Na gali UFC 259 Jan Błachowicz pokonał Israela Adesanyę i obronił pas wagi półciężkiej UFC. W rozmowie dla TVPSPORT.PL "Cieszyński Książę" podzielił się wrażeniami po ostatnim pojedynku, opowiedział o najbliższych planach oraz o... partii tenisa stołowego, na którą umówił się po walce z Adesanyą.
Patryk Prokulski TVPSPORT.PL: – Janek, spotykamy się w Championsie. Jestem ciekaw, czy to celowe zagranie, bo to tu się odbywała pierwsza gala KSW. Długa droga, prawda?
Jan Błachowicz: – Długa droga, fajna droga. Gdybym miał się cofnąć w czasie, wiedząc, jak będzie ona wyglądać, to bym się nie zastanawiał, tylko poszedł tą samą ścieżką. To historyczne miejsce, czekamy na to, jak wszystko wróci do normy, byśmy mogli znów tu biesiadować, ale to jeszcze chwila.
– Mówiłeś po walce z Dominickiem Reyesem, że to jest uczucie zostania mistrzem UFC, którego nie da się opisać i życzysz każdemu, by to kiedyś przeżył. Jak mógłbyś to porównać do uczucia po pierwszej obronie pasa?
– To lepsze uczucie. Swojego rodzaju przypieczętowanie tego sukcesu, postawienie kropki nad "i". Pewnie tego po mnie nie widać, ale nie wiem, czy nie cieszę się teraz jeszcze bardziej.
– Obserwując ciebie i w trakcie i po walce bił od ciebie spokój. Czy czułeś przed werdyktem, że to twoja ręka pójdzie w górę?
– Wiedziałem, że w tej walce byłem lepszy, wiedziałem, że zrobiłem więcej. Ale jak zostawiasz decyzje w rekach sędziów to nigdy nie możesz być pewien. Nie takie historie świat widział. Sędziowie potrafią przekręcić nawet większą różnicę punktów. Dopóki nie krzyknęli "and still!" to nie wiedziałem, jaki będzie wynik.
– W ostatnich swoich walkach widać było, że realizowałeś plan nakreślony przez sztab trenerski. Czy uważasz, że mogłeś zrobić coś więcej i wygrać przed czasem?
– Zawsze można zrobić więcej! Trenerzy powiedzieli, że są zadowoleni, że zrobiłem wszystko. Ja jestem bardziej samokrytyczny i uważam, że mogłem więcej boksować, szybciej pójść w zapasy, ale Israel to jeden z najlepszych na świecie więc nie dał mi się tak rozwinąć, jakbym chciał. Dobrze dystansował, nie dał się zbliżać, jest sprytnym zawodnikiem, którego ciężko złapać, więc musiałem wyczekać odpowiedni moment.
– Przed walką powtarzaliście, że chcesz być szybszy, będąc wolniejszy.
– Nie bazuję na prędkości, tylko timingu, by zadać cios w odpowiednim momencie. To ważniejsze niż sama szybkość, bo chodzi o to, by trafiać. To się znowu sprawdziło. Cieszy mnie to, że to, co działało kiedyś, wciąż funkcjonuje, że tego nie tracę.
–Taki był plan, by obaleń szukać bardziej w końcowych rundach?
– Plan był taki, żeby zaznaczyć obaleniem w każdej rundzie. Na początku się nie dało sklinczować, wyślizgiwał się i szybko wstawał, więc musiałem poczekać dłużej, żeby to obalenie było efektowne i efektywne. Musiałem go uśpić i wyczekać dobry moment, który się nadarzył w czwartej rundzie. Wcześniej już leżał, ale nie dał się skontrolować.
– Byliście ciekawi przed ważeniem, do jakiej wagi dobije?
– Do momentu jak go nie zobaczyłem tydzień przed walką to nie wiedziałem. Wrzucał zdjęcia w internecie, ale to była gra. Gdy go zobaczyłem parę dni przed walką widziałem, że jest taki, jak zawsze, więc będzie mieć 92-93 kilo. Nie więcej.
– Mieliście okazję zamienić parę zdań?
– Minęliśmy się parę razy, jest w porządku gościem. Podszedł do walki fair, sportowo, bez żadnego "trash talku". Jesteśmy umówieni na mecz ping-ponga, nie było teraz czasu. W przyszłości na pewno się złapiemy. Czysto sportowa relacja. Po walce też się spotkaliśmy i podziękowaliśmy sobie za pojedynek.
– Sposób, w jaki Adesanya odebrał porażkę, zaskarbił mu sympatię polskich kibiców. Nie było widać tego Adesanyi, który jest pewny siebie, bufonowaty. Tu była pokora i klasa.
– Ja także każdą porażkę staram się wziąć "na klatę" i on też tak zrobił. Trzeba wyciągać wnioski, a nie szukać wymówek.
– Po walce było kilka elementów, które pokazywały, jak zbudowałeś swoją pozycję w UFC. Widać to było w rozmowie z Daną White'em. Twierdziłeś, że nie dają ci wystarczającego szacunku.
– To jest trochę burza o nic. Działałem w emocjach. Jak rozmawiałem z Daną, to zapytałem go po prostu, czy we mnie wierzył. Nie sugerowałem, że tak nie było. Ostatecznie podziękowałem za możliwość walki w UFC. Co do Cormiera – czułem, że przypieczętowałem tytuł mistrzowski.
– Glover Teixeira to twój następny rywal. Czy były już pierwsze rozmowy z matchmakerami?
– Tak, do mojej managerki już przyszły pierwsze zapytania. Teraz będzie minimum pół roku przerwy, ale później możemy coś planować.
– "Deszcze niespokojne" na twoje wyjście to coś, co zrobiło furorę na tej gali, ale i wcześniej, kiedy zaśpiewałeś to u Michaela Bispinga. Czy to była spontaniczna decyzja po tym podcascie?
– Chyba podświadoma. Znam to na pamięć, u niego się trochę zblokowałem i zapomniałem słów, ale zawsze chciałem wyjść przy "Czterech Pancernych", więc dlaczego nie dziś.
– Wsparcie fanów. Tych z Polski i z zagranicy chyba do ciebie docierało?
– Wydaje mi się, że teraz miałem go jeszcze więcej niż przed walką z Reyesem. Czułem, że to wsparcie jest dużo większe. Na lotnisku nie było dużo ludzi, ale podobno już w poniedziałek czekali na mój powrót.
– Czeka cię pół roku przerwy. Jak masz zamiar go spędzić?
– Na pewno dwa tygodnie bez żadnego wysiłku sportowego. Czysty relaks i jedzenie tego, co się da. Będę spędzać czas z moją narzeczoną, która przejęła opiekę nad synem na czas moich przygotowań. Teraz chcę się odwdzięczyć. Poza tym jest moją managerką i zrobiła sporo roboty, czego ludzie nie widzą. Teraz chciałbym, by odpoczęła.
– Czy miałeś okazję przyjrzeć się walce Santosa z Rakiciem?
– Walka bez pomysłu z jednej i drugiej strony. Mam wrażenie, że Thiago po kontuzjach z Jonesem nie może wrócić do siebie.
– Czy możemy tu mówić o początku "Błachowiczomanii"?
– Bardzo byłoby mi miło. Rozkręca się, rozpoznawalność jest coraz większa. Ostatnio na ulicy ludzie zatrzymywali się, by mi gratulować.