| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mariusz Pawełek obchodzi w środę 40. urodziny. Doświadczony bramkarz występujący obecnie w pierwszoligowym GKS 1962 Jastrzębie podczas kariery w Ekstraklasie zasłynął ze świetnych występów, ale również ze spektakularnych błędów. – W pewnym momencie zacząłem korzystać z pomocy psychologa – przyznaje golkiper, który w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział m.in. o błędach nazwanych później "pawełkami", przesadzonej krytyce oraz o najtrudniejszych momentach w trakcie kariery.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – W wieku 40 lat cały czas jest pan podstawowym bramkarzem pierwszoligowego klubu. Nie dałoby się zostać jeszcze w Ekstraklasie?
Mariusz Pawełek: – Po sezonie 2017/2018 opuściłem Jagiellonię Białystok. Podjąłem decyzję o przejściu do GKS-u Katowice, chociaż czas pokazał, że nie
był to dobry ruch. Niezbyt fajnie zachowały się władze klubu w Białymstoku, z którymi umawiałem się trochę inaczej... Nie byłem już młody, więc musiałem poważnie
patrzeć na każdą ofertę. Początkowo, opcja GKS-u wydawała mi się ciekawa. Skusił mnie bliski dojazd i dwuletni kontrakt. Co do mojego wieku, to nie trenuję na pół
gwizdka. Nie jest tak że muszę oszczędzać się na treningach, to nawet nie byłoby fair wobec moich młodszych konkurentów. Oczywiście, ważna jest regeneracja, ale nie
mam też jakiejś specjalnej diety-cud. Cieszy, że trenerzy ciagle mnie doceniają. Młodzi z kolei często przychodzą po poradę.
– Jak odnajduje się pan w szatni z młodszymi kolegami? Dzisiejsza młodzież zachowuje się inaczej niż w przeszłości?
– Znam wiele fajnych przykładów, nawet tutaj, w GKS-ie Jastrzębie. Czasami, w niektórych klubach coraz częściej zauważałem jednak, że młodym brakuje pokory. Już na starcie
dostają zbyt wiele możliwości, a to sprawia, że nie muszą walczyć o swoje. To przekłada się później na podejście do pewnych kwestii, ich charakter. Trzeba być pewnym
siebie, ale u niektórych to wysokie mniemanie jest aż za duże. W czasie, gdy ja należałem do młodych, w szatni nie miało się aż tak wiele do powiedzenia. Trzeba było
znać swoje miejsce w szeregu.
– Dzisiaj młodzi mają nieporównywalnie lepsze warunki do rozwoju.
– Są menedżerowie, piękne boiska, treningi indywidualne, mogą liczyć na wsparcie psychologa albo trenera mentalnego. Kiedyś to wszystko zależało od ciebie, ewentualnie
mogłeś liczyć na pomoc trenera. Oczywiście, większe możliwości są dobre, bo każdy z nich może stać się lepszym piłkarzem. Z drugiej strony, nie każdy potrafi z tego
właściwie korzystać. Pamiętam swoje początki. Nie miałem trenera bramkarzy, wszystko musiałem podpatrzeć oglądając mecze. Na początku raz w tygodniu na trening
bramkarski do Silesii Lubomia przyjeżdżał pan Zdzisiek, który pokazywał mi jakieś ćwiczenia. W Odrze Wodzisław za pracę z bramkarzami odpowiadał asystent, który
również nie był żadnym specjalistą w tej dziedzinie. Co do szatni i atmosfery, to wyglądało to inaczej. Nie raz dochodziło nawet do rękoczynów, co teraz byłoby
absolutnie nie do pomyślenia...
– W pana przypadku o "sodówce" chyba nigdy nie było mowy. Pochodzi pan z wielodzietnej rodziny.
– Trzeba trafić na "anioła stróża", który będzie nad tobą czuwał. Mam sześciu braci i cztery siostry, ale zawsze chciałem korzystać z życia. Takim doradcą w moim życiu
jest Rafał Zahraj, który ukierunkował mnie. Młodzi piłkarze często wydają pierwsze zarobione duże pieniądze na samochód. Ja wolałem inwestować na przykład w
mieszkania. Dzięki temu zabezpieczałem swoją przyszłość.
– Wracając do ostatnich lat. Z GKS-em miał pan walczyć o powrót do Ekstraklasy, a zakończyło się wstydliwym spadkiem.
– Dostałem telefon z klubu, gdy przebywałem na wakacjach z rodziną. Zgodziłem się, ale później okazało się, że do drużyny dołączyło jeszcze kilkunastu nowych piłkarzy.
