| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Ryszard Wieczorek w przeszłości pracował m.in. w ekstraklasowych Odrze Wodzisław i Koronie Kielce. Teraz od prawie dwóch sezonów z powodzeniem prowadzi KKS Kalisz, z którym w poprzednich rozgrywkach awansował do drugiej ligi. – W niższych ligach często zdarza się, że klubami zarządzają ludzie, którzy widzieli poważną piłkę jedynie z... pospiesznego pociągu – przyznał szkoleniowiec w rozmowie z TVPSPORT.PL. Transmisja niedzielnego starcia KKS Kalisz – Chojniczanka w TVP.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Mimo że KKS Kalisz jest beniaminkiem, to zajmuje miejsce w strefie barażowej, która daje szanse walki o awans. Przed sezonem nastawialiście się na to, że możecie znaleźć się w czołówce?
Ryszard Wieczorek: – Trudno mówić o konkretnych celach, zawsze trzeba być ambitnym i mierzyć wysoko. Awansowaliśmy po to, by na wyższym szczeblu pokazać się z jak najlepszej strony. Dorobek punktowy mógł być nawet lepszy. Na razie spisujemy się słabo w starciach z czołowymi drużynami. Porażki w tych spotkaniach pokazują, że jeszcze nie zaliczamy się do grona najlepszych.
– Z czego wynikały te porażki?
– Przegrywaliśmy nie tylko z faworytami, zdarzały nam się też przegrane z rywalami z dolnej części tabeli. W dużym stopniu jest to spowodowane słabymi boiskami. Nie chcemy przeszkadzać, za każdym razem próbujemy dominować i narzucić swój styl gry. Nie zawsze nam to jednak wychodzi. Przyczyna to także błędy niektórych zawodników. Być może część z nich jeszcze nie jest gotowa na grę w drugiej lidze… Cały czas zwracam też uwagę na jeszcze jedną rzecz. Po awansie nasze zadanie było mocno utrudnione. Pandemia koronawirusa sprawiła, że rozgrywki w trzeciej lidze zakończono już w marcu. Większość naszych przeciwników była w rytmie meczowym, bo druga liga latem kończyła sezon. Musieliśmy sobie z tym poradzić.
– Przyszedł pan do klubu latem 2019 roku. Dlaczego przyjął pan tę ofertę?
– Współwłaścicielem klubu jest Jarosław Kołakowski, z którym znam się od lat. W moich drużynach było wielu zawodników z jego "stajni" menedżerskiej. Przedstawiono mi pomysł na rozwój klubu, który mi się spodobał i dlatego podjąłem się tego wyzwania.
– Czym charakteryzuje się obecnie gra w drugiej lidze?
– Wiele drużyn fajnie radzi sobie w średnim pressingu, dobrze ustawia się przy stałych fragmentach gry. Jest też wielu młodych trenerów, dla których praca na tym poziomie to szansa na pokazanie się. Zespoły skupiają się przede wszystkim na obronie i uważam, że nie jest to zbyt dobry trend. Oczywiście, dyscyplina i solidność w defensywie to podstawa, ale odnoszę wrażenie, że niektórzy kładą na to zbyt wielki nacisk. Rozumiem trenerów, którzy pracują ze słabszymi zespołami. Tam kurczowa obrona i szukanie szansy w kontratakach jest zrozumiała. Robią to też jednak trenerzy mocniejszych drużyn.
– Sugeruje pan, że planem wielu szkoleniowców jest głównie przeszkadzanie rywalom?
– Tak to wygląda. Brakuje polotu, spontaniczności, odrobiny odwagi. Trochę mnie to drażni, bo nigdy nie chciałbym tak funkcjonować. Kibice po to oglądają mecze, by zobaczyć w nich coś ciekawego. Oczywiście, czasami jest tak, że przegrywamy, bo rywal strzeli gola z kontrataku. Przeciwnicy się cieszą, tylko ja zawsze zastanawiam się: czy jest w tym jakaś powtarzalność? Co taka gra da drużynie na dłuższą metę? Gdy spojrzymy na czołowych trenerów w Ekstraklasie, to żaden nie dorobił się uznanej marki wyłącznie dzięki defensywnej grze. Ich zespoły wreszcie musiały zaprezentować coś ciekawego w ataku, grać atrakcyjnie. Gra drużyn prowadzonych przez topowych trenerów zazwyczaj podoba się.
