.2
23
197.0
196.7
25
196.4
195.0
27
193.6
193.4
193.2
191.5
1
813.4
2
809.3
3
802.5
4
762.1
5
699.9
6
681.3
7
667.2
8
601.6
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
1
543.5
2
539.5
3
535.4
4
507.2
5
471.2
6
453.5
7
445.8
8
412.2
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
13
178.5
14
163.0
15
153.6
131.6
129.8
129.6
129.0
126.5
121.4
121.1
8
117.9
117.7
10
117.6
11
112.2
12
111.6
13
110.6
110.5
15
109.9
108.7
108.3
18
106.7
19
106.2
20
106.0
21
104.1
22
103.9
23
101.7
24
101.0
25
100.5
99.8
27
98.7
28
98.4
95.0
93.3
1
328.8
2
277.4
3
274.4
4
273.3
5
270.1
6
262.8
7
260.2
8
259.3
9
254.0
10
248.6
11
244.8
12
241.0
13
232.0
14
230.6
15
230.0
16
228.6
17
228.0
18
220.5
19
214.3
20
210.8
21
207.5
22
204.1
23
200.2
24
195.0
25
193.5
26
190.6
27
188.5
175.8
29
174.0
30
170.3