Kiedy trzy lata temu spadali z Bundesligi, oznaczało to koniec pewnej epoki. Wydawało się jednak, że wrócą błyskawicznie, pewnie już po roku. Końca dobiega jednak trzeci sezon Hamburgera SV na zapleczu i coraz więcej wskazuje na to, że nie ostatni.
Byli jedynym klubem w historii Bundesligi, który rozegrał wszystkie sezony w ramach tych rozgrywek. Nigdy wcześniej nie spadli, podobnie jak kilka innych zespołów, ale uczestniczyli w walce o mistrzostwo od 1963 roku, czego nie mogli o sobie powiedzieć przedstawiciele na przykład Bayernu Monachium (do pierwszych edycji zaproszony był ich lokalny rywal, TSV 1860). Dumą był więc dla kibiców charakterystyczny zegar, który na stadionie odliczał dni i minuty spędzone przez HSV w najwyższej klasie rozgrywkowej. Od początku ubiegłej dekady coraz bliżej było jednak tego, by przestał w końcu bić. HSV sezon 2011/12 skończyło na 15. miejscu, dwa i trzy lata później było 16. i ratowało się po dwumeczach barażowych. W 2018 roku los przestał im jednak sprzyjać. Do utrzymania zabrakło dwóch punktów.
Spadek z Bundesligi był więc niezwykle bolesny. Dla klubu oznaczał potężne cięcia finansowe, dla wielu piłkarzy wolną rękę w poszukiwaniu nowych pracodawców, dla kibiców wstyd i żal. Ostatni mecz przed własną publicznością skończył się zresztą skandalem, bo fani postanowili dać wyraz swojemu niezadowoleniu i paraliżując ostatnie minuty meczu.
Apocalyptic scenes in #Hamburg as the clock ticks down on #HSV's 54-year #Bundesliga membership.
— Matt Ford (@matt_4d) May 12, 2018
(pic: @fohlenfutter) pic.twitter.com/GlZw4drKqv