Jak wychować mistrza świata? Dlaczego tak wiele francuskich talentów przepada i mogliby zasilić Ekstraklasę? Jaka jest różnica w podejściu do młodych zawodników w Polsce i we Francji? Co nie podoba mu się w Kylianie Mbappe? Między innymi o tym opowiedział w obszernej rozmowie z TVPSPORT.pl Piotr Wojtyna, dyrektor sportowy akademii J.S. Suresnes, w której przez lata rozwijał się choćby N'Golo Kante.
Marcin Borzęcki: – Pracuje pan już od ponad 20 lat we Francji. Jak w ogóle do tego doszło?
Piotr Wojtyna: – Dość przypadkowo. Jeszcze grając w piłkę w niższych ligach francuskich, poznałem młodego chłopaka z juniorów. Jego zespół miał trening przed nami, on często nas prosił, byśmy mu dodatkowo postrzelali. Był młodszy z 10 lat ode mnie i tak się poznaliśmy. Kilkanaście lat później pojechałem na międzynarodowy turniej juniorów z udziałem dużych klubów typu Juventus, Benfica czy Ajax. Siedząc wówczas na trybunach, spotkałem tego faceta. I tak od słowa do słowa, zapytał, jakie mam plany na przyszłość, bo jego zespół szukał akurat trenera na przyszły sezon. Luźno mi to zaproponował, zgodziłem się i od tamego czasu zacząłem pracę w Jeunesse Sportive de Suresnes.
– Szukałem o seniorskim zespole informacji w sieci, ale dość ciężko o to. Czy to oznacza, że wasz klub skupiony jest na promocji młodych piłkarzy i raczej nie inwestuje w pierwszą drużynę?
– Seniorzy grają w siódmej lidze, co jest w sumie niezłym poziomem. Porównałbym to do polskiej trzeciej klasy rozgrywkowej. Naprawdę mało kto sobie chyba w Polsce zdaje sprawę z tego, jaki jest poziom piłki amatorskiej we Francji. Dopiero gdy przyjechałem do tego kraju, opadła mi szczęka na widok tego, jacy zawodnicy grają w tych ligach. To jest też pewna specyfikacja Paryża. Ogromna aglomeracja, miliony ludzi, wiele klubów. Ten nasz jest miejskim, naszym sponsorem jest więc miasto i właściwie utrzymujemy się z dotacji oraz ze składek. Rodzice młodych graczy płacą za sezon w granicach 200 euro.
– Dość rozsądna suma.
– Zdecydowanie, tym bardziej że wpłacają ją do klubu, a w zamian otrzymują choćby różne bony. De facto można więc za jakieś 100 euro zapisać dziecko na rok gry w piłkę nożną.
– Czy z uwagi na to, że pierwszy zespół gra mimo wszystko tylko w siódmej lidze, jako trenerzy ukierunkowujecie się na wychowywanie i sprzedaż z zyskiem nastolatków?
– Rolą klubu jest wyłącznie zabawa w piłkę, uprawianie sportu na poziomie półwyczynowym. Trudno mówić w naszym przypadku o pełnej profesjonalizacji, nie będziemy się przecież porównywać do Clairefontaine. U nas dzieci i seniorzy trenują po dwa, trzy razy w tygodniu, bo taką wolę mają działacze i miasto, by był to zespół, który oczywiście pracuje poważnie, angażuje się, natomiast nie ma nastawienia komercyjnego. Jeśli mamy jakiegoś zawodnika, to jesteśmy go w stanie ukierunkować, poprawić, lecz nie nastawiamy się na zarabianie pieniędzy. To zresztą jest poniekąd... kłopotem. My z definicji nie możemy nastawiać się na zysk finansowy, do tego musielibyśmy zmienić status. Znam takie kluby, które przeszły z roli miejskich na prywatne i dotacje otrzymują mniejsze, ale za to skupiają się na dość agresywnym skautingu, po prostu robieniu kasy. Myślę, że zdrowszą opcją jest jednak nasza polityka. Nie ma rekrutacji, siatki skautów, nawoływania do tego, by grać akurat u nas. Kto chce przyjść, przychodzi, drzwi są otwarte. Nie opowiadamy jednak żadnych bajek, że u nas będzie cudownie, wychowamy zaraz kolejnego mistrza świata. A tak te kluby w regionie paryskim robią.
