{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
{{#point_of_origin}} Źródło: {{point_of_origin}}
{{/point_of_origin}}
Czytaj więcej
Przejdź do pełnej wersji artykułu

Tak oba zespoły cieszyły się z awansu do półfinału Energa Basket Ligi (fot. PAP).
Legioniści byli czołowym polskim zespołem w latach 50 i 60-tych. Wtedy siedmiokrotnie zdobywali tytuł mistrza Polski i aż trzynaście razy stawali na podium. Wojskowi mieli wtedy w składzie wielu reprezentantów Polski. Występowali w rozgrywkach międzynarodowych. W kolejnych latach było już znacznie gorzej. Klub spadł do drugiej ligi i nie potrafił ustabilizować swojej pozycji. Nie błyszczał sportowo i miał sporo problemów organizacyjnych. Koszykówka w Warszawie coraz bardziej schodziła na dalszy plan. Jeszcze w 2012 roku Legia grała… w trzeciej lidze. Już wtedy klubowi pomagał obecny prezes Jarosław Jankowski. Przez lata wierzył w projekt odbudowy koszykówki w stolicy. Krok po kroku udawało się to robić.
Legia stopniowo przeskakiwała kolejne szczebelki, a w sezonie 2017/2018 powróciła do ekstraklasy. Tam początkowo też nie było kolorowo. W mieście, gdzie króluje futbol, ciężko jest przekonać fanów do zainteresowania inną dyscypliną. Na dodatek Legia miała problem z własną halą, bo przecież tułała się od Ursynowa po Torwar, a skończyła na Bemowie, gdzie w końcu znalazła swój dom. Władze klubu były cierpliwe. Nie zraziły się słabym początkiem. Stołeczni w swoim pierwszym sezonie po powrocie wygrali raptem 5 z 32 spotkań. Rok później był awans do fazy play-off i zacięty bój z Asseco Arką. Po dobrym sezonie… znów była klapa. W niedokończonych przez pandemię rozgrywkach Legia zajęła dopiero 14. miejsce. Klub postawił na trenera Wojciecha Kamińskiego i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Legia jeszcze nie ma najwyższego budżetu w lidze i wielkich nazwisk, a mimo to potrafiła zbudować ciekawy zespół, który zajął drugie miejsce w sezonie zasadniczym. Teraz zasłużenie zbiera pochwały i jest krok od medalu, na który czeka… 52 lata.
Najbardziej utytułowany klub w polskiej koszykówce ponownie zagości w gronie najlepszych. Klub ma na swoim koncie aż 37 medali mistrzostw Polski. Ostatni brązowy zdobył w 2008 roku, ale po tym sezonie wycofał się z gry w ekstraklasie. Przez trzy sezony występował w drugiej lidze, a na najwyższy szczebel wrócił po pięciu latach. Znów nie na długo. Wrocławianie po trzech sezonach nie zgłosili drużyny do ekstraklasy i znaleźli się w drugiej lidze. Przed ubiegłorocznym, niedokończonym sezonie skorzystali z "dzikiej karty" i ponownie wrócili do Energa Basket Ligi.
Klub postawił na nieznanego w Polsce Serba Olivera Vidina. Wcześniej z powodzeniem pracował w Finlandii i na Słowacji. Błyskawicznie odnalazł się w naszych realiach. We Wrocławiu zrobił to, czego od niego oczekiwano. Potrafił dać szanse młodzieży, która jest umiejętnie wspierana przez doświadczonych zawodników i sprowadził wartościowych obcokrajowców. Zbudował reprezentanta Polski Aleksandra Dziewę, sporym zaufaniem obdarzył kapitana Michała Gabińskiego i potrafił odpowiednio poukładać zagraniczne klocki. Wyszła z tego całkiem dobra mieszanka. Tylko Śląsk potrafił pokonać w Zielonej Górze Zastal. Szkoleniowiec mocno postawił na przygotowanie fizyczne. Jeszcze przed fazą play-off mówił o tym w rozmowie z TVP Sport. – Chyba jako jedyni zaczęliśmy pracować nad kondycją. Bardzo dużo biegamy. Chcemy złapać formę przed fazą play-off. Ciężko trenujemy i dużo czasu spędzamy na siłowni – tłumaczył pod koniec sezonu zasadniczego. Wrocławianie już wtedy mocno przygotowywali się do najważniejszego grania. Odbiło się to na ich wynikach. Bardzo nie chcieli trafić na Zastal w półfinale, ale to się nie udało. Serbskiemu trenerowi marzył się finał z dobrym znajomym Żanem Tabakiem. Do niego nie dojdzie, ale możemy być pewni, że WKS w półfinale mocno postawi się mistrzom Polski.
Półfinały Energa Basket Ligi rozpoczną się 13 kwietnia. Wszystkie spotkania odbędą się w formie zamkniętej "bańki", która zostanie rozegrana w Ostrowie Wielkopolskim.
Przypomnijmy, rywalizacja w 1/2 finału toczy się do trzech zwycięstw. Mistrza Polski poznamy najwcześniej 3 maja.
Przeczytaj też:
Filip Dylewicz: czuję się spełniony. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, ile osiągnąłem
Krzysztof Szubarga: nie potrafiłem sam siebie oszukiwać. W tym wieku trzeba patrzeć na zdrowie
Energa Basket Liga: odrodzenie potęg. Legia Warszawa i Śląsk Wrocław po wielu latach przerwy powalczą o medale
Jakub Kłyszejko /
Warszawa i Wrocław doczekały się drużyn, które znów powalczą o medale. Legia czekała na to… 47 lat. Śląsk znacznie mniej, bo 13, ale dla jednych i drugich obecny sezon jest wyjątkowy. Uznane firmy w końcu nawiązały do swojej jakże bogatej historii.
