Trwa końcowe odliczanie do rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Tokio. Polscy kibice przyzwyczaili się do medali zdobywanych przez wioślarzy, ale Marek Kolbowicz, złoty medalista z Pekinu, nie jest aż tak spokojny o biało-czerwonych. Przybliża swoje typy i obawy w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Igrzyska w Tokio zbliżają się wielkimi krokami. Kwalifikacje olimpijskie wciąż jednak trwają. Wioślarki i wioślarze potwierdzili, iż przed wylotem do Japonii czują się bardzo dobrze. Spokojny o dyspozycję biało-czerwonych jest jeden ze złotych medalistów olimpijskich. Kolbowicz nie kryje jednak obaw w poszczególnych kwestiach. Te przytoczył w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Jakie emocje dominują przed rozpoczęciem najważniejszej imprezy czterolecia?
Marek Kolbowicz, wioślarski mistrz olimpijski z 2008 roku z Pekinu: – Najważniejsze, żeby w ogóle można było wystartować i oby cała reprezentacja doleciała do Japonii bez kłopotów. Liczę, że na miejscu też nie pojawią się większe problemy. O formę Polaków jestem spokojny. Jeśli chodzi o wyprawę na Wschód, to w wioślarstwie mamy to przerobione. Kilka takich wyjazdów już było. Chiński Pekin, japońskie Gifu. Związek jest przygotowany. To, co jest związane ze zmianą klimatu i stref czasowych, mamy opanowane.
– Azja da się lubić?
– Zależy, czy leci się do wschodniej, czy zachodniej Azji. Pamiętam igrzyska olimpijskie w Atlancie. Bardzo często sztab szkoleniowy mówił, że musimy wyjechać wcześniej, bo jest zmiana strefy czasowej. Potrzebna jest aklimatyzacja, itp.. Trener o to walczył, ale potem po imprezie podał się do dymisji, bo na te nerwy "szkoda prądu". Teraz jest zupełnie inaczej. Jeśli chodzi o przygotowania, mamy wiele możliwości. Niemal wszystko jest zagwarantowane. Gdybym miał lecieć do Tokio i startować po dwóch-trzech dniach od przylotu, to wolałbym w ogóle nie startować. To mijałoby się z celem. Jeśli ktoś nie wierzy, to musi polecieć i przekonać się na własnym organizmie. Nie wiem, jak to wygląda, jeśli chodzi o konkurencje wewnątrz pomieszczeń. Tam samopoczucie zawodników jest inne. Wiem jednak, że przygotowania na zewnątrz, to zupełnie inna bajka. Pojawienie się na miejscu 7-10 dni przed startem, to minimum, żeby realizować plany założone wcześniej.
– Coś jeszcze pana martwi?
– Trzeba wspomnieć o przygotowaniu zawodników. Jesteśmy już po pierwszych wioślarskich startach, w mistrzostwach Europy. To moment, w którym można się sprawdzić. Pełen optymizm. To nie było mistrzostwa, które wszystkich rzuciłby na kolana. I bardzo dobrze! Gorzej byłoby, gdyby Polacy prezentowali bardzo wysoki poziom. Nie do końca o co chodzi w roku olimpijskim. Trenerzy i zawodnicy zrobili kawał dobrej roboty, że przygotowują się do głównego startu i nie są rozliczani z pobocznych imprez, takich jak Puchary Świata i mistrzostwa Europy. Są rozliczani tylko i wyłącznie z igrzysk olimpijskich. Tak powinno być.
– Kibice przyzwyczaili się, że wioślarze od kilkunastu lat wracają z medalami z najważniejszych startów.
– Tak. Od 2000 roku z każdych igrzysk "wiosła przywożą" medale. Dla każdej nacji zdobycie chociaż jednego medalu to trudne zadanie. Jest to związane między innymi z tym, że startuje coraz więcej państw. Każdemu z polskich kibiców się marzy przywieźć... najlepiej 25-30 medali, tak jak to było w Montrealu i Moskwie. Niestety, nie ma już takiej opcji. To się nie wróci.