Był taki czas , że NGolo zajmował się trenerką w naszym klubie U8/U9,trenował między innymi młodych Polaków „Gerarda” i „Rooneya” , moich synków. @LeBallonMag @wilkowicz @EmilKot @KoltonRoman pic.twitter.com/9TaLVVQCVx
— Piotr Wojtyna (@WojtynaP) January 4, 2020
– Nie macie skautingu, nie naganiacie zawodników, ale gra u was jakiś 1000 młodych graczy. Z czego bierze się aż takie zainteresowanie?
– Bierze się to z marki, którą udało nam się wyrobić. Klub jest bardzo rodzinny, mamy znakomitą atmosferę, wiele osób pracuje tu od lat. Osobiście jestem odpowiedzialny za całe szkolenie, jestem kimś w rodzaju dyrektora sportowego. Współpracuje ze mną Tomasz Bzymek, którego tu ściągnąłem i jest odpowiedzialny za seniorów. Kierujemy więc całym pionem, opracowujemy strategię, plan, organizujemy zebrania z młodymi trenerami, szkolimy ich. Nie jesteśmy nastawieni na tworzenie wielkich karier graczom, a i tak udało się kilku w świat wypuścić. O N'Golo Kante wszyscy wiedzą, jest też Elye Wahi z Montpellier, który występował u nas przez sześć albo siedem sezonów.
– To jest chyba ten gracz, o którym wspominał pan, że umiejętności wielkie, natomiast wymaga okrzesania pod kątem charakteru.
– Chłopak o ogromnym potencjale. Nie byłem nigdy jego trenerem, choć prowadziłem go na kilku stażach. Ale nie powiem, że osiąga coś dzięki mnie. On już był fenomenem jako 6-latek, wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, bo 10-latków ośmieszał na boisku, jak tylko chciał. Mamy w klubie świetnych działaczy, w szczególności jednego, który znakomicie zna się na piłce, nawiasem mówiąc jest bliskim przyjacielem Arsene'a Wengera i ma świetne podejście do młodych graczy. I ten człowiek, Pierre, pomógł nam Elyego bardzo dobrze poprowadzić, zadbać o jego harmonijny rozwój. Zajął się nim w sensie pozasportowym. Chłopak miał problemy w nauce, więc robił z nim zadania, odwoził z treningów, był w kontakcie z rodziną. Gdyby tego nie było, zawodnik by się szybko zatracił. Tak że jak pan widzi, wypuszczamy młodych graczy, ale nie stawiamy sobie żadnych wymagań, co do ich liczby oraz częstotliwości.
– U was jest 1000 młodych piłkarzy, podobnych klubów w Paryżu i jego okolicach jest kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt. Prosta matematyka. Czy wobec tego często zdarza się przegapić jakiś talent?
– Nie zajmuję się skautingiem, ale gdybym się zajął, polską ligę mógłbym w pięć weekendów wyposażyć w piłkarzy, którzy tu się nie łapią, a tam by się wyróżniali. Trochę tak jak z Hiszpanami, którzy z trzeciej ligi u siebie przyjeżdżają do Ekstraklasy i są gwiazdami. Fizycznie jest to bowiem materiał dla nas nie do przerobienia. Nie każdemu można dać szansę, konkurencja jest niesamowita. Gdy kończy się wiek juniora, kluby zostawiają maksymalnie jednego lub dwóch chłopaków. A 15 idzie w świat i część albo kontynuuje przygodę z futbolem, albo szuka nowej drogi w życiu. I weźmy poprawkę na to, że wielu graczy "odpala" z opóźnieniem, właśnie bliżej dorosłości. Jak wiele więc potencjalnych gwiazd umyka? Potwornie dużo. Siła francuska polega jednak na tym, że mamy wolny rynek. Nie jest tak jak w Polsce, że trzyma się zawodnika kartę, oczekuje jakichś dodatkowych opłat. We Francji oczywiście, płaci się za wyszkolenie, ale dopiero w przypadku podpisania profesjonalnego kontraktu. I to uważam za normalne. Jak sobie myślę, po własnych doświadczeniach, ilu w Polsce jest zawodników, których kluby blokują przez jakieś dziwne płatności i wymagania, to ręce mi opadają. Nie mogą się rozwijać przez brak wolnego rynku. We Francji, skoro rodzic płaci składkę, to utrzymuje jego szkolenie i może swobodnie decydować o jego przyszłości.
