| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
W 2011 roku sędzia Radosław Trochimiuk usłyszał zarzut przyjęcia łapówki w zamian za ustawienie meczu Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie z OKS Olsztyn i zniknął z Ekstraklasy. Dziesięć lat później sąd oznajmił, że arbiter jest… niewinny. – Dlaczego to trwało 10 lat? Gdzie zawinił system? Dlaczego ta sprawa nie skończyła się wcześniej? Prokuratorzy się pomylili – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL.
W październiku 2011 Radosław Trochimiuk został zatrzymany przez CBA i usłyszał zarzut przyjęcia 5 tysięcy złotych łapówki w zamian za ustawienie meczu Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie w sezonie 2004/05. Już miesiąc później sąd uznał, że doprowadzenie było niepotrzebne oraz anulował poręczenie majątkowe. Sprawa trafiła jednak do sądu, a ten zajmował się nią dziesięć lat. W środę sąd w Poznaniu wydał w jego sprawie prawomocny wyrok – Trochimiuk został uznany za niewinnego. A teraz marzy o powrocie na boiska Ekstraklasy.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Co się działo przez te 10 lat? Da się to opisać w skrócie?
Radosław Trochimiuk: – Przez pewien czas sprawa toczyła się na poziomie prokuratury we Wrocławiu. Prokuratura wezwała osobę, która mnie pomawiała, zrobiono nam konfrontację, podczas której pojawiło się mnóstwo rozbieżności. Prokuratura sprawdzała mój rachunek bankowy, samochody, którymi jeździłem. Sprawa była prześwietlana na wszystkie możliwe sposoby, a ja – patrząc na postęp prac – byłem przekonany, że sprawa zostanie umorzona. A jednak dziwnym trafem prokurator skierował sprawę do sądu. Wrzucając mnie dodatkowo do szerszego aktu oskarżenia, wraz z innymi osobami. Liczył pewnie, że w ten sposób będzie to lepiej wyglądało. I – w panującej wówczas atmosferze walki z korupcją w piłce – sąd wszystkich skaże.
– Sprawa trafiła potem do sądu w Poznaniu i tam w 2013 roku zaczął się proces. Pierwsza instancja trwała bardzo długo. W akcie oskarżenia było osiem osób, a każda rozprawa toczyła się w pełnym stanie osobowym. Każdy przesłuchiwał swoich świadków, co po prostu trwało. Później, wraz z kilkoma innymi oskarżonymi, zdecydowałem się na badanie wariografem. Ja robiłem to dwukrotnie – najpierw prywatnie, potem już za pośrednictwem sądu. Przez 10 lat wszystkimi możliwymi sposobami starałem się udowodnić, że jestem osobą niewinną. W marcu tamtego roku zapadł wyrok uniewinniający w pierwszej instancji. Wtedy podjąłem decyzję, że zamierzam wrócić na poziom Ekstraklasy i zacząłem się do tego przygotowywać. A po roku mamy prawomocny wyrok, który został ogłoszony w środę.
– Badanie wariografem było dla pana dużym przeżyciem?
– Pewnie tak, ale tyle lat sędziowania sprawiło, że nabrałem twardej skóry. Ta praca potrafi ukształtować charakter człowieka. Oczywiście, wariograf to było coś innego, ale traktowałem to jako coś, co może mi pomóc.
– Czuję się pan ofiarą systemu? Pewnie, gdyby nie został pan wrzucony do tak szerokiego aktu oskarżenia, szybciej wywalczyłby niewinność.
– Dziś połowa mnie cieszy się, że to się wreszcie skończyło. Że zapadł właściwy wyrok. A druga moja połówka mówi – kurczę, gdzie jest błąd? Dlaczego to trwało 10 lat? Gdzie zawinił system? Dlaczego ta sprawa nie skończyła się wcześniej? Albo dlaczego w ogóle się zaczęła? Gdzieś został popełniony błąd i to boli. Broń Boże, nie mam pretensji do prokuratury, bo – co powiedziałem na sali sądowej – mam pełen szacunek do prokuratorów, którzy prowadzili śledztwo w sprawie korupcji w polskiej piłce. Bo dzięki ich pracy mogłem sędziować w naprawdę normalnych czasach. Podejrzewam natomiast, że jest procent przypadków, w których prokuratorzy się pomylili, i mój przypadek jest jednym z nich.