– Dlaczego?
– Jesteśmy zbyt małym państwem. Do sportu jest trudno namówić młodzież. System szkoleniowy? No... ma swoje plusy i minusy. Można o tym długo rozmawiać. Nie jest u nas beznadziejnie, ale można by było zdecydowanie lepiej poprowadzić działanie w sporcie. Żeby więcej młodzieży przetrwało newralgiczny moment.
– Który?
– Między juniorem a seniorem. To duży przeskok. Bardzo dobrze, że są ME i MŚ do lat 23. Młodzieżowcy mają bazę, żeby mogli przetrwać trudny okres. Senior jest najważniejszym momentem w karierze.
– Co jest tym najtrudniejsze dla młodego sportowca?
– Do dwudziestego roku życia niektórzy traktują sport jako zabawę. W niektórych dyscyplinach wygląda to inaczej, cała energia idzie w okres do 15. roku życia. A później? Niech się dzieje wola nieba... W innych dyscyplinach chodzi też o finanse. Wiem, że rodzice są od wspierania dzieci, ale są tego granice...
– Czego najbardziej potrzeba?
– Potrzebne są pieniądze na obozy, stroje, i tak dalej. W większości sportów nadal sponsorami są rodzice. Dlatego najtrudniejszym momentem dla klubów jest etap, by utrzymać przy sobie zawodnika. Parasolem ochronnym jest dla większości jest reprezentacja, ale duży nacisk należy kłaść na zespoły. Jeśli klubów nie będzie, to nie będzie również kadry.
– Świat nam ucieka?
– Nie. Niektóre państwa po prostu dogoniły świat. Jesteśmy dalej w tym pociągu, który jedzie z przodu. Nikt nam nie uciekł. Inne kraje chcą zdobywać coraz więcej medali. Czy ktoś kiedyś słyszał o Trynidadzie i Tobago? Wątpię. Ludzie o nim usłyszeli, bo pojawił się na przykład sprinter Ato Boldon. Był "królem życia". Potem Jamajka uczyniła podobnie. Byli wielcy sprinterzy. A przecież o takich krajach 30-40 lat temu nikt nie słyszał podczas najważniejszych imprez. W wioślarstwie też się to zmienia. Dobijają nowe nacje. Polska nie ma już gdzie uciec.
– Może rozwój technologii w tym pomoże?
– Nic z tego. Na całym świecie jest identycznie. Fizjologicznie możemy przygotować zawodników do takiego poziomu, w którym lepiej nie da się już funkcjonować. Wiele zależy od kwestii dnia. Zawodników, którzy chcą stanąć na najwyższym stopni podium jest bardzo, bardzo wielu. Kiedyś tak nie było.
– Naprawdę nic nie da się już ulepszyć w wioślarstwie, w taki sposób, żeby dawało to przewagę nad rywalami?
– Na szczęście przepisy to ograniczyły. Na przykład można byłoby zrobić wyścig zbrojeń w łodziach wioślarskich. Chodziłoby przede wszystkim o wagę. Nie dojdzie do tego, bo część świata by uciekła, a pozostałych nie byłoby stać na takie łodzie. Dlatego jest granica wagowa. Nie można wiele osiągnąć. Ewentualnie wymiana śrubek czy innych małych elementów. Takie niuanse nie wpływają jednak na komfort jazdy i szybkość przemieszczania się zawodników.
– Nie będzie "wodnej Formuły 1"?
– Był taki moment w latach 90. Dużo się działo. Sprzęt zaczął być jednak tak drogi, iż tylko nieliczni mogli sobie na to pozwolić. Pamiętam, że kiedyś Kajetan Broniewski pojawił się w finale zawodów, a wtedy były jeszcze ruchome odsadnie. Zajął oczywiście szóste miejsce, bo reszta stawki miała zdecydowanie lepiej zaprojektowane łódki. Krótki epizod. Zdarza się, że niektórzy "wyszczuplają wiosła". Przekrój poprzeczny drąga jest zmniejszony. To powoduje, że jest lekka zmiana, "urwanie" 2-3 sekund na trasie. Gdy jednak jedna ekipa tak uczyni, za rok wszyscy stosują te rozwiązania. Każdy w rywalizacji da z siebie po prostu tyle, na ile się przygotował.