Oczywiście, w składzie byli zawodnicy ze stażem w ekstraklasie i nie powinniśmy spaść z ligi. Przy takiej rotacji trudno też jednak myśleć o czymś poważnym. Rok po
tym, jak świętowałem z Jagiellonią wicemistrzostwo kraju, dostałem takiego dzwona. To przykre, zwłaszcza gdy zbliżasz się do końca kariery.
– Zupełne przeciwieństwo najlepszego okresu w karierze, którym była Wisła Kraków. Jak wspomina pan Białą Gwiazdę?
– Wyjątkowy klub, z którym osiągnąłem najwięcej. Oczywiście, zawsze przytrafiały się pomyłki, ale na tym polega ten sport. W tamtym czasie dotknęło mnie wiele, także w
życiu prywatnym. Świętowanie mistrzowskich tytułów na rynku było czymś wyjątkowym. Fajne wspomnienia to także spotkania z Barceloną. W Krakowie trybuny aż niosły,
każdy mecz u siebie sprawiał olbrzymią frajdę. Gdy będę wspominał przygodę z piłką, nie będę miał powodów do narzekania.
– Niektóre pana błędy sprawiły, że zaczęto mówić o tzw. "pawełkach".
– Dzisiaj sam się z tego śmieję. Mam do tego dystans, stało mi się to obojętne. W tych czasach każdy jest mądry, łatwiej coś ocenić, skrytykować. Nawet jeśli się na
tym nie znasz. Przeszedłem już jednak tyle, że trudno wyprowadzić mnie z równowagi. Czasami niepotrzebnie odpowiadałem na te prześmiewcze komentarze, ale to kwestia
doświadczenia. Gdybym wtedy miał mądrość z dzisiaj, postąpiłbym inaczej. Czasu jednak nie da się cofnąć, podobnie jak niektórych błędów. Trzeba się z nimi pogodzić.
– Nie brakowało panu świetnych interwencji, po których następowały te fatalne. Czym pan to tłumaczy?
– W tamtym czasie bramkarz też funkcjonował inaczej. Teraz są specjalne analizy, rozmowy, w Wiśle Kraków zaczęło się to dopiero pod koniec mojego pobytu. Czasami
chciałem pomóc, wychodziłem wysoko przed pole karne, ale dawało to odwrotny skutek i musiałem za to słono zapłacić. Próbowałem zrobić więcej, niż byłem w stanie i to
było niepotrzebne. Oczywiście, nie szukam wymówki, czasami brakowało koncentracji. Zbyt często zaczynała się jednak "jazda" i krytyka Pawełka.
– Pamiętam bramkę z meczu z Zagłębiem Lubin w drugiej kolejce sezonu 2009/2010. Piłka leciała dość długo, parę razy odbiła się, a pan stał przed polem karnym, jednak
był za daleko, by ją sięgnąć. Odprowadził pan piłkę wzrokiem, a ta wpadła tuż obok słupka.
– To była końcówka starcia, mecz zakończył się naszym zwycięstwem 4:1. Z powodu tej bramki nie zostaliśmy jednak liderem, bo Lechia miała lepszy bilans bramkowy, a
spowodował to wpuszczony przeze mnie gol. Maciej Skorża był wściekły, zrugał mnie w szatni. Gdybyśmy byli pierwsi, pewnie nie byłby aż tak zły. Na drugi dzień
usiedliśmy jednak i porozmawialiśmy. Wszystko było wyjaśnione. Skorża mi ufał, zawsze dawał szansę. Parę pomyłek mi się przydarzyło, ale on nigdy nie robił nic po
złości. Byłem jego pierwszym bramkarzem, chociaż testowali wielu, miałem także dobrych konkurentów. Mimo wszystko grałem ja. To pokazuje, że nie byłem taki zły, jak
niektórym mogło się wydawać.
– Były momenty, gdy krytyka naprawdę mocno bolała?
– Tak, w pewnym momencie zdecydowałem się na skorzystanie z pomocy psychologa. Wszyscy powtarzali, bym się od tego odciął, nie czytał prasy i komentarzy. Z czasem
zacząłem stawać się gruboskórny. Pomagali trenerzy, którzy coraz mniej obwiniali bramkarzy. Patrzyli na pomyłki analitycznie, zwracali uwagę, że błąd pojawił się już
na wcześniejszym etapie akcji. Bardzo trudną chwilą była śmierć mamy. Pamiętam, gdy wracałem z zespołem z wygranego meczu z Iraklisem, po którym awansowaliśmy do fazy
grupowej Pucharu UEFA. Nie zagrałem w tym spotkaniu, ale cieszyłem się z awansu. Na lotnisku zadzwoniła żona. Najpierw pogratulowała zwycięstwa, a potem powiedziała,
że zmarła moja mama... Wszystkie emocje od razu się zmieniły, to było okropne. Później długo nie broniłem, w bramce stanął Emilian Dolha, który spisywał się
znakomicie. To bardzo fajny człowiek, mamy kontakt do teraz.