– Widzi pan dużą różnicę w treningu między Polską a Francją?
– Podstawą jest dla mnie trenowanie z piłką. Jak idę na trening, moim głównym celem jest sprawienie zawodnikowi przyjemności. On musi być zadowolony, czerpać radość z zajęć. To jest dla mnie kluczem, by cokolwiek robić i mówię też o futbolu wyczynowym. Byłem ostatnio na tydzień w Brest, które gra w Ligue 1. Tam też wszystko oparte jest na przyjemności. Pewnie, z wysiłkiem, bardzo dużym wysiłkiem, ale niech to zawodnika rajcuje. Nie chcę widzieć trenerów, którzy stoją nad piłkarzem i wrzeszczą, co jest niestety powszechne i byłem świadkiem takich sytuacji. I we Francji to również się zdarza, bo nie można szufladkować jednych i wyłącznie gloryfikować drugich. Opiera się to jednak na organizacji całego sportu, dyscypliny. Trzeba mieć świadomość, że to sport masowy. Taki klub jak nasz, z seniorami w siódmej lidze i nie nastawiony na komercję, ma u siebie 1000 piłkarzy. Klub obok ma 1500. Jakiś tam 1200. Nagromadzenie zespołów w okolicy jest ogromne, trzeba zatem przyciągać te dzieci w pewien sposób, na przykład właśnie sposobem treningu. Ta cała piramida polega na tym, że w takich małych klubach praca jest zazwyczaj bardzo dobra, choć to też wymagało czasu. Jak ja tu przychodziłem, trenerzy prowadzili zajęcia w dżinsach i popalali papierosy, więc trzeba było czasu, by pewne rozwiązania wprowadzić. Mamy szkoleniowców, którzy działają tu od kilkunastu lat, są bardzo plastyczni, otwarci na uwagi. Nie mają problemu, gdy zejdę do nich na boisko i cokolwiek doradzę, zwrócę na coś uwagę. Mamy do siebie zauafnie, dzięki długofalowej wizji wiemy nad czym i jak pracować.
We Francji federacja ma kilkanaście centrów szkolenia w różnych regionach, gdzie gromadzeni są najbardziej utalentowani nastolatkowie. Dzięki temu ci zawodnicy, jeśli przerastają rówieśników w klubie, nie muszą jechać na drugi koniec kraju, by podnosić umiejętności, tylko mają wszystko w regionie i w jego obrębie mogą zaliczyć awans sportowy. Problem regionu paryskiego polega na tym, że jest 30 miejsc na sam nie wiem ilu, może nawet dwa tysięcy piłkarzy. Dlatego tak to wygląda, że wielu z nich zostaje w klubach macierzystych. Tak było choćby z Kante, który nie dostał się do Clairefontaine. W tych centrach z kolei rekrutują często kluby zawodowe i transfer do nich jest ostatnim krokiem dla gracza na drodze do profesjonalnej kariery, choć do takich zespołów jak nasze też zaglądają. Ale nie zdarza się za często, by wzięli powiedzmy 12-latka i przenieśli na drugi koniec Francji. Będą go obserwować, pilotować, ewentualnie podpiszą umowę o pierwszeństwie w pozyskaniu gracza, gdy będzie starszy. Kluby nie chcą brać chłopaków zbyt daleko od miejsca zamieszkania. W rozwoju takiego dziecka, co na przykład w Polsce mi się nie podoba, nie jest dobre przerzucanie nastolatka powiedzmy z Krosna do Poznania. Ma 14 lat, zaczyna żyć bez rodziców, bez rodzeństwa, widzi bliskich raz na kilka miesięcy. A on przecież potrzebuje jeszcze normalnego domu, atmosfery, a nie życia w internacie. Dlatego uważam, że super potoczyła się przygoda Kante, który był długo wrażliwy, spokojny, małomówny i wczesne wyrwanie go od bliskich mogłoby mu zaszkodzić.