– Widzi pan zmiany na plus w Polsce, dotyczące rozwoju sportu?
– Od nas do Tokio poleci około 250 osób. Z samego USA w granicach 400-500 osób. To robi różnice. Tam jest całkiem inna mentalność. Inne podejście od uprawiania sportu i edukacji. Infrastruktura w USA, Australii czy Niemczech też działa na ich plus. My gonimy w tym świat. Jeszcze 20 lat temu nie mieliśmy nawet orlików. Teraz się to zmienia. Prawie na każdym boisku kopie się piłkę i robi inne rzeczy. Nie jest już tak dobrze na osiedlach, tam wieje pustką. Niedługo to esport wejdzie na igrzyska i będzie po temacie...
– Jakie mamy medalowe szanse?
– Nie ma żadnego pewnego medalu.
– Odważnie.
– To tylko sport. Mogę ewentualnie wymienić, na kogo liczę.
– Proszę bardzo!
– Bardzo liczę na wioślarzy, kajakarzy i siatkarzy. Oby w sportach wodnych Piotr Myszka i Zofia Klepacka coś ugrali. W lekkiej atletyce zawsze ktoś wypali. Mocno haruje Anita Włodarczyk. Wykonuje mądrą pracę, nie tylko medialną. Może zaskoczy Patryk Dobek na 800 metrów? Może zrobi nam niespodziankę, to świeżo upieczony halowy mistrz Europy. Mimo wszystko chciałbym, żeby w końcu polska drużyna stanęła na olimpijskim podium. Piłkarzy nie ma, trzymam kciuki za siatkarzy. Jeśli nie teraz, to kiedy? Ewentualnie w półfinale mogą natrafić na innych kozaków i się sprawa skomplikuje.
– Przed olimpijskim startem odczuwa się wewnętrzny stres?
– Głównie przed finałem. Poza tym nie. Przed decydującym startem był jeden z moim gorszych dni w życiu. Było źle... Przewijało się starty z poprzednich lat. W Atenach także byliśmy faworytami i skończyliśmy na... czwartym miejscu.
– Chciał pan kończyć wtedy karierę?
– Tak nie mówiłem. Inni to powtarzali. Mówiono nam, że jesteśmy starzy. Nie chcieliśmy nikomu nic udowadniać. Doszliśmy do porozumienia z Adamek Korolem i trenowaliśmy dalej. Gdyby "Grubego" nie było, sam bym się nie zmotywował. Nie miałbym naturalnego wspomagacza.
– W 2021 roku życie w wiosce olimpijskiej będzie inne?
– Trzeba powtarzać: "wszyscy mają tak samo". Nikt nie będzie gorszy, nikt lepszy. Polacy mają do wykonania robotę i muszą ją zrobić. Wydaje mi się, że zawodnicy wejdą do wioski olimpijskiej i będzie tak, jak zawsze. Będzie zapewne spokój i cisza. Skupienie tylko i wyłącznie na wyniku sportowym.
– Ze statystyk "Gracenote" wynika, że zdobędziemy... 15 medali.
– Bardzo chętnie bym się pod tym podpisał. Jestem jak najbardziej za! Realnie do tego podchodząc będzie trudno o taką liczbę...
1
5:24.64
2
5:25.60
3
5:25.73
4
5:26.75
5
5:27.96
6
5:36.23
1
6:40.45
2
6:41.66
3
6:42.58
4
6:42.73
5
6:49.09
6
6:57.60
1
5:59.13
2
6:00.04
3
6:01.21
4
6:02.78
5
6:03.92
6
6:04.06
1
7:13.97
2
7:17.39
3
7:19.72
4
7:20.39
5
7:20.91
6
7:21.33
1
6:44.44
2
6:47.38
3
6:48.51
4
6:50.45
5
6:50.91
6
6:52.09