– Sąd w Poznaniu uznał, że nie ma wystarczających dowodów na to, że pan ten mecz ustawił, tak?
– Tak. Sąd nie dał wiary żadnym argumentom przedstawionym przez prokuraturę.
– A jakie były największe rozbieżności w zeznaniach?
– W podsumowaniu sąd stwierdził, że osoba, która mnie pomawiała, chciała w ten sposób uniknąć swojej odpowiedzialności karnej. Niejako na zasadzie współpracy z prokuraturą chciała uniknąć kary. Pomówić inne osoby. W tamtych czasach zatrzymanie sędziego Ekstraklasy było modne. Tak to działało. Osoba, która mnie pomawiała, chciała w ten sposób wybielić siebie.
– Kto to był?
– Był to sędzia, który współpracował – jak ustalono na etapie sądowym – z klubem Drwęca Nowe Miasto Lubawskie.
– Czyli ta osoba ustawiała mecze dla Drwęcy? I próbowała część winy przerzucić na inne osoby?
– Tak jest. I dlatego pan Radosław Trochimiuk dostał rykoszetem.
– Jak wyglądało zatrzymanie przez CBA? Pobudka o świcie?
– Ciężkie, traumatyczne przeżycie. Funkcjonariusze przyjechali do moich rodziców. Byłem wtedy świeżo po ślubie, mieliśmy malutkie dziecko i wraz z żoną mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu, ale zameldowany byłem u rodziców. I to do nich przyjechało CBA o 6 rano. Mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, co się dzieje, więc ja sam przyjechałem na miejsce. Cała akcja – jeśli można użyć tego słowa – przebiegła pozytywnie. Wszystko poszło kulturalnie i zostałem przewieziony do prokuratury we Wrocławiu. Noc spędziłem w izbie zatrzymań, bo tego dnia prokurator nie miał czasu, by mnie przesłuchać. Po przyjeździe mojego adwokata, na drugi dzień o 9 rano złożyłem obszerne wyjaśnienia. Tak robiłem potem na każdym etapie postępowania. Uważam, że tak to powinno wyglądać. Według mnie materiał dowodowy nie został należycie przeanalizowany przez pana prokuratora i dlatego sprawa miała kontynuację w sądzie.
– Myśli pan o odszkodowaniu?
– Na razie analizuję. Ja nie traktuję PZPN jako wroga, a jako partnera, z którym współpracowałem przez lata. Z jednej strony myślę o jakimś zadośćuczynieniu. A z drugiej uważam, że dla PZPN usunięcie mnie wówczas w cień było bardzo wygodne. Ja zresztą nigdy nie rozpatrywałem sędziowania w kategoriach zarobkowych – to była moja pasja.
– Miałem na myśli prokuraturę.
– To też śliski temat. Takich sytuacji było wówczas dużo... Mogłem dziesięć lat sędziować, może dziś szykowałbym się do meczu Ligi Europy? Tak się nie stało. Przecież mogłem sędziować także w trakcie trwania procesu. Ale rozumiem też, że z moralnego punktu widzenia sędziowie muszą być czyści ponad wszelką wątpliwość. PZPN tak postępuje i to jest OK.
– Mówi pan, że od roku szykuje się do powrotu. Jedno to kondycja fizyczna. Dwa to zaległości programowe, bo sporo się przez te lata zmieniło.
– Sporo. Pod względem fizycznym prezentuję się lepiej niż wtedy, gdy sędziowałem w Ekstraklasie, bo wówczas borykałem się z pewną kontuzję kolana. Przez ten czas udało mi się to wyeliminować, więc żartuję, że jestem mocniejszy niż wtedy. Przeżycia z ostatnich dziesięciu lat mocno mnie zahartowały i uważam, że jeśli wrócę, na boiskach Ekstraklasy nie będzie bardziej zmotywowanego sędziego. Praktyki z pewnością będzie mi początkowo brakowało, ale z sędziowaniem jest jak z graniem w szachy. Jak się nauczysz zasad, to nich nie zapomnisz, ale jeśli nie będziesz grać, twój poziom pójdzie w dół. Mam nadzieję, że PZPN zaproponuje mi ścieżkę powrotu. Przed powrotem do Ekstraklasy chętnie pojeżdżę na mecze niższych lig, nabrać praktyki meczowej. I jeśli będę gotowy, to przewodniczący kolegium sędziów na pewno będzie o tym wiedział.
