| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
To dla Nikoli Grbicia wielki sukces nie tylko dlatego, że wygrał Ligę Mistrzów, ale też dlatego, że zrobione to zostało na jego terenie. To w Weronie przez trzy lata prowadził zespół i uczył się trenerskiego fachu. Podziękowano mu jednak, rezygnując ze współpracy. To zdjęcie pozostanie na zawsze świadectwem, że marzenia się spełniają – mówi po zwycięstwie Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle Sebastian Świderski, prezes klubu, który sam był w przeszłości zarówno zawodnikiem, jak i szkoleniowcem tego zespołu.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Ile mieliście czasu na to, by świętować? Przedłużycie fetę w Polsce?
Sebastian Świderski: – Mam taką nadzieję (śmiech). Za chwilę wyjeżdżamy na lotnisko i wracamy do kraju. Później będziemy improwizować. Nie chcieliśmy zapeszać, więc nic w kwestii wspólnego celebrowania nie ustaliliśmy. Wszystko jeszcze przed nami. W tym roku jednak udowodniliśmy, że dobrze nam idzie spontaniczna organizacja, więc chyba przy tym zostaniemy (śmiech).
– O której wylatujecie?
– O 11:00.
– Jest pan w stanie opisać to, co się wydarzyło, czy jeszcze to do pana nie dochodzi?
– Myślę, że do nikogo z naszego klubu to jeszcze nie dotarło. Wydaje mi się, że dopiero po tym, jak spokojnie usiądziemy i zobaczymy powtórkę finałowego spotkania, zdamy sobie sprawę z tego, że przeszliśmy do historii i zapisaliśmy się w niej złotymi literami.
– Zadrżało panu serce w niepewności po drugim secie?
– Do połowy pierwszego seta miałem obawy, ponieważ po jednej i drugiej stronie siatki było widać wielką nerwowość. Pojawiły się proste błędy, które normalnie by się nie zdarzyły, choćby w zagrywce czy ataku. Później zobaczyłem, że nasi zawodnicy zaczęli grać swoją siatkówkę. Przestali się mylić i wierzyli do końca. Benjamin Toniutti potrafił w kluczowych momentach wykreować liderów. Na końcu na poziom wyżej wskoczył Aleksander Śliwka, który doprowadził nasza siatkarską łódkę do brzegu. Kończył bardzo ważne, trudne piłki. Wielkie brawa dla wszystkich zawodników. Udźwignęli ten ciężar. Tak, jak głosiło hasło tego sezonu, łyknęli ten finał i wracają z tarczą do domu.
– Słyszałam, że w euforii prawie poddusił pan Waldemara Wspaniałego, legendarnego trenera kędzierzyńskiej drużyny. To prawda?
– (śmiech) Byłem tak zaaferowany przebiegiem spotkania, że dopiero jak zdobyliśmy piłkę na 24:23, uświadomiłem sobie, że za chwilę możemy wygrać finał Ligi Mistrzów. Byłem tak skoncentrowany na tym, co dzieje się na boisku, że przez chwilę zapomniałem o co gramy. Faktycznie, siedzieliśmy z trenerem Wspaniałym obok siebie. Przeżywaliśmy to razem. Po meczu się popłakaliśmy.