Przejdź do pełnej wersji artykułu

Malwina Wojtulewicz-Sobierajska przed Tokio: każdy trener się boi

/ Malwina Wojtulewicz-Sobierajska trenuje Joannę Fiodorow i Wojciecha Nowickiego, kandydatów do medali w Tokio. (fot. Getty, PAP) Malwina Wojtulewicz-Sobierajska trenuje Joannę Fiodorow i Wojciecha Nowickiego, kandydatów do medali w Tokio. (fot. Getty, PAP)

Myśl, że tyle pracy i poświęceń mogłoby skończyć się bez medalu olimpijskiego, mnie przeraża. Najlepiej od razu to wypluć, tfu! – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Malwina Wojtulewicz-Sobierajska, trenerka polskich kandydatów do podium w Tokio: Joanny Fiodorow i Wojciecha Nowickiego. Kandydatów, ale nie pewniaków, bo tu nikt niczego nie może być pewien.

Czytaj też:

Paweł Dajdek, Wojciech Nowicki

Lekkoatletyka. Wojciech Nowicki: dopingowicze powinni być odseparowani i zdegradowani

Michał Chmielewski, TVP SPORT: – Kto w Tokio zdobędzie złoto w rzutach młotem?
Malwina Wojtulewicz-Sobierajska, trenerka Joanny Fiodorow i Wojciecha Nowickiego: – No jak to kto? Najlepszy!

– Droga pani trener! Myślałem, że namówię na typowanie, że pociągnę jakoś za język...
– Tak na serio, to sama chciałabym wiedzieć, kto to wygra. Oczekiwanie na dużą imprezę, a na igrzyska olimpijskie w szczególności, bywa momentami bardzo stresujące.

– Magazyn "Track & Field" przewiduje złota dla Anity Włodarczyki i Węgra Bence Halasza. Dość odważne typowania.
– Odważne.

– To jakie są pani?
– Za wcześnie na to. Wierzę w Polaków, niezależnie od nazwisk i zajętych miejsc. Byle jak najwięcej z nich zmieściło się na podium i będzie super. Myślę przede wszystkim, że medal u pań wisi mniej więcej na poziomie 76 metrów, a to tyle, ile jeszcze nigdy nie było. Poziom poszedł bardzo mocno do góry, a duża w tym zasługa Amerykanów. Zresztą w stawce mężczyzn też się rozkręcają, wydaje się, że w końcu zrozumieli, na czym polega technika rzucania. Efekty już widać...

– DeAnna Price i jej ostatni rzut na 78,6 metra to jakiś kosmos. A są jeszcze jej koleżanki, u facetów rozkręca się Rudy Winkler. Obawiacie się?
– Bardziej doceniamy i mobilizujemy, żeby w tym wyścigu niczego nie przegapić.

– Price, ale też m.in. kulomiot Ryan Crouser, udowodnili choćby na MŚ w Katarze, że ten mit o Amerykanach rzucających jak herosi u siebie, ale słabnących na dużych imprezach chyba jest już nieaktualny.
– Też tak uważam. I wydaje mi się, że to chyba dobrze dla promocji naszych konkurencji. Może to, że Amerykanie wzięli się za młot i są w tym coraz lepsi, sprawi, że niedługo zaczną organizować jakieś dobre, prestiżowe mityngi dla miotaczy? Może zostaniemy dostrzeżeni przez World Athletics? Może ogólny prestiż młota nie będzie spadał, tylko zacznie rosnąć? Nie ukrywam, dobrze by było. Ale żeby tak się stało, to naturalne, że są coraz groźniejszymi przeciwnikami dla polskich zawodników. Na tym polega rozwój.

Czytaj też:

Plenerowa lekkoatletyka pod znakiem zapytania. W kalendarzu PZLA pustki

– Proszę odpowiedzieć szczerze, obawia się pani o wynik w Japonii?
– Jasne.

– To byłoby cholernie przykre, gdyby po tylu latach na topie, tylu wyrzeczeniach, oboje Wojtek i Asia skończyli zawody poza podium. A to, jak już ustaliliśmy, nie byłoby science fiction, tylko zwykły sport.
– Lepiej jak najszybciej wypluć te słowa! Tfu, tfu, tfu!

– Też wypluwam, chyba każdy kibic by wypluł.
– To nie ma prawa się stać. No nie. Natomiast zdajemy sobie sprawę, że nikt nie pojedzie do Tokio, będąc czegoś pewnym. Jestem przeciwna wieszania komukolwiek medali przed zawodami. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, co byłoby, gdybyśmy te igrzyska przegrali. Ja potwornie przeżywam ich każdy start. Sądzę, że każdy trener ma podobnie, nawet jeśli to głęboko chowa.

