{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Energa Basket Liga. Jakub Garbacz: nie potrafiłem wykorzystać swojego potencjału. Teraz wszystko "zaskoczyło"
Jakub Kłyszejko /
Najlepszy Polak sezonu zasadniczego Energa Basket Ligi rozgrywa niemalże perfekcyjny sezon. Jest jednym z bohaterów Arged BM Slam Stali Ostrów Wlkp., która awansowała do półfinału rozgrywek. Jakub Garbacz w rozmowie z TVPSPORT.PL mówi o pracy z trenerem Igorem Miliciciem, ciężkiej pracy, dzięki której doszedł na szczyt i rzutach za trzy punkty.
Czytaj też:

Energa Basket Liga: potrzebna była dogrywka. Stal Ostrów Wlkp. pokonała Pszczółkę Lublin
Jakub Kłyszejko (TVPSPORT.PL): – Jak czuje się świeżo upieczony półfinalista Energa Basket Ligi?
Jakub Garbacz (Arged BM Slam Stal Ostrów Wlkp.): – Świetnie! Wiedzieliśmy, że Start jest bardzo dobrą drużyną. Mają bardzo dobrych zawodników. Pierwszy mecz mógł nas nieco zdekoncentrować, bo poszło w nim nadzwyczaj łatwo. Potem okazało się, że Lublin nie odda nam niczego za darmo. Szczególnie u siebie. Na szczęście teraz to my możemy się cieszyć.
– Oprócz pierwszego meczu w pozostałych oglądaliśmy niezwykle wyrównaną walkę. Gdyby Lublin inaczej rozegrał ostatnią akcję, to szykowalibyście się do piątego starcia…
– Zgadza się. To tylko pokazuje, jak mocny był Start. Zajęli szóste miejsce, które nie jest adekwatne do ich potencjału. Z takim składem mogli być zdecydowanie wyżej. To koszykówka. Tu każdy może wygrać z każdym. Musieliśmy włożyć mnóstwo siły, żeby ich pokonać. Dzięki temu teraz to zwycięstwo smakuje jeszcze lepiej. Jedynie w piątek mamy dzień na świętowanie, bo musimy już zacząć szykować się do półfinału.
EuroBasket 2022: Polacy w trzecim koszyku przed losowaniem
– Co zaważyło o waszym zwycięstwie?
– Boiskowa agresja i energia. Każdy, kto wchodził, dawał drużynie dodatkowy zastrzyk. Również atmosfera, bo wszyscy czujemy się tu jak w rodzinie. Jeden stanie w obronie drugiego. To daje nam dodatkowej motywacji i siły, gdy naprawdę jest już ciężko. Ufamy sobie i gdy podajemy do kolegi, to wiemy, że on trafi.
– Atmosfera i boiskowa agresja to znaki rozpoznawcze trenera Igora Milicicia?
– Chyba tak, bo to kolejny raz, gdy trener tak prowadzi zespół. To on dba o atmosferę. Zachęca nas i przygotowuje do ciężkiej walki. Mieliśmy wiele trudnych meczów, między innymi w "bańkach" we Włocławku i Holandii. Nie zawsze wygrywamy, ale trener uczula nas, że mamy dawać z siebie wszystko. Wtedy nie mamy sobie nic do zarzucenia.
– Trener Milicić znany jest ze swoich motywacyjnych przemów. Często je wygłasza? Odpowiednio do was docierają?
– Tak. Zawsze potrafi do nas dotrzeć. Często w połowie meczu nam nie szło. Potem trener powiedział parę motywujących słów i wychodziliśmy na trzecią kwartę, jako zupełnie inny zespół. Jest świetny psychologiem i generałem. Wie, jak nas poustawiać. To duży atut całej drużyny.
– W półfinale zmierzycie się z Legią. Jak patrzysz na tego rywala?
– Wiemy, że Legia miała świetny sezon zasadniczy, a drugie miejsce nie było przypadkowe. Będziemy dobrze przygotowani. Wygraliśmy ostatni mecz z nimi, a to też bardzo ważne, bo mamy przewagę psychologiczną. Jednak pamiętajmy, że to jest play-off i tu trzeba być skoncentrowanym na sto procent. Zapewne obejrzymy sporo "trenerskich szachów". Wojciech Kamiński będzie chciał nas zaskoczyć, a Igor Milicić zrobi wszystko, aby zaskoczyć Legię. Jeśli wyjdziemy ze swoją energią i agresją, to mam nadzieję, że będziemy cieszyć się z awansu do finału.
– Końcówka sezonu będzie dla was bardzo intensywna. Zagracie również w Final Four FIBA Europe Cup. Wyzwań nie zabraknie, a to chyba dla koszykarza najlepsze co może być?
– Po to trenujemy, żeby grać jak najwięcej. Chyba każdy zawodnik woli rywalizować co trzy dni. Każdy mecz jest dla nas nagrodą, a szczególnie te w fazie play-off. Pracowaliśmy osiem miesięcy, żeby znaleźć się w tym miejscu. W Europie walczyliśmy od stycznia, aby awansować do "czwórki". Świetna sprawa, że jesteśmy w takim towarzystwie. To dla nas dodatkowa motywacja. Najpierw jednak chcemy skupić się na półfinale. Potem pomyślimy o Izraelu.
Mistrz NCAA i najlepsza uczelnia w Stanach będzie nowym domem Jeremy'ego Sochana
– Rozgrywasz świetny sezon. Zostałeś wybrany najlepszym polskim koszykarzem w Energa Basket Lidze. We wrześniu uwierzyłbyś, gdyby ktoś powiedział ci, że tak się stanie?
