| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Nigdy nie kalkulował. Zawsze chciał być gotów do gry. Przez lata Łukasz Derbich faszerował się środkami przeciwbólowymi, by tylko trener mógł wpisać go do składu na kolejny mecz. Dziś jest po przeszczepie nerki. – Nie wiedziałem, że te środki to takie dziadostwo – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL.
W Ekstraklasie rozegrał 32 spotkania. Większość jako piłkarz Cracovii. Potem trafił do Ruchu Chorzów, ale to był koniec jego przygody w najwyższej klasie rozgrywkowej. Występował m.in. w Sandecji Nowy Sącz i Olimpii Elbląg, a na trzy lata wyjechał nawet do Niemiec. W 2019 roku był piłkarzem KS Opatówek. W listopadzie, po meczu z Wartą Międzychód przez trzy dni czuje wielki ból głowy, a do tego dochodzą wymioty i wysokie ciśnienie. Trafia na Szpitalny Oddział Ratunkowy, gdzie prawda wychodzi na jaw. Minęło 16 miesięcy i Derbich jest po przeszczepie nerki.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Masz już nową nerkę. Czujesz jakbyś zaczynał nowe życie?
Łukasz Derbich: – To przełomowe wydarzenie. Po pierwsze, już nie będę musiał chodzić na dializy. Po drugie, wreszcie mogę wypić nieco więcej płynów, bo do tej pory musiałem się mocno pilnować. Trzy, w końcu mogę realizować cele, jakie sobie postawiłem.
– O nowych celach jeszcze porozmawiamy. Jak dziś wspominasz czas oczekiwania na nową nerkę?
– Najgorszy był początek. Gdy po raz pierwszy, w szpitalu na SOR, usłyszałem, że mam problem z nerkami. Potem było trudne oczekiwanie na wyniki biopsji. Wówczas wciąż tliła się nadzieja, że to jest coś innego. Ale po poznaniu wyników biopsji dowiedziałem się, że choroba toczy mnie od pięciu, sześciu lat i nie wiadomo do końca, jaka jest przyczyna.
– Nie ustalono tego ostatecznie?
– Składają się na to przeróżne czynniki i z pewnością duży wpływ miało branie ketanolu i innych środków przeciwzapalnych. Nigdy nie chciałem tracić czasu na chorobę – chodziłem grać w piłkę nawet, gdy miałem temperaturę. To wszystko kumulowało się w nerkach…
– Często grałeś na środkach przeciwbólowych?
– Ło! Praktycznie non-stop. Mogła mnie zatrzymać tylko konkretna kontuzja – naderwanie mięśnia albo zerwane więzadła. A jak coś pobolewało to ketanol i na boisko.
– Ktoś cię ostrzegał o możliwych konsekwencjach?
– Nie. Nie było takiej świadomości. Jak robiliśmy badania w klubie to zazwyczaj była to podstawowa morfologia krwi. Nikt nie zagłębiał się w kreatyninę i mocznik. Dla mnie zawsze najważniejsze było to, by wyjść na boisko i pomóc drużynie. Byleby do celu.
– W klubach czasem kazali ci grać na tych środkach czy to zawsze była twoja decyzja?
– Nie było wymuszania, to były zawsze moje decyzje. Nie wiedziałem jednak, że to jest takie dziadostwo.
– Dziś myślisz, że to miało duży wpływ?
– Ketanol to najgorsze co może być. Lekarze ostrzegają, by tego nie brać, bo ten środek sieje prawdziwe spustoszenie. To zabójstwo dla organizmu.
– Więc to musiała być jedna z głównych przyczyn twoich problemów.
– Na pewno, ale nie jedyna. To, że lekceważyłem gorączkę też miało wpływ. Wierzyłem, że wypocę i przejdzie. A to nie tak. Gdy z osłabionym organizmem zaliczysz dwa treningi dziennie to wieczorem jesteś już na skraju wyczerpania. A na drugi dzień znów trening. Nie ma szans się zregenerować. A lekarze i tak mówią, że miałem silny organizm, skoro dał sygnał dopiero po pięciu latach. Jakbym miał słabszy organizm to przy takim poziomie zatrucia serce mogło stanąć podczas meczu lub treningu. Albo w domu. Zamknąłbym oczy i to byłby koniec.