– Mówi pan o dużej konkurencji między klubami rozwijającymi młodzież, a czy przekłada się to na rywalizację o wyniki ligowe na tym szczeblu? W Polsce często się na to narzeka.
– Mentalność jest chyba w tym przypadku kluczowa. Mentalność działaczy i trenerów, bo to oni decydują o wszytkim. Jak ma pan 10-letnie dziecko i trener będzie na niego krzyczał "nie kiwaj!" i tego typu bzdury, to jak ten chłopak podrośnie, zostanie piłkarzem, a potem szkoleniowcem, to będzie to samo robił, bo zostało mu to wpojone jako słuszne. Jak ja byłem w Polsce trampkarzem, trener potrafił dać mi w twarz w przerwie meczu, bo coś tam mu odpowiedziałem, choć wcale nie było to niegrzeczne czy wulgarne. Takie mam wspomnienia ze szkolenia w Polsce do jakiegoś 15. roku życia. Potem akurat prowadził mnie znakomity fachowiec, którego wspominam niezwykle ciepło, natomiast nie zawsze było kolorowo. Dlatego nie można generalizować. Nad Wisłą jest masa świetnych trenerów, wystarczy zresztą obserwować Twittera, by to wiedzieć. Różnica między oboma krajami jednak jest. Są w Polsce kluby, które dobrze szkolą młodzież i o nich się mówi, ale ile ich jest? Pięć? Sześć? We Francji jest 35 klubów zawodowych, które mają spełnione niesamowite wymogi, by móc się nazywać akademią. My na przykład takich wymogów nie spełniamy.
Ale żeby dobrze przeanalizować ten temat, musielibyśmy rozmawiać godzinami, bo to bardzo złożona sprawa i nie bierze się tylko z tego, jaki jest jeden trener czy drugi działacz. To pochodna wszystkiego, całej kultury rozmowy o piłce, podejścia do tego sportu. Gdy na przykład słucham we Francji meczów komentowanych przez byłych piłkarzy, to czerpię z tego pełnymi garściami, bo to czysty konkret, fajne spostrzeżenia, żadnego lania wody. Jest po prostu znajomość i rozumienie futbolu na wysokim poziomie, co wpływa też na świadomość kibiców. Takie różnice można wychwycić na każdym poziomie, nawet na poziomie słownictwa. Gdy pierwszy raz przyjechałem do tego kraju, byłem w szoku, dowiadując się, jak wiele jest jeszcze terminów w piłce, o których nigdy nie słyszałem. Poznałem multum niuansów taktycznych, zaraziłem się pozytywnym myśleniem.
Staż w Akademii Brestu to jedno z moich najcenniejszych doświadczeń trenerskich.Rodzinna atmosfera, otwartość, uprzejmość, profesjonalizm, pasja.Jeden z najmniejszych budżetów w L1 ale czołówka co do jakości pracy @dudi198344 @BAczeK6 @LeBallonMag @wilkowicz @EmilKot @pmamczak pic.twitter.com/Eqoz82fn9u
— Piotr Wojtyna (@WojtynaP) December 20, 2019
– Prowadząc wspominianego Kante, spodziewał się pan, że dojdzie tak wysoko?
