Mariusz Wlazły przeżył wiele w reprezentacji Polski siatkarzy. Zdobył nie tylko mistrzostwo i wicemistrzostwo globu, ale również doświadczenie w najtrudniejszych treningach w karierze. – Szliśmy na śniadanie koło 8:30, a o 9:00 był trening. Trwał on mniej więcej do 12:00. Jak konkretnie wyglądał? Dwie godziny spędzone na siłowni pełne bardzo ciężkiej pracy. Szliśmy następnie na stadion i biegaliśmy przez pół godziny tak, aby tętno nie spadło poniżej 160. Kończyliśmy i po chwili mieliśmy obiad. Nie mieliśmy siły, by wrócić ze stołówki w Spale do naszych pokojów – opowiedział o treningach Raula Lozano w TVPSPORT.PL.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Czy kiedyś poczułeś, że jesteś w Polsce gwiazdą?
Mariusz Wlazły: – Osobiście gwiazdą się nie czuję. Choć nie ukrywam, że spotkało mnie wiele miłych sytuacji, w związku z rozpoznawalnością, którą dała mi gra w siatkówkę.
– Wydajesz się niesamowicie prywatną osobą. Cyzelujesz swoją obecność w mediach. Jak poradziłeś sobie z rozpoznawalnością?
– Z biegiem lat najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce się zmieniała. Stawała się coraz bardziej popularna, rozwijał się marketing klubów, a także opieka nad samymi zawodnikami. Za tym szła otoczka medialna. Po sukcesie w Japonii nastąpił "boom” na siatkówkę. Dzięki transmisjom było na nią zapotrzebowanie. Przyszli kibice. Widzieli nas co drugi dzień w telewizji, więc na ulicy również nas rozpoznawali.
– Co przykładowo sobie myślałeś?
– Mając 24 lata i doznając kontuzji, która przekreśliłaby prawie całe życie, zaczyna się zastanawianie, czy dalsze przekraczanie granic będzie bezpieczne.
– Jak często o tym myślałeś?
– Za każdym razem, kiedy pojawiało się zagrożenie. Najgroźniejsze urazy to te, które wynikają z drobniejszych kontuzji, które człowiek lekceważy. Problemy się nawarstwiają do momentu, w którym jest już za późno, by obyło się bez inwazyjnego leczenia. Co wtedy myślałem? Że z dnia na dzień moje życie może się zmienić.
– Kiedy najbardziej ciało zawiodło?
– Z perspektywy 18 lat grania nie wypadłem z treningu na dłużej niż miesiąc w czasie sezonu. W porównaniu do wielu młodszych zawodników, którzy borykali się często z półroczną rehabilitacją po poważnych kontuzjach, mam powody do optymistycznego patrzenia na przebieg sportowej kariery. Patrząc pod tym kątem, chyba mnie ciało nie zawiodło i służy do dziś.
– Sam zarobiłeś na wymarzone buty?
– W części finansowali to rodzice, a w części ja dzięki swoim świadomym decyzjom. Grając w klubie mieliśmy do dyspozycji diety na wyżywienie. Nasz trener Leszek Pałyga chciał nauczyć nas gospodarności, co z biegiem czasu bardzo doceniam. Miał grupę 12-letnich chłopców i zaufał nam na tyle, by podczas wyjazdów powierzać nam pieniądze na obiady. Każdemu dawał tyle samo i mówił, że musimy sami podjąć właściwe decyzje tak, by wybrany przez nas posiłek był syty, zdrowy i wystarczał nam na cały dzień. Zabraniał tylko fast foodów.
Dostawaliśmy 20 albo 30 złotych. Za dziesięć można było zjeść wtedy porządny obiad, więc reszta pieniędzy zostawała w kieszeni. Traktowaliśmy to jak nasze kieszonkowe. Nie żyłem w domu, w którym mogłem dowolnie prosić rodziców o pieniądze na swoje potrzeby. Trener nauczył nas więc jednej z fajniejszych rzeczy – perspektywicznego myślenia o finansach. Dzięki temu mogliśmy zaoszczędzić pieniądze i zbierać na nasze marzenia.