– Poczynił już pan jakieś kroki w kwestii powrotu?
– Lada chwila będę składał wniosek o licencję uprawniającą do prowadzenia zawodów na szczeblu Ekstraklasy. I będę chciał skontaktować się z przewodniczącym kolegium sędziów PZPN w celu omówienia ewentualnej ścieżki powrotu na boiska Ekstraklasy.
– Mówił pan o dwojakich uczuciach. Dziś dominuje ulga?
– Myślę, że tak. Przez dziesięć lat miałem tę sprawę cały czas z tyłu głowy. Jestem mieszkańcem małej miejscowości. Tu wszyscy się znają, więc w zasadzie osądzono mnie już 10 lat temu. Teraz nie będzie łatwo przekonać ludzi, że pomylono się w mojej sprawie. Jest więc ulga, ale taka niepełna. Fajnie, że wygrałem, ale czemu to trwało tak długo. Powiedziałem sądowi, że ktoś mi zabrał karierę. Nawet jeśli wrócę – ta historia już nie potoczy się tak, jak mogła. W czasie zatrzymania miałem 29 lat, byłem najmłodszym sędzią Ekstraklasy. Była szansa na coś dużego... Dalej mam jednak marzenia. Nic się nie skończyło. Uważam, że nadal jestem w stanie sędziować na odpowiednim poziomie.
– Przez te lata dostał pan od kogoś ze środowiska sygnał wsparcia? Nie było to łatwe, bo pewnie nikt nie był pewien, czy faktycznie ustawił pan ten mecz.
– Na czas procesu całkowicie odciąłem się od środowiska, więc to pewnie miało wpływ na brak kontaktu z niektórymi ludźmi. Chciałem, by jedynym wsparciem była dla mnie rodzina. Z komentarzami wstrzymałem się do czasu wyroku prawomocnego.
– A pamięta pan ten mecz, który miał niby ustawić?
– Tak jak 690 meczów z moich 750. Zwykłe spotkanie, w którym nic się nie działo. Ten mecz był bodajże w szóstej kolejce, więc jeszcze o niczym nie decydował. Przecież prawdziwe emocje zaczynają się na wiosnę, gdy kluby zaczynają już walkę o konkretne cele. Zwykły mecz, w którym chciałem się pokazać, bo walczyłem o awans do drugiej ligi. Zależało mi, by dostać dobrą ocenę. Z perspektywy czasu uważam, że to spotkanie było zupełnie poza wszelkimi podejrzeniami.
– I sąd ostatecznie nie znalazł dowodów, by mógł być ustawiony, tak?
– Tak. Zresztą zeznania złożył także prezes Drwęcy. I przyznał, że nie było potrzeby kupowania tego meczu z OKS Olsztyn, bo rywal był słabym zespołem i mogli sobie poradzić.
– ...
– W takich czasach żyliśmy.
– Poświęcił się pan przez te lata pracy w wyuczonym zawodzie?
– Jestem absolwentem Wojskowej Akademii Technicznej – skończyłem elektronikę na wydziale dziennym. Pracuję jednak w firmie zajmującej się odnawialnymi źródłami energii, więc mam stałe zatrudnienie.
– Sędziowanie to też adrenalina. Brakowało?
– Zdecydowanie. Jestem cholerykiem, mam w sobie delikatne ADHD. Nie usiedzę na miejscu i brakowało mi sędziowania. Bardzo. Mecze dawały mi satysfakcję, mogłem rozładować emocje, dać upust energii. W zastępstwie zajmowałem się sportem, ale to nie było to samo. Ta adrenalina, gdy stoisz w tunelu, a na trybunach już czeka 40 tysięcy ludzi, jest nie do zastąpienia.
– Oglądał pan mecze Ekstraklasy? Czy wolał nie patrzeć?
– Oglądałem. Jestem pasjonatem sportu, pod każdą postacią. Jestem wychowany na tych emocjach, a moja natura sprawia, że nie lubię przegrywać. Lubię za to rywalizację, więc oglądałem mecze Ekstraklasy. Nie miałem urazu, aczkolwiek łezka w oku się kręciła. Oglądałem kolegów i myślałem sobie, że ja też powinienem w tym uczestniczyć.