– Twoja historia na szczęście kończy się dobrze.
– Szczęście od Boga, że na swojej drodze spotkałem kompetentną panią doktor, która zleciła badania na mocznik i kreatyninę. Gdyby to był inny lekarz, pewnie dałby mi jakieś środki i puścił do domu. A w takim wypadku jeszcze tydzień treningów i... kaplica.
– Trafiłeś do niej z silnym bólem głowy i wysokim ciśnieniem, a ona wyczuła, że sprawa może być poważniejsza. To kolejny dowód na rolę przypadku. Inny lekarz i zupełnie inna historia.
– Widocznie tak musiało być. Może mam coś jeszcze do zrobienia? Wierzę, że nic nie dzieje się przypadkiem. Nie przypadkiem trafiłem do Ekstraklasy i nie przypadkiem pojawiły się problemy z nerką. Myślę, że wydarzy się jeszcze coś dobrego.
– Odwdzięczyłeś się pani doktor? Była bombonierka? W zasadzie trudno powiedzieć, jak odwdzięczyć się za uratowanie życia.
– Oczywiście. Byłem u niej potem jeszcze wielokrotnie. To kardiolog, więc pomagała mi m.in. dobrać tabletki na nadciśnienie. Nawet przepraszała mnie mówiąc, że w zasadzie to ona zakończyła moje granie w piłkę. "Niech pani tak nie mówi. Uratowała mi pani życie" – odpowiadałem. Cieszę się, że mam taką osobę. Przy chorobie nerek w organizmie mogą dziać się różne rzeczy, szczególnie po sterydach i lekach immunosupresyjnych.
– Czasem lepiej nawet nie wiedzieć.
– Prawda. Od tych informacji może głowa pęknąć.
– Wróćmy jeszcze raz do początku. Dowiadujesz się, że to nerki. Że to koniec grania w piłkę. Wracasz do domu. Co się dzieje w twojej głowie?
– Długo nie mogłem w to uwierzyć. Jak to ja? Przecież zawsze tak dobrze się prowadziłem. Zero papierosów, zero alkoholu. Myślałem tak aż do momentu, gdy trafiłem na oddział nefrologiczny we Wrocławiu, a biopsja potwierdziła, że muszę przejść przeszczep. Dopiero wtedy zrozumiałem, że sprawa jest poważna. Wcześniej w ogóle nie brałem tego pod uwagę.
– Znalazłeś się w nowej rzeczywistości.
– Szczęście polegało na tym, że we Wrocławiu powiedzieli mi wszystko o przebiegu leczenia. Dzięki temu, byłem przygotowany na to, co mnie czeka i mogłem to przyjąć nieco spokojniej. Wcześniej, w szpitalu w Kaliszu nie było tłumaczenia. "Dializy i przeszczep" – usłyszałem. Żona aż się osunęła. Nie pamiętała, jak tego dnia znalazła się w domu. Ja w życiu przeszedłem już różne rzeczy, mam silny charakter. Przemyślałem to wszystko na chłodno. Dziś najważniejsze jest, że żyję dalej. Nie miałem ani jednej chwili zwątpienia. Cały czas do przodu. Będzie pozytywnie. Tak to przetrwałem.
– Jak długo czekałeś na nową nerkę?
– Na listę oczekujących zostałem wpisany w czerwcu 2020 roku, więc minęło nieco ponad pół roku. Super, że udało się tak szybko. To podobno młoda nerka, ale szczegółów nie znam.
– Dostałeś nerkę od osoby martwej. Ale jest też możliwość przeszczepu od członka rodziny. Poruszaliście ten temat?
– Żona chciała mi dać swoją nerkę, ale ma pewne problemy z sercem i nie wiadomo było, jak przeżyje narkozę. "Daj spokój, przecież mogę poczekać" – powiedziałem jej w końcu. Trzeba tylko było przetrać dializy. Nie miałem się zamiaru użalać nad sobą. Jakbym się poddał, mógłbym tego nie przeżyć. Organizm dostaje sygnał, że człowiek się poddaje i to już idzie bardzo szybko.