– Przepis z posiadaniem młodzieżowca w podstawowym składzie jest przydatny? Trenerzy mają na ten temat różne zdanie…
– W naszym klubie nie mamy jeszcze wychowanków na tym poziomie, by mogli oni występować w drugiej lidze. Musimy sprowadzać zawodników z zewnątrz. Gdy prześledzimy kadry drugoligowych zespołów, to wiele z nich buduje kadrę tak, by młodzieżowcem obsadzać pozycję w bramce. To świadczy o braku zaufania do młodych graczy. Problemem jest to, że jeśli ktoś zagra parę dobrych meczów na przykład w trzeciej lidze, od razu szuka mu się klubu znacznie wyżej. Druga liga przez młodych jest trochę deprecjonowana. Nie chcą w niej występować, sprawdzić się za nieco mniejsze pieniądze. Wolą od razu iść do pierwszej ligi czy Ekstraklasy, gdzie mają problem z tym, by się przebić.
– Pracę w dorosłej piłce jako trener zaczynał pan już na początku wieku w Odrze Wodzisław. Jak bardzo przez ten czas zmienił się zawód?
– Nastąpił olbrzymi postęp w jakości treningu. Liczba trenerów powoduje, że zajęcia mają dużo lepszą jakość. W takich warunkach łatwiej skupić się na monitoringu zawodników, kontrolować ich rozwój. Trenerzy są też coraz lepiej wyedukowani, mają znacznie szersze horyzonty. Wpływa na to także ścieżka uzyskiwania licencji, która nakłania do ciągłego rozwijania się. Wiedza trenerów i poziom szkolenia jest coraz lepszy. Problemem w wielu miejscach pozostaje jednak baza treningowa. Wiele klubów musi współpracować z miejskimi ośrodkami sportu. W tych instytucjach nie zawsze pracują pasjonaci sportu. Czasami odnosiłem wrażenie, że takie osoby chciałyby, żebyśmy w ogóle nie korzystali z boisk, bo wtedy nie trzeba o nie dbać. Dobre boiska to podstawa do pracy zarówno dla trenerów, jak i dla zawodników. Nie wszyscy to rozumieją.
– Taki problem jest także w Kaliszu? Jak wyglądało to chociażby zimą? Nie wszystkie drugoligowe w zimowym okresie przygotowawczym miały dobre warunki do treningów.
– Zimą mieliśmy dobre boisko ze sztuczną nawierzchnią. Co do obiektów, jest nieźle. Gdybyśmy porównali nasze warunki z innymi zespołami, nie znaleźlibyśmy się w dolnej części stawki, ale na pewno nie należelibyśmy również do czołówki. Kalisz to wciąż dziewicze miejsce dla piłki. Nie ma tutaj szczególnej piłkarskiej historii, dopiero teraz zaczęto ją pisać. Niektóre rzeczy trzeba tłumaczyć, wyjaśniać... Cieszy mnie, że wiele osób liczy się z moim zdaniem i docenia to, że podczas trenerskiej pracy widziałem, jak wyglądało to na ekstraklasowym poziomie. Oczywiście, trafiają się także osoby, które uznają, że i tak wiedzą lepiej i nawet nie chcą dyskutować na argumenty. Z takimi rozmowa nie ma jednak sensu.
– Karierę trenerską zaczynał pan w Odrze Wodzisław, z którą osiągał dobre wyniki w Ekstraklasie. Przed podjęciem pracy w Kaliszu znów związał się pan z Odrą. Z tym, że wtedy była ona w… lidze okręgowej. Skąd taka decyzja?
– Miałem pewne plany, nie tylko związane z piłką, ale także biznesowe. Mieszkam w tamtych okolicach i wtedy nie chciałem podejmować żadnej pracy zbyt daleko od domu. W tamtym czasie w Odrze pojawiły się nowe władze, które miały ambicję odbudowania klubu. Zgłosił się do mnie inwestor, który miał ambitne plany. Spodobało mi się jego podejście i to, że od razu umówiliśmy się na pracę, która zakładała dotarcie do trzeciej ligi. Gdyby zgłosił się do mnie inny klub z "okręgówki", nie przyjąłbym oferty. Odra to jednak dla mnie szczególny zespół. W pierwszym sezonie awansowaliśmy, ale potem pojawiły się kłopoty. Ktoś chyba przeliczył się z kosztami. Wiadomo było,
że kadra musiała być mocniejsza, a to wiązało się z nowymi wydatkami. Postanowiłem odejść, bo nie szło to w kierunku, na jaki się umówiliśmy.
– Ostatnim ekstraklasowym klubem, który pan prowadził, był Górnik Zabrze w 2014 roku. Nie czuje pan, że spadł z karuzeli?