– Ile czasu zajęło panu, nim podniósł się pan po tej sytuacji?
– Parę miesięcy, do narodzin syna. Bardzo chciałem, by mama doczekała jego przyjścia na świat, ale nie udało się. Zabrakło niewiele... Gdy w grudniu urodził się Kuba,
od razu zacząłem inaczej patrzeć na świat. Dostałem potężnego kopa i znów chciało mi się żyć. Przez długi okres siedziałem jednak na ławce. Pięknie zachował się wtedy
Leo Beenhakker. Wiedział, że nie gram, a mimo to powołał mnie na zgrupowanie kadry, w którym uczestniczyli piłkarze z Ekstraklasy. Wystąpiłem w meczu ze Zjednoczonymi
Emiratami Arabskimi. Wszyscy wiedzą, że Beenhakker to znakomity szkoleniowiec, ale zachowanie wobec mnie pokazuje, jakim jest człowiekiem. Równie dobrze mógł powołać
kogoś innego, a wyciągnął rękę do mnie. Zawsze będę o tym pamiętał.
– Pierwszy raz w kadrze pojawił się pan w sierpniu 2006 roku, gdy kontuzji doznał Artur Boruc.
– Tak, wtedy w drużynie byli Jerzy Dudek i Wojciech Kowalewski. Było od kogo się uczyć, ale jak wiadomo, przy takich zawodnikach szanse na wygranie rywalizacji były
prawie żadne. Pamiętam pierwszy wywiad po przyjeździe na kadrę, kiedy zapytano o moje cele. Wiadomo odpowiedziałem, że będę walczył. Co innego miałem odpowiedzieć?
– Czuje się pan trochę niedoceniany?
– Nie chcę nad sobą płakać ani się użalać. Uważam, że niektóre błędy zostały aż do przesady podkreślane, czasami to nie do końca ja byłem winny, w niektórych
sytuacjach decydował przypadek. Gdy piłka odbijała się od słupka albo poprzeczki i trafiała mnie w plecy, też zawiniłem? Wiele zależało od dziennikarzy, a oni
momentami przesadzali. Kiedyś zaprosiłem jednego z nich na chrzest mojego syna, a później byłem przez niego obrażany w artykułach. Zacząłem uważać na ludzi, to też
była cenna nauka.
– Wspominaliśmy o Wiśle. Teraz pana były klub jest w zupełnie innej sytuacji. Przeżywał pan trudne chwile, gdy Biała Gwiazda była zagrożona bankructwem?
– Oczywiście, poświęciłem temu klubowi mnóstwo zdrowia. Sam byłem jednak świadkiem tego, jakie pieniądze przeznaczano na kontrakty dla piłkarzy spoza Polski. Niektórzy
wcale nie okazywali się wzmocnieniem. Czasami aż otwierałem usta, gdy słyszałem, ile zarabia ten czy inny piłkarz. W tamtym czasie musiałem wyjechać do Turcji, by
zarobić tyle, co inni otrzymywali w Krakowie. Białą Gwiazdę opuściłem w styczniu 2011 roku, na koniec tamtego sezonu drużyna wywalczyła ostatnie mistrzostwo. Zostałem
zaproszony na fetę, podczas której Bogusław Cupiał rzucił do mnie, że mogłem zostać i znowu cieszyć się z tytułu, a wolałem odejść za dwa złote. To jednak wcale nie
były takie drobne...
– Turcja to jedyny kraj, do którego wyjeżdżał pan z Ekstraklasy. Skąd akurat takie decyzje?
– Do Konyasporu odszedłem w 2010 roku. Wisła zaproponowała mi wtedy 2,5-letni kontrakt, miałem 31 lat. W takim wieku patrzysz już na finanse, a oferta z Turcji była
dużo lepsza. Była też opcja drugoligowej wtedy Herthy Berlin, ale propozycja Konyasporu była korzystniejsza. Trafiłem tam z Marcinem Robakiem. Niestety spadliśmy z tamtejszej
Ekstraklasy... Po drugim sezonie wróciłem do Polski. W Turcji pozostawiłem po sobie jednak pozytywne wrażenie z dwóch powodów: po pierwsze nieźle broniłem, a po drugie
zrzekłem się części pieniędzy, czego nie musiałem robić. I tak zarobiłem jednak więcej niż w Polsce. Ładne zachowanie zaprocentowało to drugą propozycją, tym razem z
Rizesporu. Temu klubowi polecił mnie... wcześniejszy prezes Konyasporu, który powiedzał o moim ładnym geście i o tym, że wywiązywałem się ze swoich obowiązków na
boisku. Nie byłem postrzegany jako ten, który wyłącznie chce zarobić pieniądze i wrócić do swojego kraju.