Drodzy Twiterowicze chciałbym podziękować z całego serca za modlitwę , dobre słowo i wsparcie mentalne �� czuję się nieźle ��nerka zaczęła pracować teraz czas by się rozkręcała �� Dziękuję z całego serca jeszcze raz . Niech Bóg ma was w opiece !!
— Łukasz Derbich (@uki2327) March 19, 2021
– W jednym z wywiadów wspomniałeś, że na telefon o nerce najbardziej konkretnie zareagował twój syn. Jechaliście akurat samochodem. "Tata, gazu" – zaordynował.
– Zachował się, jakby był dorosłym facetem. "Tata, jedziemy do domu. Dzwonimy po mamę i jazda do szpitala". Zareagował lepiej niż ja, bo ja byłem w tej chwili jak słup. Nie wiedziałem, co mam zrobić.
– Ile junior ma lat?
– W kwietniu skończy 10.
– Wiedział wszystko na temat twojego stanu?
– Tak. Jak pytali go w szkole co by chciał to odpowiadał, że nereczkę dla taty. Miał pełną świadomość.
– Dla ojca to musi być bardzo rozczulające.
– Tak. Młody wiele już przeżył. Najpierw moje dializy, potem przeszczep. Ma dopiero 10 lat a już kawał doświadczenia za nim.
– Będzie miał grubszą skórę.
– Oby!
– W piłkę przestałeś grać w listopadzie 2019 roku. Z czego się utrzymywałeś w tym okresie? Koledzy z boiska pomogli organizując zbiórki.
– Bardzo mi pomogli. Dostałem też rentę chorobową w wysokości około tysiąca złotych.
– Miałeś oszczędności z czasów gry w piłkę?
– Za dużo tego nie zostało. Różnie było z tymi wypłatami. Przez 1,5 roku nie dostawałem pieniędzy. W takich chwilach wydawałem to, co się udało wcześniej zaoszczędzić. Nigdy nie miałem wiele – chodziło o to, by związać koniec z końcem. Dla mnie celem zawsze była gra w Ekstraklasie. Nie pieniądze. Jak ktoś pochodzi ze wsi, w której mieszka dwa tysiące osób, takie historie jak moja najczęściej kończą się pod sklepem. Chciałem utrzeć nosa wszystkim, którzy mówili, że mi się nie uda.
– Dużo takich było?
– Nie mówili tego wprost, ale można było wyczuć, co myślą. Później musieli to odszczekać. I to była największa satysfakcja.
– Wspomniałeś, że przez 1,5 roku nie dostawałeś wypłat. Gdzie tak było?
– W Ruchu nie było pensji przez osiem, dziewięć miesięcy. Potem podobnie było w Sandecji.
– Odzyskałeś te pieniądze?
– Tylko część. Gdy nie płacili, żyłem z oszczędności. Musiałem też pożyczać. W Chorzowie na świat przyszedł syn, a pensja ciągle nie przychodziła. W Łowiczu płacili po 300 złotych. Rety – kabarety normalnie…
– Cracovia to najlepszy okres? Przez jeden 1,5 sezonu dość grałeś regularnie w Ekstraklasie. Miałeś okazje współpracować z Orestem Lenczykiem.
– To był konkretny gość. Nie patyczkował się. Jak ktoś mu nie pasował to mówił mu to prosto w twarz. Nie szedł do prezesa, nie kombinował tylko wzywał gościa i mówi: "Stary, ty u mnie nie będziesz grać". To najlepsze rozwiązanie. Lepiej znać prawdę niż pałętać się po rezerwach, nie wiedząc, jaka jest twoja sytuacja.
– To dlaczego odszedłeś?
– Przez trenera Ulatowskiego.
– Nie chciał cię?
– Najpierw chciał. A po dwóch miesiącach już nie. Pytałem go dlaczego, ale nie udzielił żadnej konkretne odpowiedzi. Jakbym nie był w gorącej wodzie kąpany to może bym przeczekał ten okres. Trener wytrzymał w klubie tylko osiem meczów.