– Miał 19 lat i grał ósmej lidze, dopiero wtedy przeniósł się do US Boulogne. Długo był odrzucany przez lepsze kluby z uwagi na warunki fizyczne, bo mają one politykę, wedle której wymagają od zawodnika, by był duży, silny i szybko biegał. W tę stronę idzie futbol, więc tak drobni gracze jak N'Golo często są na początku odrzucani. Wysyłaliśmy go w różne miejsca, do Sochaux, Amiens, chyba również do Lorient. Sam zresztą opowiadał potem, że czuł różnicę w porównaniu do rówieśników. Ja zawsze miałem przekonanie co do jego talentu, choć oczywiście nie spodziewałem się aż takiego wystrzału. Mój współpracownik Pierre miał z kolei wątpliwości biorące się z jego charakteru. To był bardzo nieśmiały, bojaźliwy chłopak. Graliśmy choćby kiedyś mecz pucharowy z lepszym zespołem, skończyło się wynikiem 3:3, przyszło do rzutów karnych, podszedłem do Kante i wyznaczyłem go do strzelania. A on że nie, nie, boi się, nie podejdzie. Takich sytuacji było kilka, po prostu taki a nie inny charakter.
– Na temat jego skromności pojawiało się już zresztą wiele historii.
– Dokładnie. Spotkałem się z nim rok temu, gdy Chelsea grała z Bayernem w Londynie. Miał wówczas kontuzję, więc czas nas za bardzo nie ograniczał, mogliśmy pójść na obiad, porozmawiać. I powiem panu, że on się za wiele nie zmienił. No, może trochę więcej mówi, bo z jako nastolatkiem nie dało się za bardzo pogadać. Teraz jest nieco bardziej wyrywny, natomiast wciąż to cichy, spokojny człowiek. Zero obnoszenia się, normalny gość, co niestety zostało też nieco wykorzystane po drodze przez pseudoagentów, którzy się na niego rzucili. Pojawił się zresztą kiedyś obszerny artykuł o tym w "L'Equipe".
– Jak często spotyka pan piłkarzy o podobnym potencjale, u których o przyszłości decyduje już tylko głowa?
– Gdzie by się właściwie nie poszło, znajdzie się ze dwóch, trzech piłkarzy z ogromnym potencjałem. Mamy na przykład u siebie fenomenalnego 14-letniego bramkarza, nie widziałem zawodnika w takim wieku o podobnych predyspozycjach naturalnych. Ma jeszcze braki techniczne, trzeba go podciągnąć w kilku aspektach, ale nie jestem przede wszystkim przekonany, czy ma na swoim miejscu głowę. Obraca się w takim sobie towarzystwie, więc jego przygoda różnie może się skończyć. Mamy też świetnego 13-latka o potężnym potencjale, jest powiedzmy zawodnikiem z kategorii tych, na których jest popyt, bo łączy efektowność z efektywnością. Ale w jego przypadku też nie jestem przekonany do waloru mentalnego. Gdyby tym wszystkim chłopakom dać opanowanie i porządek Kante, każdy zrobiłby karierę.
– Skoro we Francji jest tak wielu zdolnych piłkarzy, to dlaczego takie Paris Saint-Germain, hegemon na tamtejszym rynku, oddaje ich lekką ręką do innych lig? W ostatnich latach do takiej Bundesligi trafili choćby Diaby, Nkunku, Kouassi, wcześniej przez Juventus Coman.
– Problem jest złożony. To nie jest puszczanie lekką ręką, przypuszczam, że o wszystkim nie wiemy. Ci młodzi chłopcy często są niewolnikami swoich agentów i to jest największą szkodą. Myślę, że dopóki z tym się nie zrobi porządku, dopóty tak to będzie wyglądało. Takiego Kouassiego oglądałem kilka razy na żywo, świetny gracz. Paryżanie oferowali mu znakomite pieniądze, sporo minut gry, ale domeną takich zawodników jest też brak cierpliwości. Chcą grać już, cały sezon, w pierwszym składzie. A wiadomo jaka konkurencja jest w PSG i jakie są tam priorytety. Żeby chłopak mógł wejść do jedenastki, musiałby być drugim Neymarem. Klub pewnie im proponuje, by poczekali, bo będą spokojnie wprowadzani do składu. Ale zakładam, że oni czekać nie chcą, a chcą za to dużych pensji, sum za podpisanie kontraktu, prowizji. Przypuszam, że do takich sytuacji dochodzi. Nie można więc mówić, że klub ich wypuszcza, bo nie może być zakładnikiem agentów i ich szantaży. Myślę, że w ten sposób wiele potencjalnych karier już się załamało i jeszcze załamie. Dlatego spore szczęście miał Kylian Mbappe, którym zajęli się rodzice i poprowadzili jego karierę.