– W międzyczasie była feralna przygoda z Polonią Warszawa. Czarne Koszule popadły w olbrzymie kłopoty finansowe i po sezonie 2012/2013 zostały zdegradowane
mimo, że skończyły rozgrywki na szóstym miejscu. Pan pojawił się tam akurat latem 2012 roku, gdy to się zaczęło.
– Tamte czasy wspominam z wielkim sentymentem. To była świetna ekipa z fajnymi ludźmi, niezwykle oddanymi klubowi. Pojawiłem się w Warszawie na rok i widziałem, że
wszystko kręci się wokół Legii. Polonia była z boku, minęło dość dużo czasu, nim zaczęto bić na alarm. Stworzyliśmy jednak kapitalną grupę, byliśmy bardzo
zintegrowani. Na treningach robiliśmy zakłady o... jogurt z miodem. Było śmiesznie. Po meczach jeździliśmy na kebaba, gdzie siedzieliśmy całą drużyną. Można się
zastanawiać czy to profesjonalne czy nie, ale wtedy żyliśmy tylko z atmosfery, bo przecież pieniędzy nie dostawaliśmy przez mnóstwo miesięcy. Musiałem wynająć
mieszkanie, opłacić szkołę i inne zajęcia dla dziecka. Zaległości za dziesięć miesięcy pracy nie odzyskam jednak nigdy. Nie wszyscy to wytrzymali. Pamiętam, gdy
mówiłem Wladimerowi Dwaliszwilemu: zagraj dobrą rundę, to cię tu nie będzie. Tak było, po udanej jesieni wylądował w Legii. Część chłopaków została w Polonii i zrobiła
to dla własnej promocji. Po udanym sezonie w Czarnych Koszulach mogli zmienić kluby i tam, chociaż w jakimś stopniu, zrekompensować sobie straty finansowe z
Warszawy. Nie rozumiem tylko jednego – jak ktoś dopuścił do tego, by klub trafił w ręce człowieka, który nie był w stanie go utrzymać...
– Doświadczonych bramkarzy nie brakuje zarówno w pierwszej lidze, jak i w Ekstraklasie. Z czego bierze się ten trend?
– W Ekstraklasie widzę parę młodych "perełek", jak Xavier Dziekoński z Jagiellonii Białystok czy Karol Niemczycki z Cracovii. Moda na stawianie na młodych jest też
jednak czasami przesadzona. Wprowadza się ich do składu na siłę. W taki sposób ci młodzi zawodnicy są krzywdzeni. Popełnią jeden czy drugi błąd i za chwilę mogą mieć
problem. Powinien grać ten, który jest lepszy, niezależnie od wieku. Inaczej jest to niezdrowa rywalizacja. Doświadczeni bramkarze grają, bo wciąż prezentują
odpowiedni poziom. Tak to postrzegam.
– Wyznaczył pan sobie jakąś datę zakończenia kariery?
– Na razie obowiązuje mnie 1,5-letni kontrakt z GKS-em Jastrzębie. Niestety, w kolejnym meczu czeka mnie pauza, bo z Radomiakiem obejrzałem kolejną żółtą kartkę.
Cieszy mnie to, że widzę, że dla wielu chłopaków w szatni jestem autorytetem. Staram się być dla nich jak ojciec.
– Myślał już pan nad tym, co będzie robił po zawieszeniu butów na kołku?
– Chciałbym dalej działać w sporcie. Zapisałem się na kurs UEFA B i wierzę w to, że w przyszłości zostanę trenerem bramkarzy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Powoli
kończę też budowę swojej siłowni. Nie planuję zakładania jakiejś wielkiej sieciówki. Fajnie byłoby jednak, gdyby korzystało z niej jak najwięcej ludzi, którzy chcą być
"fit".
– Czego w takim razie można panu życzyć na 40. urodziny?
– Przede wszystkim zdrowia i szczęścia. Uważam, że od tego drugiego w naszym życiu wiele zależy. Na Titanicu wszyscy byli bogaci, ale zabrakło im właśnie szczęścia...
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.