– Przez jakiś czas mogłem siedzieć w domu i czekać na telefon. Całkiem niedawno miałem propozycję z Ekstraklasy i byłem na konkretnych rozmowach. Wiadomo jednak, ilu jest kandydatów do pracy na tym poziomie. Co do ostatnich lat, to cenię sobie doświadczenie zdobyte na każdym poziomie. To wszystko wzbogaca mnie jako trenera. Podejmowałem różne wyzwania, bo chciałem sprawdzić, jak to wygląda. Niestety muszę stwierdzić, że w niższych ligach często zdarza się, że klubami zarządzają ludzie, którzy widzieli poważną piłkę jedynie z pospiesznego pociągu. To wpływa na decyzje, które nie zawsze mają coś wspólnego z rozsądkiem i profesjonalizmem. Co do Ekstraklasy, to i tak do niej wrócę.
– Ma pan jakąś dżentelmeńską umowę z klubem, na mocy której w przypadku oferty z wyższej ligi, może pan odejść?
– Jesteśmy dorośli i nikt nikogo nie będzie trzymał na siłę. Teraz pracuję jednak w Kaliszu i wyłącznie na tym się skupiam. Zobaczymy co się wydarzy, musimy jak najlepiej zakończyć ten sezon. Później na pewno porozmawiamy z działaczami o kolejnych krokach, które trzeba podjąć w kierunku rozwoju klubu. Jest tutaj dużo pracy do wykonania. W klubach też mają różny pomysł na trenera, którego chcą zatrudnić. Jedni potrzebują doświadczenia, inni chcą postawić na kogoś młodszego. Wiele zależy od okoliczności.
– Ostatnio paru szkoleniowców zostało zwolnionych. Pan byłby gotowy przejąć drużynę w końcówce sezonu?
– Nie należę do grupy trenerów "strażaków". Jestem profesjonalnym trenerem, który w swojej pracy bazuje na analizie. Nie wróżę z fusów, podejmuje decyzje w oparciu o twarde dane. Diagnoza problemu to punkt wyjścia, później zawsze chcę wprowadzić swoje zasady, filozofię… To wymaga czasu, a nie w każdym klubie są w stanie to zagwarantować. Moja przygoda z pracą trenera pokazuje, że udawało mi się tam, gdzie dostawałem kredyt zaufania. Najdłużej pracowałem w Odrze Wodzisław. W dwóch sezonach zajęliśmy piąte miejsce, a nie byliśmy żadnym finansowym potentatem. Podobnie było w Koronie Kielce czy w ROW Rybnik.
– Górnika Zabrze w sezonie 2013/2014 trenował pan w zaledwie dziesięciu meczach. Dlaczego nie wyszło?
– Błędem była sama decyzja o powrocie do Górnika. Zastałem rozbity zespół, piłkarze od miesięcy nie dostawali wypłat. To było finansowe dno i olbrzymi problem. Nie wierzę, by ktokolwiek inny był w stanie poradzić sobie w takich okolicznościach. Później klub zrobił świetny ruch z zatrudnieniem Marcina Brosza i zmianą całej struktury płac. To oczyszczenie sprawiło, że udało się odbudować Górnika.
– Nie ma pan poczucia, że od pewnego czasu pracuje na peryferiach dużej piłki?
– Każdy może mieć swoje zdanie. Ostatnie dwa lata zakończyłem dwoma awansami i postrzegam to jako sukces. To pokazuje, że potrafię dostosować się do warunków, w których przychodzi mi pracować. Nie jestem wypalony, cały czas mam w sobie wielką pasję.
– Niebawem miną dwa lata, od kiedy jest pan w KKS Kalisz. Co wskazałby pan za swój największy sukces?
– Na pewno rozwój zawodników. Za to muszę pochwalić jednak wiele osób z klubu. Spotkałem tutaj ludzi chcących iść do przodu. Mateusz Żebrowski i Fabian Hiszpański odeszli do Arki Gdynia. Oczywiście ktoś może to podważyć i powiedzieć, że to efekt powiązań Jarosława Kołakowskiego. Prawda jest jednak taka, że obaj stali się ważnymi postaciami zespołu, który walczy o awans do Ekstraklasy. Żaden trener nie stawiałby na nich tak często, gdyby nie prezentowali odpowiedniego poziomu. Dla mnie to duża satysfakcja.
– W niedzielę będziecie musieli znaleźć sposób na Chojniczankę. Jak sam pan już wspomniał, macie problem w meczach z czołówką…
– Chojniczanka to bez wątpienia drużyna o większym doświadczeniu, która rok temu występowała jeszcze w pierwszej lidze. Oczekuję od swoich piłkarzy progresu i tego, że zaczniemy wygrywać z najlepszymi. Futbol to jednak nie tylko umiejętności. Widzę, że ostatnio moi zawodnicy coraz lepiej radzą sobie w trudnych momentach. W przedostatniej kolejce w meczu z Motorem strzeliliśmy gola na 1:1 w doliczonym czasie gry. Ostatnio w podobnych okolicznościach wydarliśmy zwycięstwo w starciu z Bytovią. Jestem optymistą i widzę, że zmierzamy w dobrym kierunku.