– A propos Mbappe, to pan dość krytycznie wypowiadał się o jego charakterze.
– To jest dobry chłopak, nie podoba mi się za to jego gwiazdorzenie. Ale to też wynika z jego pozycji, bo jest fenomenem. I tak, jak na skalę talentu i osiągnięć, dość twardo stąpa po ziemi. Nie jestem fanem tworzenia takiej otoczki wokół futbolu. Kocham na przykład Neymara jako piłkarza, choć nie rozumiem zupełnie jego wielu zachowań. Prywatnie tacy ludzie są często świetni, wyluzowani, ale podejrzewam, że on jest bardzo nielubiany przez rywali. Upokarza ich piłkarsko, upokarza ich zachowaniem, taką lekką pogardą, drobnymi gestami. A wracając do Mbappe, uważam, że miał słabsze momenty, w których mu odbijało. Teraz też jest dość krytykowany, choćby za próby naśladowania wspomnianego Neymara. Osobiście jestem na przykład wielkim zwolennikiem talentu Eduardo Camavingi. Gdybyśmy Mbappe odebrali trochę przyspieszenia, byłby dużo słabszym graczem. Camavinga jest z kolei kompletny, do tego niezwykle elegancki, bardzo inteligentny na boisku, czego brakuje Kylianowi.
– Wracając do pańskiej kariery. Pojawiały się propozycje z innych klubów?
– We Francji miałem od dawna oferty z klubów grających wyżej, ale mam chyba zupełnie inną filozofię trenowania. Uważam, że doskonale spełniam się w tym, co robię. Trzy lata temu przejąłem na przykład grupę chłopaków, którzy nigdy nic nie wygrali i przez te trzy lata się rozwijaliśmy. Na finiszu tego etapu zrobiliśmy historyczny awans do wyższej ligi i doszliśmy do centralnego poziomu w Pucharze Francji juniorów. Z regionu paryskiego dotarły tam tylko trzy zespoły, w tym my i Paris Saint-Germain. I dla mnie to wielka radość pracować z takimi ludźmi. Nie ukrywam, że liczy się też dla mnie bardzo rodzina. Mam taki układ, że jestem tutaj w lipcu i w sierpniu wolny, więc na dwa miesiące wracam do Polski i spędzam tam czas lub stamtąd ruszam na wakacje. To dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza że mam piątkę dzieci. Gdybym więc zmienił miejsce pracy, pewnie zapomniałbym o życiu normalnym, a bardzo bym tego nie chciał, bo mam też sporo innych zainteresowań poza futbolem. Za kilka lat końca dobiegnie moja przygoda trenerska, będę wówczas chciał wrócić do ojczyzny i marzy mi się tam zajęcie seniorami. Jeżeli dożyję, na pewno do tego dojdzie.
– To byłby pierwszy kontakt z seniorami?
– Tak, choć pojawiały się takie możliwości, ale nie za bardzo mnie dotychczas interesowały. Mam wrażenie, że w piłce juniorskiej jest większa satysfakcja. Bierze się taką grupę nastolatków, wyznacza pewien cel i na przestrzeni lat osiąga progres, obserwuje ich rozwój, radość. Wśród dorosłych w futbolu amatorskim jest z kolei tak, że jeden na trening nie może przyjść, bo zostaje dłużej w pracy, drugiemu rodzi żona, trzeciemu uszczelka poszła pod zlewem. Owszem, zdarzają się zespoły, w których da się to połatać i ogarnąć, ale nie mogłem całego życia rodzinnego burzyć, zwłaszcza że trochę dzieci mam. Żona i tak jest złotą osobą, bo znosiła prawie wszystkie weekendy beze mnie.
