Przejdź do pełnej wersji artykułu

Energa Basket Liga: Krzysztof Szubarga: nie potrafiłem sam siebie oszukiwać. W tym wieku trzeba patrzeć na zdrowie

/ Ten moment Krzysztof Szubarga wspominał szczególnie. Radość po wywalczeniu brązowego medalu Energa Basket Ligi (fot. PAP). Ten moment Krzysztof Szubarga wspominał szczególnie. Radość po wywalczeniu brązowego medalu Energa Basket Ligi (fot. PAP).

Po dwudziestu latach pięknej kariery powiedział "stop". O spełnionym marzeniu, wpływie kontuzji, planach na przyszłość, wyjątkowym momencie i ukochanych klubach opowiedział nam Krzysztof Szubarga. Doświadczony rozgrywający i były reprezentant Polski pod koniec marca przeszedł na sportową "emeryturę". Teraz stanie po drugiej stronie basketu.

Czytaj też:

Jan Wójcik triumfował w konkursie wsadów (fot. 400mm.pl).

Jan Wójcik: lubię porównania do taty, ale chcę pisać własną historię. To jestem ja, a nie Adam Wójcik

Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Dlaczego koszykówka? Jak u pana wszystko się zaczęło?
Krzysztof Szubarga: – Muszę wrócić pamięcią trochę lat wstecz (śmiech)! Byłem w czwartej klasie "podstawówki". Chodziłem do SP nr 11 w Inowrocławiu. Mój nauczyciel pan Rafał Mazurkiewicz zorganizował SKS-y. Potem… poszło. Szybko mi się spodobało. Na początku, prawie jak wszystkie dzieciaki była piłka nożna, ale od tamtych SKS-ów basket wskoczył na pierwsze miejsce. Nauczyciel odpowiednio zachęcił mnie do uprawiania koszykówki.

– Pana warunki fizyczne niezbyt predysponowały do gry w koszykówkę.
– W sumie cały czas tak było. Wzrostu zawsze mi brakowało, ale nadrabiałem to innymi rzeczami. Zawziętością, charakterem, nigdy nie odpuszczałem. Przeważnie grałem przeciwko wyższym chłopakom i musiałem się im przeciwstawić.

– Skąd się wziął pseudonim "Generał"?
– Nawet już tego nie pamiętam, ale wydaje mi się, że za czasów gry w Anwilu Włocławek. Jeden z chłopaków podczas udzielania wywiadów rzucił hasło "Generał" i tak już się przyjęło. Do dzisiaj, z kim bym nie rozmawiał, to każdy tak mówi.

– Pierwszym klubem w karierze była rodzima Noteć.
– Klub występował wtedy w ekstraklasie. W mieście było ogromne zainteresowanie koszykówką. Hala cały czas była wypełniona kibicami. To pozwoliło mi się wkręcić od najmłodszych lat. Gdy grałem w juniorach, Noteć walczyła o awans. Zawsze mocno jej kibicowałem.

– Koszykówka dużo zmieniła się przez te dwadzieścia lat?
– Poszła mocno do przodu. Kiedyś nie było takich sytuacji, żeby wysocy rzucali za trzy punkty. Teraz rzadko się zdarza, aby ktoś nie próbował oddawać rzutów z dystansu. Jest bardziej dynamiczna, szybsza. Wtedy było więcej "ustawianych" akcji, spokoju, szukania przewag. Teraz gra się zupełnie inaczej.

– Polski basket poszedł do przodu?
– Ciężko powiedzieć. Dyscyplina na całym świecie się rozwinęła. U nas też gra się inaczej. Tak jak mówiłem, więcej ekip częściej rzuca za trzy. Na pewno trochę się zmieniło.

Krzysztof Szubarga (z tyłu) podczas meczu z Galatasaray Stambuł w EuroCupie (fot. Getty). Krzysztof Szubarga (z tyłu) podczas meczu z Galatasaray Stambuł w EuroCupie (fot. Getty).