– Faktycznie, nie poszło mu w Cracovii.
– Los odpłacił mu za to, jak traktował ludzi. Był nieszczerym człowiekiem, mówiąc delikatnie.
– Przeciwieństwo Lenczyka w kwestii przekazywania informacji?
– Była taka sytuacja. Przychodzi trener i mówi, że wzywa mnie prezes. Idę. "Co jest, prezesie?" – pytam. "A nic, mamy za ciebie dwie oferty". I tyle. Więc wracam na dół.
– O co chodziło? – pyta trener.
– O nic.
– Tak? To poczekaj.
Poszedł do prezesa i zaraz wrócił z informacją, że jestem przesunięty do rezerw.
– To o co tu chodziło?
– Nie wiem, ale tak to się kręciło. Treningi były super, ale jako człowieka nie wspominam Ulatowskiego najlepiej. Podobnych dziwnych sytuacji było więcej, ale nie ma się rozczulać.
– W słynnym meczu z Wisłą w którym gola zdobył Mariusz Jop nie zagrałeś.
– Nie, byłem kontuzjowany. Ale zagrałem w pierwszym meczu, w Sosnowcu, gdy Cracovia wygrała pierwsze wyjazdowe derby w Ekstraklasie. Historyczny moment.
– Dziś żałujesz, że odszedłeś do Ruchu?
– Niestety, jestem osobą, która za wszelką cenę chce udowodnić, na co ją stać. Wzbiera to we mnie, gdy ktoś mnie okłamuje. Jestem człowiekiem, który zawsze mówi wprost, a nie wszyscy to lubią. W Chorzowie też powiedziałem o dwa słowa za dużo, bo widziałem co się dzieje w paru sytuacjach. Nie podoba mi się takie coś. Wolę, by trener komunikował wprost swoje decyzje.
– Na czym poległ problem w Ruchu?
– Zapytałem trenera dlaczego nie dostajemy szans. I to był mój koniec.
– Tym podpadłeś Waldemarowi Fornalikowi?
– Nie wiem. Może uznał, że podważam jego autorytet? To dobry specjalista. Treningi bardzo mi się podobały. Nie wiem jednak, dlaczego nie mógł wytłumaczyć swojej decyzji. Tak to działa niestety.
– To był twój koniec w Ekstraklasie. Jak myślisz dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Może mój menedżer nie miał właściwych dojść? Byłem gotowy pojechać nawet na testy. Nigdy nie miałem z tym problemu, bo wiedziałem, na co mnie stać. Ale nie było żadnego zainteresowania. Kluby biorą piłkarzy po różnych układach, a ja byłem poza nimi.
– Pozwiedzałeś kluby w niższych ligach, aż na trzy lata zakotwiczyłeś w Niemczech.
– Byłem zmęczony tymi koneksjami w polskiej piłce i wyjechałem z rodziną do Niemiec, by grać w lidze regionalnej. Nie wiem, czy to był dobry krok. Grałem wszystko, ale mentalność kolegów z drużyny była tragiczna. Lenie śmierdzące.
– Aż tak źle?
– Jak poprosili trenera, by odpuścił trening to odpuszczał. Grillowanie, piwko. Rodzinna atmosfera. Zajęliśmy bodajże piąte miejsce, ale ja byłem nauczony innego podejścia. Jak było wolne to sam organizowałem sobie trening. Zawsze chciałem być gotowy na sto procent.
– Potem był jeszcze Konin i Opatówek.
– To już hobbystyczne granie. Chociaż ja nigdy nie miałem takiego podejścia, że pójdę sobie pograć. Zawsze "na żyle", zawsze spina, by wygrać. Dlatego ten ketanol i inne tego typu środki. Mogło się palić i walić, a ja zawsze musiałem być gotowy. Zawsze pierwszy w szeregu.
– Cracovia to twój ostatni wysoki kontrakt. W Ruchu pewnie też stawka była dobra, ale rzadziej wypłacana.