– Nie myślałem o tym. Przez całą pandemię mocno trenowałem z Arturem Packiem. On bardzo dużo mi pomógł. Ustawił mój plan motoryczny. Byłem przygotowany lepiej od większości zawodników. Przez to nabrałem pewności siebie. Pracowałem na nią bardzo długo. Już w poprzednim sezonie często z trenerem Andrzejem Urbanem dodatkowo przychodziłem na salę. Nie potrafiłem wykorzystać swojego potencjału. Teraz wszystko idealnie "zaskoczyło". Sam sobie udowodniłem, że ciężką pracą można wiele osiągnąć. Przecież nagle nic się nie zmieniło. Nie urosłem dziesięć centymetrów i nie nauczyłem się robić bardziej skomplikowanych rzeczy. Poprawiłem swoje podstawy. Na nich opieram grę. Gdy wszystko idzie, mogę pomagać zespołowi i jak jestem dodatkowo nagradzany, to nic, tylko się cieszyć.
– Dzięki ciężkiej pracy i jeszcze lepszemu przygotowaniu odblokowała ci się głowa?
– Tak. Współpracowałem z psychologiem sportowym. Dużo rzeczy się na to złożyło. Ważne jest też wsparcie otoczenia. Moich rodziców, brata, żony… Wszyscy trzymali i cały czas trzymają za mnie kciuki i mogę na nich liczyć. Miałem duże wsparcie w ciężkich chwilach. Inaczej funkcjonuje głowa, gdy masz kogoś przy sobie, ktoś do ciebie dzwoni, zawsze pocieszy. To był trudny proces. U mnie akurat trwał długo, abym mógł w końcu zagrać na miarę potencjału. Wiem, że czeka mnie wiele pracy i mogę grać jeszcze lepiej.
– Często zaglądasz w statystyki?
– Czasami je sprawdzam, bo dają mi bardzo dużo informacji. Nie wszystko mogę w nich znaleźć, ale jestem strzelcem i jestem rozliczany za to, czy trafiam. Muszę wiedzieć, jakie są moje procenty. Jeżeli mam zbyt niskie, to zastanawiam się, dlaczego są takie.
– Żeby nie było tak kolorowo, przyczepię się do jednej rzeczy. Potrafisz rzucić dziewięć "trójek" w meczu, a w następnym wpada tylko jedna. Z czego wynika ta mocno zmienna skuteczność?
– Myślę, że z obrony rywali. Na początku sezonu byłem trochę lekceważony przez większość zespołów. Miałem dużo miejsca. Defensywa skupiała się na innych zawodnikach, a ja byłem w dalszej kolejności do krycia. Wtedy grało mi się łatwiej. Im dłużej trwał sezon, tym moja skuteczność zaczęła nieco spadać. Drużyny wiedziały, że mogę trafiać. Musiałem nauczyć się z tym grać. Z każdego meczu staram się wyciągać jak najwięcej wniosków. Traktuje to, jako cenne lekcje. Chcę nauczyć się trafiać pod pressingiem, gdy nie ma łatwych rzutów i wszystkie są z ręką rywala. Wtedy trzeba trafić, bo nie sztuką jest zdobyć punkty, gdy dostanie się piłkę trzy metry od przeciwnika. To nie problem. Gorzej, jak mamy sekundę do końca, a obok stoi dwóch zawodników. Ten sezon jest dla mnie wielką kopalnią wiedzy i doświadczeń. Dzięki temu mogę nauczyć się nowych scenariuszy. Bywały mecze, w których świetnie mi szło do przerwy, a w drugiej połowie bardzo słabo. Miałem spotkania, gdzie najpierw miałem zero punktów, a później nagle się odblokowałem. Patrzę w liczby i procenty moich rzutów za trzy, bo na nich opieram swoją grę. Wiem, jak muszę reagować na daną sytuację. Później oglądam powtórki i wiem, że ten rzut był za trudny i nie powinienem go brać. Mogłem oddać piłkę lepiej ustawionemu koledze. Są też takie, że powinienem trafić, a niestety nie wpada.
Puchar Europy FIBA: turniej finałowy koszykarzy w Tel Awiwie
– Wszyscy żyli ostatnio tematem "bańki" w Ostrowie. Twoim zdaniem własna hala będzie neutralna, czy jednak to wasz spory atut w najważniejszym momencie sezonu?
– Z jednej strony to nasz obiekt, ale z drugiej, takie mamy czasy. Pandemia nie odpuszcza i to nie nasza decyzja, gdzie te mecze zostaną rozegrane. Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Trzeba wyjść i dać z siebie wszystko. Ostatnio odwołano mecze o brąz w lidze koszykarek. Lepiej grać w "bańce", niż nie grać w ogóle.
– Po takim sezonie zainteresowanie twoją osobą będzie bardzo duże. Masz swój ulubiony zagraniczny kierunek?
– Na razie o tym nie myślę. Wyjazd za granicę jest fajny, ale najpierw trzeba coś pokazać na europejskim rynku. Mam w swoim dorobku dopiero kilka meczów w pucharach. To zdecydowanie za mało, aby trafić do porządnego klubu. Zobaczymy, co się wyklaruje po sezonie. Teraz chcę się skupić na półfinałowych spotkaniach, bo na takie rozmyślania przyjdzie jeszcze czas.
Przeczytaj też:
Filip Dylewicz: czuję się spełniony. Dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, ile osiągnąłem
Krzysztof Szubarga: nie potrafiłem sam siebie oszukiwać. W tym wieku trzeba patrzeć na zdrowie
Energa Basket Liga: odrodzenie potęg. Legia Warszawa i Śląsk Wrocław po wielu latach przerwy powalczą o medale