| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Marcin Bojarski był piłkarzem Cracovii w latach 2004-2008. W kwietniu 2005 roku został bohaterem meczu, w którym Pasy pokonały u siebie Legię Warszawa 1:0. Zasługi piłkarza zostały jednak zatarte przez korupcyjny incydent... – Po karierze wyjechałem do Niemiec także dlatego, by odciąć się od tej sytuacji – opowiada były zawodnik w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – W Polsce słuch o panu zaginął. Mieszka pan w Niemczech. Nadal śledzi pan naszą piłkę?
Marcin Bojarski: – W Niemczech mieszkam od 2012 roku. Swego czasu dostałem propozycję z jednej z drużyn występujących w lidze amatorskiej. Postanowiłem ją przyjąć, bo wspólnie z żoną mieliśmy też możliwość podjęcia dobrej pracy. Co do futbolu, zwłaszcza polskiego, to śledzę wszystko, co się dzieje.
– Jakieś wnioski?
– Przeraża mnie to, jak wielu obcokrajowców występuje w naszych klubach. Za czasów, gdy ja grałem w Ekstraklasie, trend był całkiem inny i dawało to efekty. Wisła Kraków za kadencji Henryka Kasperczaka zachwycała w Pucharze UEFA. Nieźle radziła sobie także Legia Warszawa. Teraz, po paru latach przerwy nasz kraj w europejskich pucharach godnie reprezentował Lech Poznań. Zespół, w dużym stopniu oparty o młodych zawodników. Dobrze, że w lidze obowiązuje chociaż przepis o obowiązkowym młodzieżowcu.
– Niewielka liczba Polaków to główny problem?
– Brakuje jakiejś długofalowej koncepcji, pomysłu na prowadzenie klubu. Piłkarze zarabiają naprawdę wielkie pieniądze jak na to, co prezentują. Gwarantujemy za duże zarobki już na starcie, ten system wynagrodzenia powinien być inny. Lepiej byłoby, gdyby piłkarze mieli pieniądze do podniesienia z boiska, mam na myśli wielkie premie w przypadku sukcesu. Jeśli zawodnik w Polsce zarabia 60 tysięcy miesięcznie, niekoniecznie musi mieć motywację, by sięgnąć po kolejne dziesięć. Gdyby te proporcje wyglądały inaczej, podejście na pewno by się zmieniło. To potem odbija się na sytuacji finansowej. Regularnie pojawiają się informacje, że ten czy inny klub ledwo zipie. Prezesi powinni spotkać się, podjąć jakieś konkretne decyzje. Trzeba odważniej postawić na młodzież. Świadczy o tym nawet przykład Lecha. Wszystkie kluby otwierają akademie, wiem, jak wygląda to w Niemczech. W porównaniu z naszymi sąsiadami, nie mamy się czego wstydzić. Mój syn ma 14 lat i gra tutaj w piłkę. Polskie zespoły, które przyjeżdżają na turnieje, nie odstają.
– W Ekstraklasie furorę robi Raków Częstochowa, klub, w którym pan się wychował. Jest pan zdziwiony tymi wynikami?
– Marek Papszun wykonuje kapitalną pracę. To przykład, że kiedy trenerowi da się trochę czasu, gwarantuje to sukcesy. Boję się tylko, że trenera Rakowa wreszcie "podbierze" inny klub. Jedyny minus to brak wychowanków, których w moich czasach było dużo więcej. Jeśli jednak ich nie ma, to być może w tej chwili rzeczywiście nie nadają do gry w Ekstraklasie. Jestem przekonany, że Raków sięgnie po Puchar Polski i dalej będzie pisał piękny rozdział w historii klubu. Przy takich wynikach można nawet wybaczyć tak dużą liczbę zagranicznych piłkarzy.
– Wielu zagranicznych graczy występuje również w Cracovii. Jak ocenia pan ostatnie lata w wykonaniu Pasów?
– Michał Probierz to bardzo dobry trener, który wyrobił sobie renomę pracą w Jagiellonii Białystok. Myślę jednak, że to, co wydarzyło się na początku rundy wiosennej, to przesada. Trener najpierw ogłosił rezygnację, potem został w klubie. To nie może dobrze wpłynąć na drużynę. Ten sezon jest dla drużyny słabszy także dlatego, że zaczynała z ujemnym bilansem punktowym. Probierz ma jednak olbrzymie doświadczenie i utrzyma Cracovię. Po sezonie powinien jednak usiąść z Januszem Filipiakiem i poważnie porozmawiać na temat przyszłości.
– Teraz Cracovię czeka wyjazdowe starcie z innym pana byłym klubem – Legią. Warszawianie są rozpędzeni i zmierzają po kolejne mistrzostwo Polski. Gdzie kibice Pasów mogą upatrywać powodów do optymizmu?
– Przyznam, że ja wcale nie widzę faworyta tego spotkania. Cracovia przyjedzie do Warszawy z nożem na gardle. Każdy punkt jest dla niej bardzo ważny. Żarty się skończyły i jestem pewien, że zdaje sobie z tego sprawę każdy, kto jest w szatni Pasów. W piątek swoje spotkanie przegrało Podbeskidzie, które jest za Cracovią. Punkty zdobyte w Warszawie sprawią, że zespół Probierza może odskoczyć rywalom.