– Nie wiem, co to znaczy wysoki kontrakt. Ja miałem umowę na poziomie ósmego juniora w drugiej drużynie. W Cracovii na początek dostawałem sześć tysięcy złotych miesięcznie. Ja tam szedłem z myślą, by spełniać marzenia. Nie patrzyłem na pieniądze. Potem te kontrakty nie poszły znacznie w górę, zarabiałem maksymalnie 10 tysięcy złotych. Na dzisiaj to śmieszne stawki. Obecnie tyle to piłkarz wydaje podczas jednych zakupów. Ja nie byłem w stanie nic uzbierać, szczególnie wtedy, gdy wypłaty nie przychodziły.
– Od kogo pożyczałeś?
– Zazwyczaj od rodziny.
– Jak się z tym czułeś?
– Słabo, ale najważniejsze było to, że później oddawałem. Nie lubię mieć długów. Bardzo źle się czuję, wiedząc, że coś jest nieuregulowane.
– To zupełnie nie szło w parze z wizerunkiem piłkarza Ekstraklasy. Zawsze myślimy o takim, że zarabia wielkie pieniądze.
– No właśnie. A nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że kluby czasem nie płacą. O tym się nie mówi.
– W którym momencie stwierdziłeś, że z piłki nie wyżyjesz?
– Cały czas w to wierzyłem. Wracając z Niemiec, chciałem jeszcze pograć. Byłem praktycznie dogadany w KKS Kalisz, a więc w moim mieście. Zmienił się jednak prezes i w klubie pojawił się najsłynniejszy menedżer w Polsce.
– Jarosław Kołakowski.
– I zaczęło się "fandango". Wyrzucili praktycznie wszystkich. Na tydzień przed startem ligi usłyszałem, że jednak mnie nie chcą. Musiałem na szybko coś załatwić i tak trafiłem do Konina.
– Teraz Kołakowski ściąga swoich piłkarzy do Arki. Takie praktyki są zakazane.
– Dla mnie to chore, by w takim mieście jak Kalisz nie było miejscowych piłkarzy. W Cracovii dziś też nie dzieje się dobrze, bo jest jeden Polak na bramce, a reszta to obcokrajowcy. Za moich czasów było odwrotnie – jeden obcokrajowiec, a reszta Polacy.
– W Koninie czy KS Opatówek, gdzie kończyłeś granie, też zażywałeś te środki?
– Jasne. Żeby tylko grać. Piłka to całe moje życie, choć teraz na pierwszym miejscu jest syn. Wcześniej? Zawsze piłka. W domu, w klubie, obijanie piłki o ścianę. Piłka na wszystkie sposoby. I tak mi zostało do końca.
– Na te leki przeciwbólowe dostawałeś pieniądze z klubu?
– Różnie z tym było. Często po prostu kupowałem na receptę.
– Wystawioną przez klubowego lekarza?
– Tak.
– Uważasz, że warto stawiać ciebie za przykład, by pomóc innym uniknąć takich problemów?
– Jasne. Staram się dużo mówić na ten temat. Zwracać uwagę, by każdy raz na pół roku badał poziom kreatyniny. Przewlekła niewydolność nerek cechuje się tym, że nie daje żadnych objawów. Dopiero w końcowym stadium ciśnienie idzie w górę lub pojawia się inny objaw. Ostre zapalenie nerek to co innego. Wtedy są objawy – ból nerek, sikanie krwią i tak dalej. W tym wypadku nerki zazwyczaj są jeszcze do uratowania.
– Co zapamiętałeś sprzed operacji? I jak wyglądało przebudzenie?
– Pierwszy na operację poszedł mój "bliźniak", ja byłem drugi. Przygotowanie, wenflony, kąpiel w specjalnym płynie i jedziesz na blok. Pielęgniarka coś mi wstrzyknęła i mówi, że zaraz zakręci mi się w głowie. I jak się zakręciło to… obudziłem się w nocy. Odkryłem kołdrę, zobaczyłem dren, cewnik i wielką szramę na brzuchu. Powiedziałem tylko "wow" i od razu znów zasnąłem.
– Bolało o operacji?
