Kończył się sezon olimpijski, który nie był udany dla Adama Małysza. Polak, będący w kwiecie narciarskiego wieku, nie zdobył w Turynie żadnego medalu. W Oslo los jego trenera był już raczej przesądzony, a Polak niespodziewanie pokonał konkurentów, triumfując na Holmenkollbakken.
To nie był sezon marzeń. Poprzedniej zimy, pierwszej pod wodzą Heinza Kuttina Małysz wygrał cztery konkursy Pucharu Świata, a podczas próby przedolimpijskiej ustanowił rekord skoczni w Pragelato (w kwalifikacjach, w loteryjnym konkursie spisał się słabiej). Zajmował miejsca w czołowej "10", ale do podium nie mógł się zbliżyć. Podobnie było w konkursach olimpijskich.
Jak mówił kiedyś sam Małysz, rozpędzał się pod koniec sezonu, kiedy rywale tracili siły. I faktycznie końcówka była udana. W Kuopio stanął na podium, a w ukochanym Oslo, gdzie odniósł pierwsze zwycięstwo w karierze, nieoczekiwanie wygrał. Pokonał mistrza i wicemistrza olimpijskiego, odpowiednio Thomasa Morgensterna i Andreasa Koflera.
Na półmetku zawodów Polak zajmował drugie miejsce po 130,5-metrowym skoku. Przegrywał z Martinem Kochem. W drugiej serii Małysz skoczył 124,5 metra, co wystarczyło, by o 2,1 punktu wyprzedzić Morgensterna. Koch, który miał blisko pięciopunktową przewagę uzyskał zaledwie 118,5 metra i spadł na szóste miejsce.
Co ciekawe, w tamtych zawodach zadebiutował jeszcze mało znany Austriak Gregor Schlierenzauer. Ledwo awansował do drugiej serii – z 30. wynikiem, ale zawody ostatecznie ukończył na 24. pozycji. Chyba nie musimy dodawać, jak dalej potoczyła się jego kariera...
Komentarz:
Krzysztof Miklas