– Co się dzieje w dzień po zdobyciu złotego medalu?
– Cały czas spałem. Turniej był wyczerpujący przez to, że dzień w dzień graliśmy o 20:30. Z hali niejednokrotnie wychodziliśmy po 23:00, kolacja była po północy, a wizyty u fizjoterapeutów kończyły się o 3:00-4:00. Później powrót do pokoju, tabletka na sen i wstawanie o 10:00-11:00. To była nasza dwutygodniowa rutyna. Byliśmy wykończeni.
– Wieści o waszej imprezie po zdobyciu tytułu obeszły całe Katowice.
– Ci co mieli resztę sił celebrowali sukces. Pamiętam, że ja wypiłem dwa piwa i padłem. Następnego dnia była wizyta u pani premier, a kolejne dni świętowaliśmy w gronie rodziny.
– Długo w głowie był plan odnoszący się do zakończenia kariery?
– Decyzja ta została podjęta już na pierwszej rozmowie ze Stephanem Antigą. Chciałem pomóc, dać z siebie to co najlepsze i pożegnać się z boiska.
– Został jeden rozdział – klubowy. Rozmawialiśmy już wcześniej o rozstaniu ze Skrą. Zadam więc pytanie, które przez wiele lat nurtowało niektórych kibiców. Ty ustalałeś w Bełchatowie skład?
– Wiem kto tam go ustala I to nie byłem ja. Nie ja jestem od decydowania z kim gram w zespole i nie ja decydowałem o tym, kogo się zatrudnia i zwalnia. Nie dołożyłem nawet pół procenta do tego, czy ktoś ma podpisać kontrakt lub tego nie robić. To nie ja.
– Trenersko tak samo?
– Dokładnie tak. Każdy kto pracuje, robi to na własny rachunek. Jeśli kiedykolwiek musiałem zabrać głos, to była to reakcja na stawiane zarzuty.
– Tak wspaniała historia jak twoja i Skry nie zdarza się często. Ciekawi mnie obrazek, który zapamiętałam z meczu o piąte miejsce dwa lata temu. Finalnie zajęliście szóste. Stałeś sam w rogu, z dala od drużyny. Co wtedy czułeś?
– To był moment, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie nic zrobić. Będąc w składzie, nie mogłem grać, bo mój bark nie funkcjonował tak, jak bym tego oczekiwał. Lekarz mi wtedy powiedział, że mam się przyzwyczaić do bólu, bo lepiej nie będzie. To była sportowa złość, smutek i żal.
– Nadal masz swój dom z bali?
– Tak.
– Masz tam kominek?
– Mam.
– Jak przed nim siadasz, to o czym myślisz?
– Marzę o podróżach. Myślę o przyszłości, zastanawiam się, jak będzie wyglądać życie moich synów. Chciałbym, by wyrośli na szczęśliwych i dobrych ludzi.
– Jak ich go uczysz?
– Sami muszą dojść do wszystkiego. Zawsze im z żoną jednak pomożemy. Jeśli sami będą o siebie walczyć, odbiorą najlepszą naukę.
– Też dajesz im 30 złotych na obiad?
– Nie, ale Arek dostaje pieniądze, którymi uczy się dysponować. Płaci za swoje zajęcia dodatkowe i przyjemności. Chcę, by był odpowiedzialny.
– Kończąc zadam pytanie, które bardzo chciałam zawsze zadać. Pamiętasz jeszcze smak szamponu?
– No co ty, to dawno było! (śmiech)
Czytaj też:
Vital Heynen o Lidze Narodów: nie widzę innej drogi do przygotowania drużyny do igrzysk
Kat, magik i trener, który miał problem. Hubert Jerzy Wagner
Igor Grobelny: moja kariera dopiero się zaczyna