| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Ruszyć z piskiem opon – to potrafi niemal każdy kierowca. Ale utrzymać się na śliskiej, krętej drodze – to już umiejętność rzadziej spotykana. Dariusz Żuraw i Bogdan Zając muszą udowodnić, że potrafią utrzymać się na trasie także w takich warunkach.
Patrzę na dorobek strzelecki Lecha Poznań i nie wiem – śmiać się czy płakać? Drużyna, która potencjał ofensywny ma zbliżony do Legii Warszawa (Mikael Ishak, Aron Johanson, Pedro Tiba, Dani Ramirez, Jakub Kamiński, Tymoteusz Puchacz) w ostatnich dziesięciu meczach strzeliła sześć goli. 0,6 bramki na mecz! Legia w tym czasie posyłała piłkę do siatki dwudziestokrotnie. Ba, w ostatnich dziesięciu ligowych meczach więcej bramek zdobyli wszyscy ligowcy – łącznie ze Stalą Mielec i Podbeskidziem Bielsko-Biała. Nikt nie strzela tak mało jak Kolejorz.
Przyzwyczailiśmy się już, że rozgrywki PKO Ekstraklasy wymakają się prawom logiki, ale taka "skuteczność" Lecha dziwi nawet pod naszą szerokością geograficzną. A przecież raptem pięć miesięcy temu Lech wyglądał na zespół, któremu wystarczy dać piłkę. Dariusz Żuraw mógł – wzorem nauczyciela WF z lat dziewięćdziesiątych – rzucić chłopakom wytartą "biedronkę", a potem w bezpiecznej odległości ćmić szlugi przez 45 minut. By na koniec zapytać, jaki był wynik. Nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że ta drużyna radziła sobie bez pomocy trenera. Żuraw wykonał wcześniej sporo dobrej roboty, ale jednak nie na darmo mówi się, że trenera poznajesz po tym, jak radzi sobie w kryzysie.
Dziś Lech wygląda jak pacjent, który o własnych siłach nie jest w stanie wstać z łóżka. I oto przed Żurawiem pierwszy test na trenerską dorosłość. Będzie umiał wyprowadzić drużynę z tego kryzysu? Wsparcie zarządu ma mocne, ale stawianie diagnozy idzie mu na razie bardzo opornie. Jakbym był jego pacjentem, zacząłbym się lekko niepokoić.