– Gdy zacząłem dostawać leki immunosupresyjne ból był nie do wytrzymania. Jakby ktoś ściskał mi żołądek dłonią. Nie mogłem wytrzymać. Rewolucje w żołądku, wymioty. Nie wiedziałem, co się dzieje.
– Tak miało być?
– Podobno tak. Te środki dają tak popalić, bo żołądek nie jest przyzwyczajony do takich rzeczy. Myślałem, że się przekręcę. Tak to wyglądało przez trzy, cztery dni, gdy wreszcie ból żołądka minął i mogłem coś zjeść. Wcześniej tylko kaszki i kisiel. Ten okres był gorszy niż sama operacja. Taki ból, że nie miałem siły podnieść telefonu. Do tego początkowo nerka nie działała poprawnie. Kreatynina wzrosła do 11 i musieli mi zrobić dializę. Potem było już lepiej. Nerka odpaliła, a gdy zacząłem oddawać dziennie cztery, pięć litrów moczu lekarze uznali, że wszystko idzie w dobrą stronę.
– I dość szybko zostałeś wypisany.
– Tak. W piątek wyniki badań były jeszcze lepsze, więc w sobotę mogłem wyjść do domu. Co tydzień muszę przychodzić do szpitala na badanie. Przede mną jeszcze jedna kontrola i zdjęcie szwów.
– Odważnie mówisz o swojej walce o zdrowie. Uważasz, że tak powinieneś, by uczulić innych?
– Uważam, że warto. To nie jest coś takiego jak skręcenie kostki. Ta choroba zmienia całe życie. Aby cię dializować muszą zrobić ci taką przetokę na ręce łączącą tętnicę z żyłą, by krew lepiej chodziła. A wcześniej w okolice mostka wbijają ci cewnik, bo przetoka potrzebuje trochę czasu na wytworzenie się. Do tego dochodzą ograniczenia w piciu. Ja miałem szczęście, bo moje stare nerki jeszcze działały, ale spotykałem ludzi, którzy dziennie nie mogli wypić więcej niż pół lira płynów. Dietę też trzeba zmienić… To tragiczna choroba, a najważniejsze jest, by szybko ją wykryć.
– No i biopsja 30-centymetrową igłą, tak?
– To było tak, jakby mi z nerki coś wyciągali. Bardzo dziwne i bardzo bolesne. Kładziesz się na brzuchu, a oni dwukrotnie pobierają próbkę. Potem przez osiem godzin leżysz z lodem na nerce poddanej biopsji.
– Ostrzegają jak to będzie wyglądać?
– "Spokojnie. Nic się nie dzieje…"
– … Takie tam badanie.
– Na znieczuleniu, ale człowiek czuje to bardzo mocno.
– Rozumiem, że teraz środki przeciwbólowe są dla ciebie zakazane?
– Raz czy dwa dostałem po operacji paracetamol i tyle. Bólu nigdy się nie bałem, a w życiu wiele przeszedłem. Z powodu bólu głowy nigdy nie brałem tabletki.
– Aktywność fizyczna w twoim przypadku jeszcze wchodzi w grę?
– Przez pierwsze trzy miesiące nie, ale potem można jeździć na rowerze, truchtać, może pograć w kosza. W piłkę już nie pogram, bo jakbym dostał piłką w nerkę to nie byłoby dobrze. Za to mogę pójść na trening z dzieciakami i pokazać im kilka rzeczy.
– Z tym wiążą się cele o których wspomniałeś na początku rozmowy?
– Tak. Zebraliśmy się z kilkoma przyjaciółmi i szykujemy pewien projekt w Kaliszu. Może się dziać sporo fajnych rzeczy.
– To będzie szkółka?
– Tak. Chcemy otworzyć akademię dla dzieciaków z Kalisza i okolic. KKS ma drużynę w drugiej lidze, a w składzie są sami najemnicy. Jest dwóch chłopaków z Kalisza, ale nie mają szans, by przebić się do składu. Chcemy wyjść naprzeciw tej sytuacji i promować tutejszą młodzież. Chcemy pobudzić to miasto pod względem piłkarskim.