| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy. Janusz Nawrocki. "Nawrot, opowiadaj!"

Janusz Nawrocki w reprezentacji Polski rozegrał 23 mecze w latach 1989-1991. Na poziomie ekstraklasy wystąpił w 349 spotkaniach i strzelił 14 goli (fot. PAP)
Janusz Nawrocki w reprezentacji Polski rozegrał 23 mecze w latach 1989-1991. Na poziomie ekstraklasy wystąpił w 349 spotkaniach i strzelił 14 goli (fot. PAP)
Sebastian Piątkowski

Janusz Nawrocki kojarzony jest z gry w Wiśle Kraków i GKS-ie Katowice. Były reprezentant Polski barwnie opowiada o piłkarskiej rzeczywistości lat osiemdziesiątych.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Sebastian Piątkowski, TVPSPORT.PL: – Dobry wieczór.
Janusz Nawrocki:  Dobry wieczór. Umówiliśmy się na 19, wyszedłem z pokoju dosłownie na chwilę…

 …a ja akurat zdążyłem zadzwonić. Dwie minuty przed dziewiętnastą!
 Godna podziwu punktualność.

 Zawsze!
 To się ceni. Do rzeczy – rozumiem, że dostałem się w orbitę pańskich zainteresowań?

 Tak, już od pewnego czasu przymierzałem się do tego wywiadu, a pana obecność na Facebook’u ułatwiła sprawę.
 Jestem tam dość aktywny, bo miło powspominać stare czasy.
Generalnie należę do tych otwartych, odbieram wszystkie telefony, co nie zawsze jest przecież tak oczywiste.

 To prawda. Przeglądałem biografię Jerzego Dudka. Ponoć w autokarze Sokoła Tychy po słowach: "No, Nawrot, opowiadaj!". Wszyscy zamieniali się w słuch. A propos, ile stuknęło tych spotkań w lidze? Będzie 350?
 349.

 Spory bagaż.
 Zaraz, zaraz, chwileczkę. Jurek rzeczywiście o mnie wspomniał?

 Nie inaczej.
 W takim razie mam do niego żal. Szkoda, że nie podtrzymał naszej znajomości. Zresztą mniejsza o to, niechaj wiedzie mu się jak najlepiej. A przeniesienie klubu z Pniew do Tychów to była wielka niewiadoma. Trafiłem tam po powrocie z Austrii, bowiem Moedling spadło do drugiej ligi. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zatelefonował do mnie Ryszard Szuster. Kojarzy pan?

 Były dziennikarz i menedżer piłkarski.
 Zgadza się. Mieszkałem na Giszowcu, więc propozycja spadła mi jak z nieba. W Tychach bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Jeśli życzy pan sobie więcej szczegółów, to proszę śmiało pytać. Ale skupmy się na tym, co najbardziej interesuje.

Co z Borucem i pucharami? Mioduski ma jasny cel [WYWIAD]
(fot. TVP)
Co z Borucem i pucharami? Mioduski ma jasny cel [WYWIAD]

– Niedawno udostępniłem panu fragmenty meczu Polska – Irlandia w eliminacjach do Euro 92. Po ułańskiej szarży był remis 3:3. Dla pana to pożegnanie z kadrą…
– Wszystko się zgadza. Mnóstwo emocji i napięcie do ostatnich minut. Jeśli zaś chodzi o mnie, to media zastanawiały się nad sensem powołania piłkarza z austriackiej drugiej ligi. A przecież powoływano i takich, którzy w klubach przesiadywali na ławce rezerwowych. Ja przez cały czas grałem. To tłumaczenie wydawało mi się absurdalne.

 W Wiśle zaczynał pan w środku pola?
– Nie, na prawej pomocy. I powiem, że był to wspaniały czas, mimo, że na debiut przyszło mi czekać aż dwa lata.
Mój świętej pamięci ojciec wypowiadał krzepiące słowa: – "Janusz, czekaj cierpliwie na szansę. Sezon jest długi, pojawią się kontuzje, czy kartki. A jak już wejdziesz na boisko to wtedy pokaż, co potrafisz". Tak się to wszystko zaczęło. Po latach dowiedziałem się, że mymi usługami zainteresowanych było kilka klubów w lidze. Zarząd Wisły odrzucał wszelkie oferty – człowiek był młody, obiecujący, więc działacze stawiali weto. Dziś dużo się zmieniło, łatwiej zmienić barwy. Zapomniałem, mieszka pan w Małopolsce?

 Nie, na Dolnym Śląsku.
– Racja, kilka dni temu kontaktował się ze mną inny redaktor i to pewnie dlatego.

– Nie szkodzi. Pamiętam znane określenie: "krakowska szkoła piłki". Zmierza pan do tego?
– Między innymi. Dziś masa młodych, utalentowanych zmuszona jest do szukania szczęścia w niższych ligach. A w klubach krakowskich grają obcokrajowcy, prezentujący zróżnicowany poziom. Śmiem twierdzić, że przy rozsądniejszym zarządzaniu i zdrowszym podejściu, mielibyśmy w Krakowie więcej klubów w ekstraklasie, a nie tylko Wisłę i Cracovię.