– Legia z kolei jest w zupełnie innym miejscu. Stołeczni rządzą na krajowym podwórku, ale mają wielki problem z tym, by osiągnąć odpowiedni wynik w europejskich pucharach.
– Pamiętam, kiedy prezes Dariusz Mioduski zatrudnił Jacka Magierę. Opowiadał, że to legionista z krwi i kości, a później przy kryzysie drużyny dość pochopnie go zwolnił. W klubie co chwila zmienia się trenerów, koncepcję budowy drużyny. To przeszkadza w realizacji celów. Legia nie robi tego, czego oczekują jej kibice. Teraz jest nadzieja w Czesławie Michniewiczu. Liczę, że on dostanie więcej czasu i będzie mógł osiągnąć coś pozytywnego.
– Pan był bohaterem meczu Cracovii z Legią w kwietniu 2005 roku. Pasy wygrały wtedy u siebie 1:0 po pana golu. Spotkanie toczyło się w czasie, gdy Polska była pogrążona w żałobie po śmierci papieża Jana Pawła II...
– Tych emocji nie zapomnę do końca życia. Cztery miesiące wcześniej byliśmy na audiencji u papieża. Urodziłem i wychowałem się w Częstochowie, jestem bardzo wierzącą osobą. Z tego powodu wydarzenia z kwietnia 2005 roku były dla mnie czymś niesamowitym. Przed meczem przygotowałem sobie koszulkę z napisem: dziękujemy za wszystko, Ojcze Święty. Czułem, że coś się wydarzy. I tak też było. Najpierw Marcin Cabaj obronił rzut karny wykonywany przez Łukasza Surmę, a później ja wykorzystałem złe wybicie piłki Artura Boruca i dałem wygraną Cracovii. Nigdy później Pasom nie udało się już pokonać Legii. Komentatorzy przy okazji spotkań tych zespołów w Krakowie zawsze wspominają o mojej bramce. Z jednej strony to miłe, a z drugiej życzyłbym kibicom Cracovii, by ktoś wreszcie sprawił, że znów będą cieszyć się ze zwycięstwa nad Legii na własnym stadionie.
– Co było siłą tamtego zespołu?
– Wielu zawodników przeszło z nim drogę od trzeciej ligi do Ekstraklasy. Świetną pracę wykonał trener Wojciech Stawowy. Dziwię się, że w naszej piłce nie osiągnął więcej. W trakcie kariery nie miałem lepszego trenera od niego. Zdecydowaną większość drużyny stanowili Polacy. To też wpływało na atmosferę, poczucie jedności. Z Tomkiem Moskałą i Przemkiem Kuligiem mamy kontakt do teraz.
– Cracovia to klub, w którym spędził pan kilka sezonów i ma pan z niego świetne wspomnienia. Cieniem na przygodę z Pasami kładzie się jednak sytuacja z 2006 roku, gdy przyjął pan pieniądze po przegranym meczu z Zagłębiem Lubin. W 2011 roku został pan z tego powodu zdyskwalifikowany na dziewięć miesięcy i zakończył przygodę z profesjonalną piłką.
– Ten błąd zostanie ze mną już na zawsze. Po meczu dostałem pieniądze, chociaż przed spotkaniem nie było mowy, że jest ono ustawione. To najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem. Wiem, że to zepsuło obraz tego, co zrobiłem dla klubu. Dla kibiców z bohatera zmieniłem się we wroga publicznego. Poniosłem koszty, zapłaciłem grzywnę. Do tego dochodzi świadomość tego, jak zaczęła postrzegać mnie część ludzi. To podwójna kara i jedyny taki incydent w moim życiu. Czas leczy rany i wierzę, że kibice Cracovii mi to wybaczą. Moim cichym marzeniem jest, by kiedyś w barwach tego klubu zagrał mój syn...
– Wyjazd do Niemiec był spowodowany także tą sytuacją?
– Tak, wyjechałem również po to, by odciąć się od tego, co mówiono. To były bardzo trudne chwile. W Niemczech chcę jednak zostać jeszcze kilka lat, a na 50. urodziny planuję powrót do Polski. W przyszłości chcę wyrobić licencję i pracować w piłce młodzieżowej.
– Nie boi się pan, że ta korupcyjna przeszłość może panu zaszkodzić? Niektórym rodzicom może nie podobać się to, że ich dzieci trenuje ktoś, kto kiedyś był zamieszany w ustawianie meczów.
– Mam takie obawy i liczę się z tym. Wiem, że zrobiłem coś bardzo złego i jeśli będą ludzie, którym będzie to przeszkadzało, to oczywiście uszanuję to i odpuszczę. W polskiej piłce takich rzeczy dopuszczało się jednak wiele osób. To oczywiście nie jest wytłumaczenie. Chodzi mi o to, że po odbyciu kary niektórzy z nich wrócili do pracy w futbolu. Wierzę, że tak samo będzie ze mną.
– Pana syn też trenuje piłkę nożną. Rozmawiał pan już z nim na temat sytuacji sprzed lat? Chyba nie byłoby dobrze, gdyby kiedyś usłyszał od kogoś w szatni, że jego tata sprzedał mecz...
– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale na pewno to zrobimy. Jeśli będzie zamierzał zostać profesjonalnym piłkarzem, to muszę przestrzec go przed takimi niebezpieczeństwami.