– Obawiam się, że może pan się zderzyć ze ścianą. Mimo wszystko ktoś świeży na polskim rynku nie dostanie klubu z czołówki krajowej, a w niższych ligach łatwo natknąć się na wymienione problemy.
– Mam licencję UEFA A, więc chyba od następnego roku będzie to makysmalnie II liga i coś takiego mnie interesuje. Gdy wrócę do kraju, będę na pewno czegoś szukał i chcę się w tym sprawdzić. Wiem, że dam sobie radę. Jestem w klubie z paryskich obrzeży i od ponad 20 lat mam do czynienia z ludźmi o trudnym charakterze i potrafię ich okiełznać.
– Te trudne charaktery to chyba jest też sekret sukcesu francuskiej piłki. Dla wielu dzieci z biedniejszych rodzin futbol jest jedyną szansą na godne życie.
– Zdecydowanie. Każdy trening jest dzięki temu dla mnie ogromnym wyzwaniem i frajdą. Obserwuję tych ludzi, uczę się ich, wyciągam wnioski. Do wielu z nich trzeba podejść indywidualnie, znaleźć sposób na to, jak do nich dotrzeć. Poniekąd na tym budowałem swój warsztat, który będę chciał wykorzystać w pracy z dorosłymi.
– Na przestrzeni tych dwóch dekad pracy zauważył pan jakąś zmianę w charakterze tych dzieci czy to mniej więcej podobne pokolenia?
– Różnica jest i to duża. Zmianie uległa mentalność, co jest dość naturalne w dobie mediów społecznościowych, dostępu do sieci. Pokolenie Kante dużo grało na ulicach, znacznie więcej niż to dzisiejsze. I nie wszyscy, bo w klubie mam powiedzmy 20 zawodników 18-letnich w grupie, może siedmiu z nich jest takich, że mogłoby trenować całe dnie. A reszta na zasadzie albo przyjdę, albo nie przyjdę, dość luźny stosunek. Wiele zmieniła też nawierzchnia boisk. Gdy przychodziłem do klubu, nie było sztucznych muraw, a gdy te się pojawiły, diametralnie można było poprawić technikę wszystkich. W mojej filozofii treningu piłka jest nieodłącznym elementem, więc to nam znacznie ułatwio pracę.
– A tak kończąc, bo mamy jednak dwóch Polaków w Ligue 1, jak ocenia pan ich sytuację i wybory? Radosław Majecki grywa od wielkiego dzwonu, Olympique Marsylia z kolei od wielkiego dzwonu tworzy sytuacje strzeleckie Arkadiuszowi Milikowi.
– W przypadku Majeckiego, to powiem tak: obserwuję ligę francuską od ponad 30 lat. Przez ten okres grających regularnie bramkarzy w przedziale od 19 do 22 lat można by policzyć na palcach jednej ręki. Bramkarzy, którzy byli zawodnikami podstawowymi, o mocnej pozycji. Rzadko daje się tu im szansę, jeśli już to są to reprezentaci Francji juniorów. Milik był z kolei w gorszej sytuacji, bo musiał iść gdziekolwiek, by grać, natomiast z pewnością trafił na jeden z najgorszych momentów w historii klubu. To bardzo trudne miejsce, szybko można być tu pokochanym i znienawidzonym. Kibice OM nie są cierpliwi, więc gdy lata temu pojawiła się opcja, by trafił tam Kante, gorąco mu to odradzałem. Ale akurat został zatrudniony trener Jorge Sampaoli, więc trzeba poczekać z oceną tego, co wymyśli. Bo na razie wyglądało to bardzo źle, skoro Payet jest bez formy i Milikowi nie miał kto za bardzo dostarczać piłek.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.