 Jak mam to rozumieć?
– Odpowiem na przykładzie Wisły. Gdy po utalentowanego gracza zgłaszały się inne kluby, również te lokalne, to działacze ucinali wszelkie dywagacje: – "Możesz zmienić klub, puścimy cię. Ale nie możesz przejść do klubu X, albo klubu Y". Brakowało współpracy, zakopania tych toporów wojennych. Transfery były możliwe, owszem, ale nie do wszystkich zespołów. Gdyby postępowano rozsądniej, to Hutnik i Garbarnia występowałyby w wyższych ligach. Niestety, lokalne animozje brały górę nad zdrowym rozsądkiem.

Andre Martins: to był sezon trudniejszy od poprzednich
Andre Martins
Andre Martins: to był sezon trudniejszy od poprzednich

 To może i ja coś opowiem. W latach osiemdziesiątych, podczas zebrania zarządu w drugoligowym klubie jeden z działaczy rzekł z rozbrajającą szczerością: – "Panowie, ja tam na piłce się nie znam, ale polejcie w końcu! "
– Ha, ha, ha! Samo życie, od tego zaczynało się przecież posiedzenia!

 Aż tak?
– Oczywiście. Znał pan prezesa Dziurowicza?

 Tak.
– Osobiście?

 Panie kochany, za młody jestem…
– Racja. W Katowicach nie brakowało mi niczego. Natomiast druga strona medalu była taka, że Dziurowicz… lubił alkohol. Każdy ma przecież jakieś upodobania, nie wspominam o tym dlatego, by zaklinać rzeczywistość lat osiemdziesiątych.
Ale mniejsza o to. Co tam jeszcze pana interesuje ? Na razie rozmawiamy w dość swobodnej atmosferze, bez konkretów. Zapyta pan może wreszcie o istotne wydarzenie?

 Porozmawiajmy o meczu Śląsk – Wisła z sezonu 1981/82? Tym z ostatniej kolejki zmagań.
– No tak…

 Nie mogłem się powstrzymać.
– Pozwoli pan, że zacznę od początku? Akurat o tym spotkaniu wypada powiedzieć nieco więcej.

 Oczywiście, opowiadaj pan!
– Na treningi Wisły dojeżdżałem autobusem, podobnie jak trener…

 Wiesław Lendzion.
– Zgadza się. W tygodniu poprzedzającym mecz usłyszałem: – "Janusz, nie obraź się, ale nie zagrasz…" Muszę przy tym zaznaczyć, iż przez całą rundę zawsze wychodziłem w podstawowym składzie. Mimo młodego wieku dobrze orientowałem się w sytuacji, grzecznie więc odpowiedziałem: – "Trenerze, rozumiem o co chodzi…" Przyjechaliśmy do Wrocławia. Na Oporowskiej atmosfera święta, przecież gospodarzom do zdobycia mistrzostwa Polski wystarczał remis. Miało być łatwo, lekko i przyjemnie. Tymczasem plan posypał się w drugiej połowie, bo prowadziliśmy po dalekim strzale, mniej więcej z 25. metra.

 No i się zaczęło.
– Mistrzem zostawał Widzew. Po kontuzji Jana Jałochy pojawiłem się na placu, z boku obrony.
Wchodząc na boisko, podszedłem do Zdzisława Kapki, kapitana zespołu: – "Jak mam grać?" – zapytałem. – "Graj tak, żeby strzelili bramkę!" – odpowiedział. Nic prostszego! To był przedziwny mecz, jak żyję nie przypominam sobie tylu niewykorzystanych sytuacji!
Może to kwestia presji, albo ogromnych oczekiwań wobec piłkarzy Śląska? Nie mam pojęcia. W końcu dostali rzut karny. Pamięta pan może nazwisko sędziego?

 Alojzy Jarguz, w późniejszych latach działacz lubińskiego Zagłębia.
– To prawda, przecież między innymi dzięki niemu niedoceniany Lubin zdobył tytuł mistrza Polski.

 To już pan powiedział…
– Takie były czasy, zresztą to już nieistotne. Proszę słuchać dalej.

Kto trenerem sezonu? Oto nominacje!
PKO Ekstraklasa: nominacje do nagrody dla najlepszego trenera
Kto trenerem sezonu? Oto nominacje!

– Był karny...
– Jak będzie mi pan cały czas przerywał to raczej nic z tego nie wyjdzie.