– Plan "Jak pokonać USA" Asia i Wojtek mają już rozpisany aż do dni finałów w Tokio?
– Tak. Zakłada na przykład, że nie będziemy chcieli siedzieć na obozie aklimatyzacyjnym przed igrzyskami zbyt długo, tylko spędzić tam jak najmniej czasu. Byle jet lag minął i tyle.

– Czemu?
– Długie oczekiwanie na start poza domem nie robi najlepiej dla głowy. Chcę uniknąć wyczekiwania, nerwowości, niepewności. Tylko pojechać, zrobić swoje, wrócić. Zazwyczaj tak robiliśmy, chociaż faktem jest, że wcześniej nie trzeba było martwić się kwarantannami, covidem itd. A, plan na to lato zakłada także, że nie pojedziemy na Puchar Europy w rzutach (8-9 maja – przyp. red.), a zamiast tego porzucamy w Kielcach.

– Obawiacie się porównania na tym etapie?
– Nie, po prostu nigdzie nam się nie spieszy z formą. Od początku mówiłam, że mając już nie najmłodszych zawodników, trzeba umiejętnie gospodarować ich siłami. Te zawody są za wcześnie, oni dopiero pomalutku mają luzowane treningi. Maj nie przyniesie żadnych cudów wynikowych, dopiero na czerwiec ma przyjść różnica i skok jakościowy. Start w dużej imprezie już na inaugurację sezonu? Nie, to nie dla nas. Szykujemy jeden szczyt.


– Ale zima, mimo że ostrzegali przed epidemią i obostrzeniami, poszła w porządku? Mieliście być zamknięci w kraju, a udało się pojechać do ciepłych krajów.
– Tak, pod tym względem nie było problemów. Jedynie wątpliwości, czy za chwilę nie trzeba będzie skądś wracać po pozytywnym wyniku testu? Aśka i Wojtek akurat się nie stresowali, bo oboje już przeszli koronawirusa. Tylko ja – tfu, tfu! – nie. Teraz też mieliśmy polecieć zagranicę, do Turcji. I przyznam szczerze, że żałuję zmiany planów. Tylko kto mógł przewidzieć, że kwiecień w Spale będzie taki chłodny? Zawodnicy, którzy biegali już po stadionie w gaciach i krótkich rękawkach, teraz trenowali w trzech bluzach i w deszczu. Spodziewałam się chociaż 15 stopni, ale żyjemy.

Czytaj też:

Forma Marii Andrejczyk idzie w górę. Oszczepniczka przygotowuje się do igrzysk w Tokio

– Jak na dworze jest kicha, to zdarza się coś ucinać z planu?
– Tu organizm decyduje, nie pogoda. Jak widzę, że są zajechani, to odpuszczamy.

– A jak są zbyt niezmęczeni, dokładacie?
– Takie "dni konia" się zdarzają, ale nie za często. Wtedy wkładają na siłownię trochę więcej, wykonają o parę więcej rzutów. Ale nigdy przesadnie. Trenowanie do upadłego odbija się potem na technice, czyli i wynikach. To przynosi odwrotny skutek, dlatego trzeba wiedzieć, kiedy odpoczywać.

– A pani umie odpoczywać? Nie jest pani jeszcze zmęczona rytmem wyjazdowym, byciem tyle poza domem?
– I ja, i oni wiedzą, po co to wszystko robimy.

– I że czasem trzeba się natęsknić za domem.
– Tak. Bo jak tęsknimy, szybko przypominamy sobie, że są igrzyska i coś do wygrania. Że to jest nasz zawód. Każda profecja wymaga jakichś poświęceń. I tak jesteśmy w lepszej sytuacji niż rodziny, które za pieniądzem rozdzielają się na długie miesiące.

– Zna pani decyzję Wojtka i Asi, czy będą kontynuowali kariery po igrzyskach?
– Wiele zależy od tego, jak to Tokio im pójdzie. Wojtek pewnie jeszcze potrenuje, a Asia? To zależy. Wiem, że ona chciałaby w końcu pożyć.

– To zrozumiałe.
– Będąc po trzydziestce, chcesz ułożyć sobie życie, kogoś znaleźć, założyć rodzinę, mieć dla niej czas i tak dalej. Nie będę protestowała, jeśli zdecyduje już teraz, żeby odejść. Uszanuję jej każdą decyzję.

Eliud Kipchoge wygrał maraton... na lotnisku w Enschede
Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także