Czytaj też:

Filip Dylewicz: czuję się spełniony. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, ile osiągnąłem

– W swojej karierze zdecydował się pan tylko na jeden, krótki, ukraiński epizod. Dlaczego?
– Powiem szczerze, że nie wiem, dlaczego stało się to tylko raz. Myślę, że gdybym mógł cofnąć czas, to zdecydowałbym się na więcej zagranicznych przygód. Wtedy wydawało mi się, że aby wyjechać, to trzeba dostać dużo lepszy kontrakt niż w Polsce. Nie myślałem w tych kryteriach, żeby najpierw wyjechać do silniejszej ligi i dopiero później mieć więcej opcji. Trochę tego żałuję, bo miałem różne oferty, a zawsze twierdziłem, że nie opłaca się wybierać zagranicznej opcji na podobnym kontrakcie.

– Jak wspomina pan grę na Ukrainie?
– Bardzo pozytywnie. Może bez dwóch-trzech pierwszych tygodni, gdzie nie miałem jeszcze mieszkania i przebywałem w dość kiepskich warunkach w hotelu. Później wszystko się zmieniło. Koledzy mocno mi pomogli i nie miałem prawa narzekać.

– Muszę zapytać o reprezentację Polski. Można było wycisnąć jeszcze więcej z tamtego okresu?
– Wydaje mi się, że mogliśmy osiągnąć lepsze wyniki na mistrzostwach Europy. Będąc gospodarzem, świetnie graliśmy we Wrocławiu, a po przenosinach do Łodzi wszystko się posypało. Mogliśmy wyciągnąć znacznie więcej. Drugi turniej był bardzo nieudany. Mieliśmy fajny zespół i perspektywy, żeby osiągnąć dobry wynik. Niestety zaprezentowaliśmy się słabo. Ciężko powiedzieć dlaczego…

– A ze wszystkich lat gry w reprezentacji jest pan zadowolony?
– Zawsze jest mały niedosyt. Spełniły się moje marzenia. Grałem w seniorskiej reprezentacji Polski, byłem na mistrzostwach Europy. To bardzo duże wyróżnienie. Cieszę się, że mogłem robić takie rzeczy.

Filip Matczak: walka z Zastalem? Fizyczna, agresywna, nieprzyjemna, a może nawet "brudna"

– Często porównywano pana z Łukaszem Koszarkiem. Rywalizacja mocno was napędzała?
– Tak. Walczyliśmy o miejsce w kadrze praktycznie od najmłodszych lat. W kadetach, juniorach, potem reprezentacji seniorskiej. Zawsze była między nami rywalizacja, ale na zdrowych zasadach. Podchodziliśmy do niej profesjonalnie. Jeden drugiego mocno nakręcał.

– W pana sercu szczególne miejsca zajmują Anwil i Arka?
– Oczywiście. Zaczynałem w Noteci Inowrocław. Później przez dłuższy okres grałem w Anwilu Włocławek. Karierę zakończyłem w Gdyni. Te trzy kluby najbardziej utkwiły w moim sercu.

– Co spowodowało, że aż tyle lat spędził pan nad morzem?
– Miałem kontuzję i przez cały sezon nie grałem. Działacze mi zaufali. Wyciągnęli do mnie rękę i dali szansę. Potraktowali mnie bardzo fajnie. Po powrocie miałem dobry sezon. W dużej mierze dzięki włodarzom Arki. On napędził kolejne cztery. Cieszę się, że wtedy bardzo mi pomogli.

Szubarga w meczu ze Słowenią na EuroBaskecie 2009 (fot. PAP).

Czytaj też:

Energa Basket Liga: Wojciech Kamiński: nie zamierzamy kalkulować. Medal? O nim porozmawiamy jak przejdziemy pierwszą rundę

– Wyjątkowy moment w Gdyni to?
– Mecz rewanżowy o brązowy medal ze Stelmetem Zielona Góra. W pierwszym przegraliśmy osiemnastoma punktami, a mimo to udało się nam odrobić straty. Nikt w to nie wierzył. Każdy mówił, że Zielona nie straci takiej przewagi. Tamto spotkanie pamiętam do dziś i cieszę się, że udało nam się wierzyć w zwycięstwo. Wszyscy zawodnicy byli bardzo zmotywowani i walczyli od początku. To było widać.

– Filip Dylewicz ostatnio mówił, że w Trójmieście panuje niesamowity klimat, nie tylko do uprawiania sportu. Pan też tak uważa?
– Bardzo się z tym zgadzam. To chyba najlepsze miejsce w Polsce do grania w koszykówkę, życia i mieszkania. "Dylu" ma rację!

