Medale w rzucie młotem wydają się niemal pewne przed wyjazdem na igrzyska olimpijskie do Tokio. Biało-czerwoni harują w pocie czoła. Mają to szczęście, że w marcu przebywają w słonecznej Portugalii. Co nieco o swoich planach w rozmowie z TVPSPORT.PL zdradziła Joanna Fiodorow, srebrna medalistka mistrzostw świata w Doha z 2019 roku.
Szalony 2020 roku dał się we znaki całej polskiej lekkoatletycznej czołówce. Swobodnych przygotowań pozbawieni byli biegacze oraz sportowcy z konkurencji technicznych. W tym gronie znalazła się Fiodorow. Pozytywnie naładowana młociarka wie, że najlepsze starty dopiero przed nią. W poprzednich dwunastu miesiącach na pierwszym miejscu postawiła zdrowie. Uporała się z kłopotami z kolanem. Aktualnie z czystą głową szlifuje dyspozycję przed najważniejszą imprezą ostatnich lat. Podczas obozu nie brakuje szalonych zakładów i... wycisku na siłowni.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Co słychać u części polskich młociarzy?
Joanna Fiodorow, srebrna medalista MŚ w rzucie młotem: – Wszystko w porządku. Do 28 marca przebywam na zgrupowaniu w Portugalii. Później wracamy do domu. Może nawet na dłużej, bo zapowiada się, że pogoda będzie sprzyjająca. Wszystko wskazuje na to, że od 12 kwietnia czeka nas obóz w Spale. Przygotowania stricte przed samym sezonem startowym, który miejmy nadzieję ruszy w maju. Jestem zadowolona. Robota idzie tak, jak powinna. Małymi krokami do przodu. Wracam na dobre tory. Nie mogę narzekać.
– My mamy za oknem... śnieg.
– U nas piękny widok na ocean i słońce. Monte Gordo, to fajne miejsce, w którym przebywamy od wielu lat na zgrupowaniach. Mamy dobre warunki do treningów, pomimo obostrzeń, panujących w Portugalii i na całym świecie. Mogę ćwiczyć w 100 procentach. Po przylocie nie było żadnych kłopotów. Moja ekipa jest już na trzecim zgrupowaniu w tym roku. Ja w styczniu musiałam zostać w domu. Miałam pozytywny wynik testu na koronawirusa. Przeszłam go, całe szczęście, skąpoobjaowow, bez żdanych problemów. Był jedynie katar. Jestem dwa tygodnie w plecy z treningiem, ale się nie podłamuję.
– Odczuwa pani skutki zakażenia?
– Żadnych niepotrzebnych "pozostałości" nie ma. Wyniki badań, które wykonano mi po infekcji, wskazują, że nie ma żadnych kłopotów ze zdrowiem. Nie czuję się źle. Wręcz przeciwnie. Trening na maksa. Jak to wiadomo... tu boli, tam strzyka, ale to już normalne w tym wieku. Z dnia na dzień realizuję olimpijski plan treningowy.
– W 2020 roku była operacja kolana. Teraz już wszystko jest w porządku?
– Tak. Bałam się podrzutów, sztangi i powrotu do pełnego reżimu treningowego, ale poszło w miarę ok. Podczas dwóch pierwszych obozów siedziało w głowie, że miałam operację i że noga jest słabsza, ale z miesiąca na miesiąc czuję się coraz pewniej. Najgorsze za mną. Zostały tylko znaki po operacji.
– Wasze plany mocno się zmieniły przez przełożenie igrzysk?
– Z cyklu czteroletniego, zrobiło się pięć lat. U mnie było tak, że po przełożeniu igrzysk podjęłam decyzję o zabiegu. Trzeba było jak najszybciej "naprawić" kolano. Inaczej siedziałoby to w głowie. Na tę chwilę wszystko idzie zgodnie z planem. Wspólnie z Wojtkiem Nowickim trenujemy w pełni. Oby wyniki przełożyły się na sezon startowy i igrzyska olimpijskie. Ta impreza najbardziej nas interesuje. W połowie marca nie można jednak gdybać. Na wynik składa się wiele czynników. Nie tylko dyspozycja dnia. Przede mną ostatni, najcięższy miesiąc ćwiczeń. Ostatnie szlify. Trenujemy od listopada. Jest momentami ciężko. Z Wojtkiem mówimy: "Jestem stary/stara, idę spać!". Trzeba po prostu więcej odpoczywać. Trenerka nie narzeka. Zdrowie nam dopisuje. W sporcie zawodowym jest tak, że jak coś nie boli po przebudzeniu to... zaczyna się robić źle, haha.
– Dużo czasu jesteście poza domem. Jakie macie sposoby, żeby nie zwariować?
– Z Wojtkiem zawsze zakładamy się o słodycze, Kinder Bueno, owoce. Napędzamy się wzajemnie. Wojtek jest dla mnie sparingpartnerem. Ciągnie mnie w górę, żebym była lepsza w swoim fachu. Nie ma nudy. To fajne.
– Wiek i doświadczenie będzie działało na waszą korzyść podczas najważniejszych imprez?