Cierpliwość popłaca. Legia znów jest wielka
Legioniści byli czołowym polskim zespołem w latach 50 i 60-tych. Wtedy siedmiokrotnie zdobywali tytuł mistrza Polski i aż trzynaście razy stawali na podium. Wojskowi mieli wtedy w składzie wielu reprezentantów Polski. Występowali w rozgrywkach międzynarodowych. W kolejnych latach było już znacznie gorzej. Klub spadł do drugiej ligi i nie potrafił ustabilizować swojej pozycji. Nie błyszczał sportowo i miał sporo problemów organizacyjnych. Koszykówka w Warszawie coraz bardziej schodziła na dalszy plan. Jeszcze w 2012 roku Legia grała… w trzeciej lidze. Już wtedy klubowi pomagał obecny prezes Jarosław Jankowski. Przez lata wierzył w projekt odbudowy koszykówki w stolicy. Krok po kroku udawało się to robić.
Legia stopniowo przeskakiwała kolejne szczebelki, a w sezonie 2017/2018 powróciła do ekstraklasy. Tam początkowo też nie było kolorowo. W mieście, gdzie króluje futbol, ciężko jest przekonać fanów do zainteresowania inną dyscypliną. Na dodatek Legia miała problem z własną halą, bo przecież tułała się od Ursynowa po Torwar, a skończyła na Bemowie, gdzie w końcu znalazła swój dom. Władze klubu były cierpliwe. Nie zraziły się słabym początkiem. Stołeczni w swoim pierwszym sezonie po powrocie wygrali raptem 5 z 32 spotkań. Rok później był awans do fazy play-off i zacięty bój z Asseco Arką. Po dobrym sezonie… znów była klapa. W niedokończonych przez pandemię rozgrywkach Legia zajęła dopiero 14. miejsce. Klub postawił na trenera Wojciecha Kamińskiego i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Legia jeszcze nie ma najwyższego budżetu w lidze i wielkich nazwisk, a mimo to potrafiła zbudować ciekawy zespół, który zajął drugie miejsce w sezonie zasadniczym. Teraz zasłużenie zbiera pochwały i jest krok od medalu, na który czeka… 52 lata.
Polska znów w cieniu Śląska?
Najbardziej utytułowany klub w polskiej koszykówce ponownie zagości w gronie najlepszych. Klub ma na swoim koncie aż 37 medali mistrzostw Polski. Ostatni brązowy zdobył w 2008 roku, ale po tym sezonie wycofał się z gry w ekstraklasie. Przez trzy sezony występował w drugiej lidze, a na najwyższy szczebel wrócił po pięciu latach. Znów nie na długo. Wrocławianie po trzech sezonach nie zgłosili drużyny do ekstraklasy i znaleźli się w drugiej lidze. Przed ubiegłorocznym, niedokończonym sezonie skorzystali z "dzikiej karty" i ponownie wrócili do Energa Basket Ligi.
Klub postawił na nieznanego w Polsce Serba Olivera Vidina. Wcześniej z powodzeniem pracował w Finlandii i na Słowacji. Błyskawicznie odnalazł się w naszych realiach. We Wrocławiu zrobił to, czego od niego oczekiwano. Potrafił dać szanse młodzieży, która jest umiejętnie wspierana przez doświadczonych zawodników i sprowadził wartościowych obcokrajowców. Zbudował reprezentanta Polski Aleksandra Dziewę, sporym zaufaniem obdarzył kapitana Michała Gabińskiego i potrafił odpowiednio poukładać zagraniczne klocki. Wyszła z tego całkiem dobra mieszanka. Tylko Śląsk potrafił pokonać w Zielonej Górze Zastal. Szkoleniowiec mocno postawił na przygotowanie fizyczne. Jeszcze przed fazą play-off mówił o tym w rozmowie z TVP Sport. – Chyba jako jedyni zaczęliśmy pracować nad kondycją. Bardzo dużo biegamy. Chcemy złapać formę przed fazą play-off. Ciężko trenujemy i dużo czasu spędzamy na siłowni – tłumaczył pod koniec sezonu zasadniczego. Wrocławianie już wtedy mocno przygotowywali się do najważniejszego grania. Odbiło się to na ich wynikach. Bardzo nie chcieli trafić na Zastal w półfinale, ale to się nie udało. Serbskiemu trenerowi marzył się finał z dobrym znajomym Żanem Tabakiem. Do niego nie dojdzie, ale możemy być pewni, że WKS w półfinale mocno postawi się mistrzom Polski.
Półfinały Energa Basket Ligi rozpoczną się 13 kwietnia. Wszystkie spotkania odbędą się w formie zamkniętej "bańki", która zostanie rozegrana w Ostrowie Wielkopolskim.
Przypomnijmy, rywalizacja w 1/2 finału toczy się do trzech zwycięstw. Mistrza Polski poznamy najwcześniej 3 maja.
Przeczytaj też:
Filip Dylewicz: czuję się spełniony. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, ile osiągnąłem
Krzysztof Szubarga: nie potrafiłem sam siebie oszukiwać. W tym wieku trzeba patrzeć na zdrowie
Źródło: TVPSPORT.PL