Niewykluczone, że to ostatnie tygodnie Erlinga Haalanda w Borussii Dortmund. Ale nawet jeśli to Norweg zdążył już zapisać się na kartach historii Bundesligi.
Przyszłość norweskiego snajpera stoi pod wielkim znakiem zapytania. Nie jest tajemnicą, że jego klauzula odejścia wejdzie w życie latem 2022 roku. Trudno jednak wyobrazić sobie pozostanie Haalanda w klubie, jeśli w tym roku Borussia nie awansowałaby do Ligi Mistrzów. A jest taka możliwość, skoro na trzy kolejki przed zakończeniem sezonu piłkarze Edina Terzicia tracą punkt do czwartego miejsca i mają bardzo nieprzyjemny terminarz.
Przegrana walka o udział w tych prestiżowych rozgrywkach poskutkowałaby sporymi problemami finansowym na Signal-Iduna Park. Być może konieczna byłaby sprzedaż jednej lub nawet dwóch czy trzech gwiazd, by zasypać dziurę finansową. Inna sprawa, że występy w Lidze Europy nie są adekwatne do ambicji napastnika, który chciałby bić rekordy i mierzyć się z najlepszymi.
Jakkolwiek ten sezon nie skończy się dla niego drużynowo, indywidualnie 20-latek nie będzie mógł narzekać. W 38 meczach we wszystkich rozgrywkach strzelił 37 goli, dołożył do tego 11 asyst. Choć jest tak młodym piłkarzem, już przeszedł do historii. To wręcz trudne do uwierzenia, ale jego ostatnich pięć spotkań, w których pokonywał bramkarzy, kończyło się co najmniej dwoma bramkami (przeciwko Schalke 04, Bayernowi Monachium, FC Koeln, VfB Stuttgart oraz VfL Wolfsburg). Lepszy wynik osiągnął tylko Dieter Mueller, który w barwach Kozłów przedłużył tę serię do siedmiu meczów, a miało to miejsce w 1977 roku.
Co więcej: Haaland 16 z 25 ligowych goli strzelił na wyjeździe. Okazalszy dorobek na obcych stadionach zgromadzili jedynie Jupp Heynckes (1973/74) oraz Timo Werner (2019/20), którzy trafiali 17-krotnie. Norweg może oczywiście ich osiągnięcie wyrównać, skoro w tym sezonie BVB zagra w przedostatniej kolejce z Mainz właśnie na wyjeździe.