– Mamy to w podświadomości. Kiedy wiemy, że mieliśmy już kilka ważnych imprez "na karku", to jest łatwiej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będą to dla mnie trzecie igrzyska. Zaczęłam od 6. miejsca mistrzostw świata w Londynie. Potem, z roku na rok, było coraz mocniej. Widać progres. Psychika i podejście do samych startów mają wielkie znaczenie. Współpracujemy z psychologiem sportowym. W naszym przypadku jest to profesor Jan Blecharz. Ustalamy z nim priorytety. Wiemy, co mamy robić, chociaż pamiętamy, że nawet najlepsi odpadają w eliminacjach. Wiele czynników ma na to wpływ. Trzeba mieć pewność, że wykonało się 110 procent normy podczas przygotowań. Następnie jest pewność w wykonywaniu elementów technicznych. Wchodzi się do koła i robi się to, co się ma zrobić. Bez kombinowania. Najważniejsza impreza to nie czas na takie rzeczy.
– Czego kibic nie widzi w telewizji?
– Przez ostatnie cztery lata byłam bardzo pewna w kole. Był automatyzm ruchu. Właśnie on ma nam "oddawać" na docelowych imprezach. Nie zawsze jest kolorowo, bo treningi niekiedy nie idą i jest się w dołku. Ale, gdy jesteś przekonany, że jest płynność ruchu, to można wiele zdziałać. Pewność siebie bardzo dużo daje. Eliminacje podczas zawodów są najbardziej stresujące. Trzeba wstać rano, pójść na stadion. Zrobić "Q". A w finale? Niech się dzieje wola nieba! Trzeba kręcić i rzucać z fajerwerkami. Tyle.
– Myśli pani o rywalkach?
– Nie myślę o tym, co będzie w głównej części sezony. Dla mnie najważniejsze będą mistrzostwa Polski. W kraju są cztery silne rywalki: Malwina Kopron, powracająca Anita Włodarczyk, Katarzyna Furmanek i ja. Myślę, że Kasia w pierwszy-drugim starcie sezonu wywalczy minimum olimpijskie. Dlatego MP będą decydować o tym, kto poleci do Japonii. To będzie pierwszy lekki stres sezonu. Taki plus, że impreza będzie "u mnie" w Poznaniu.
– Czujecie, że rzut młotem jest odsuwany od reszty?
– Nie wiem do końca, co aktualnie się dzieje. Niektórzy mówią, że młot może zostać wykreślony ze sportu. W tamtym roku skończył się dla nas IAAF World Challenge, który był najbardziej topowym mityngiem w tej konkurencji. Była klasyfikacja ogólna, z tego tytułu bonusy finansowe. Teraz jest Golden Tour. Nadal są to fajne imprezy, na wysokim poziomie. Jakby nie patrzeć... w Polsce jesteśmy nadal w centrum uwagi. Czujemy się docenieni. Jak będzie? Zobaczymy. Szkoda by było, żeby rzut młotem przestał istnieć. Szkoda młodzieży, która chce się rozwijać. Sama kocham "rzucanie żelastwem". Liczę, że nadal będziemy w programie IO i MŚ.
– Młot systematycznie zapewnia nam medale.
– Dokładnie. To jednak z najbardziej medalodajnych konkurencji w polskiej lekkiej atletyce. Z każdej mistrzowskiej imprezy przywozimy trzy medale. Coś to znaczy...
– Teraz będą kolejne? Pomoże w tym między innymi nowy sponsor?
– Mam spokojną głowę. Z tego miejsca dziękuję PKN Orlen, że przyjęli mnie do grona swoich najlepszych zawodników. Ogromne wyróżnienie. Z drugiej strony pomogła mi także Grupa Energa. Sponsor, to nagroda za docenienie wyników sportowych. Duża pomoc. Nie trzeba martwić się czy uda się opłacić warunki. Nieoceniona pomoc.
– Dodatkowa motywacja?
– Zarówno dla mnie, jak i dla młodzieży. Widzą, że można! Mówimy o bardzo dobrych pieniądzach. Można z tego odłożyć. Ułożyć sobie przyszłość. Nie zawsze jesteśmy na szczycie i zdobywamy medale. Spokój w głowie w takich momentach jest bardzo istotny. Młodzi ludzie powinni brać się za robotę!
– O medalu olimpijskich chce pani mówić?
– Jest wielu chętnych, żeby go zdobyć. Do Tokio jeszcze daleka droga. Jest wiele rywalek. Pojawiają się Amerykanki, Chinki. W Europie coraz więcej dziewczyn rzuca daleko. 2020 rok był dziwny. Wiele osób nie startowało. Nie skupiam się jednak na tym, że muszę mieć medal. Muszę przebrnąć eliminacje. Potem można szaleć w finale.
– Wizualizujecie sobie najważniejszy start?
– Chce się skupić na sobie. Ustaliłam to z profesorem. Nie chcę się rozpraszać. Ze startu na start ma być coraz lepiej. Nadal przede mną dużo ciężkiej roboty.
– Jest pani marzycielką?
– Oczywiście! Marzę, chyba jak każdy sportowiec, o wywalczeniu medalu olimpijskiego. Top of the top kariery. Spełniłabym największy cel. Najchętniej powiedziałabym, że lecę do Tokio po podium, ale ta sztuka będzie bardzo trudna. Kurde... jestem po rocznej przerwie. Tamten sezon był tylko po to, żeby nie zapomnieć, jak się startuje. Ćwiczyłam zaledwie dwa miesiące. Osiągałam śmieszne wyniki. Pan Blecharz doradzał, żebym cały czas startowała i czuła adrenalinę. Przed telewizorem to nie to samo. Na nowo zaczęłam się cieszyć sportem. Organizm się odrodził. Używam ciężkiego sprzętu. Apetyt na rzucanie jest. Chciałabym powtórzyć wynik z Doha. Tu strzyka, tam boli, ale lecimy z tym koksem! Trzeba przekraczać kolejne bariery.