– Młodzi koszykarze często podkreślają pana rolę w szatni. Był pan dla nich kolegą, czy czuł się również mentorem, boiskowym "tatą"?
– Nigdy nie gryzłem się w język, obojętnie czy przebywałem z młodszymi kolegami, czy starszymi. Jeżeli miałem coś do powiedzenia, to po prostu mówiłem. Gdy widziałem coś, co nie wygląda dobrze, to od razu o tym wiedzieli. Oni też często sami przychodzili i pytali o różne rzeczy. Zawsze starałem się służyć radą.

Energa Basket Liga. Radosław Piesiewicz: "bańka" to jedyna słuszna decyzja

– Jak trzeba było ochrzanić, to też pan to robił?
– Bez dwóch zdań!

– Ciężko było zejść ze sceny?
– Bardzo… Nie jest to łatwa decyzja. Całe życie poświęciłem koszykówce. Nagle przyszedł czas, w którym trzeba powiedzieć koniec. Do dzisiaj walczę z tym wszystkim w głowie...



– Dlaczego zakończył pan karierę akurat teraz?
– Plecy nie dawały mi spokoju w tym sezonie. To główny czynnik mojej decyzji. Mam już prawie 37 lat i szkoda ryzykować pewnych rzeczy, które mogą odbić się potem na moim zdrowiu, bo troszkę życia jeszcze zostało. Na treningach też czułem, że nie jestem w stanie zrobić kilku mocnych jednostek z rzędu. Plecy za często się "odzywały". Z tyłu głowy miałem myśl, że muszę na siebie uważać. Nie potrafię trenować na 70 procent. Nie mogłem sam siebie oszukiwać, bo nie byłem w stanie zrobić wszystkiego na maksa.

– W karierze mocno przeszkadzały panu kontuzje. Gdyby nie one, to można byłoby wycisnąć z niej jeszcze więcej? Myślał pan kiedykolwiek w ten sposób?
– Ciężko powiedzieć, bo to teraz tylko gdybanie. Z drugiej strony kontuzje zawsze mnie wzmacniały. Musiałem po nich wrócić. Wszystko ku temu podporządkowałem. Dodawało mi to dodatkowego kopniaka. Chciałem ponownie wyjść na boisko. Gdybym miał mniej urazów, to teraz czułbym się znacznie lepiej (śmiech)!

– Po którym urazie najtrudniej było wrócić? Pojawiały się momenty zawahania i myślenie o końcu kariery?
– Kontuzja kręgosłupa najbardziej dała mi się we znaki. W głowie pojawiał się mętlik, że może już dać sobie spokój. Rehabilitacja trwała bardzo długo. Dopiero gdy zacząłem wracać do pełni sił, to poczułem, że jednak dam radę.

– Teraz przyszedł czas na reset od basketu, czy w głowie nadal jest wiele pomysłów?
– Pomysły zawsze są. W lipcu organizuję obóz i powoli się do niego przygotowuję. Chciałbym pracować w roli trenera. Zaczynam rozglądać się za różnymi szkoleniami. Coraz więcej czasu poświęcam na koszykówkę, ale pod kątem nie tylko oglądania meczów, ale analizy, patrzenia na przewagi, taktykę. Będzie miesięczny reset, ale później wejdę znowu na swoje obroty, jednak już z innej strony.

– Trenowanie seniorów czy młodzieży?
– Dużo wyjaśni się na moim campie, gdzie popracuję z różnymi kategoriami wiekowymi. Bardziej myślę o seniorach. Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Trzeba teraz wypełnić jakoś ten czas. Człowiek jest przyzwyczajony do dwóch treningów dziennie. Po chwili odpoczynku będę miał dużo energii. Muszę ją dobrze wykorzystać.

– Na koniec zapytam, na jakie rzeczy znajdzie pan teraz czas? Czego nie udało się zrobić w trakcie kariery?
– Nigdy nie jeździłem na nartach, bo zawsze się bałem, że nabawię się kontuzji. To pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Nie wiem kiedy, ale narty pojawią się w pierwszej kolejności. Chcę tego spróbować i nauczyć się jeździć!

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także