– Przyjąłem.
– Przed strzałem wspomniany Kapka podszedł do naszego bramkarza, Janusza Adamczyka i polecił mu, by rzucił się w prawy róg. Ten owszem, położył się w prawo, ale… nie to miał na myśli Zdzisław. Po tej drobnej pomyłce obronił jedenastkę Tadeusza Pawłowskiego. W tym momencie Kapka zawyrokował: – "Gramy normalnie! "
Gdy do końca pozostawał mniej więcej kwadrans, przy ławce rezerwowych Śląska było poruszenie. Przeliczano pieniądze, wojskowi zdejmowali złote pierścionki. Sceny z sensacyjnego filmu. Wedle innego układu – Widzew remisował w Chorzowie, by utrzymać w lidze tamtejszy Ruch. I tak się stało. Tytuł zdobył Widzew, a piłkarze Śląska musieli obejść się smakiem… Bodaj pół roku później udaliśmy się całym zespołem do Austrii, na zaproszenie jednego ze sponsorów. Podczas wyjazdu dzieliłem pokój z Januszem Adamczykiem, który opowiedział mi trochę więcej: – "Wiesz, dali mi ochłapy za ten mecz. Dostałem tylko 50 dolarów…"
Widzew płacił w dolarach, bo w mieście włókniarzy cały czas wierzono przecież w sukces Wisły. Nie znam nazwisk tych, którzy decydowali o podziale dewiz, byłem zbyt młody. Kończąc wątek – musi mieć pan świadomość, że w lidze lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rządziła korupcja. Przekupywano sędziów, a najczęściej zawodników drużyny przeciwnej.

– To akurat nie jest wiedza tajemna. Zastanawia mnie tylko, jak po takich doświadczeniach odnalazł się pan w Austrii?
– Przez pewien czas trenował mnie słynny Hans Krankl. Pojawiła się realna szansa awansu do europejskich pucharów. Wydarzenie bez precedensu dla Moedling. Nie udało się, bo w trzech ostatnich meczach byliśmy po prostu słabsi. Powiedziałem wtedy do Rysia Robakiewicza: – "Wiesz co, wydaje mi się, że w Polsce awansowalibyśmy do tych pucharów…"

– To Ryszard Robakiewicz grał z panem w Moedling? Kojarzę go przede wszystkim z dwóch goli strzelonych Bayernowi.
– Tak, był tam dosyć długo, bodaj pięć sezonów.

– A czy nie ma pan wrażenia, że pokolenie urodzonych w latach sześćdziesiątych powinno osiągnąć więcej?
– W jakim sensie?

– Na arenie międzynarodowej. Przecież w reprezentacji Andrzeja Strejlaua roiło się od bardzo dobrych.
– Trafiłem do niej dopiero w wieku 28 lat.

– Ale zdążył pan rozegrać 23 spotkania.
– Istotnie, mieliśmy wspaniałych piłkarzy oraz wyjątkowego trenera. Szwankowały inne rzeczy – grało się za… orzełka, a kadrowicze przyjeżdżający na zgrupowania z zagranicy nie zawsze przykładali się do obowiązków. Dla nich liczyły się dobra zabawa i stan konta. Gdyby wszyscy angażowali się na 100 procent, to z pewnością wywalczylibyśmy awans do finałów mistrzostw świata czy Europy.

– Nawet kosztem Anglików i Szwedów?
– To też ludzie.

– Ale lepiej grają w piłkę.
– To inna rzecz. Trzydzieści lat temu gracze ze Skandynawii imponowali ofiarnością i organizacją gry. W eliminacjach do Italia’90 wystąpiłem w meczu ze Szwecją, przegranym w Chorzowie 0:2.

– Ciężko wygrać w ośmiu…
– Tak powiedziałem schodząc z boiska.

– Co miał pan na myśli?
– Przede wszystkim – byłem wściekły. Szwedzi udzielili nam srogiej lekcji. Imponowali pewnością siebie i swobodą w grze. Nie wiem, czy rzeczywiście coś było na rzeczy, czy ktoś odpuścił to spotkanie… Wypowiedziałem te słowa na gorąco, targany emocjami. Byłem sfrustrowany. Ale powiem panu, że Szwedzi zrobili na mnie o wiele korzystniejsze wrażenie od Anglików. Z Wyspiarzami powinniśmy wygrać 3:0.

Nowy wymiar Ł3. Punkt szczepień na Legii
Stadion Legii Warszawa (fot. Getty)
Nowy wymiar Ł3. Punkt szczepień na Legii

– Na przeszkodzie stanął 40-letni Peter Shilton.
– Bronił bardzo dobrze, choć nasi napastnicy powinni wykazać więcej zimnej krwi. Mówiąc szczerze, irytowała wtedy indolencja Darka Dziekanowskiego, który zmarnował wysiłek zespołu. Żałuję do dziś, gdyż był to mój najlepszy mecz w reprezentacji. I chyba najlepszy w kadencji Strejlaua.
W rewanżu na Wembley przegraliśmy 0:2. Wedle przedmeczowym założeń kryłem indywidualnie Paula Gascoigne’a. Boiskowych par potworzyło się tego wieczoru więcej: Warzycha – Waddle, Kaczmarek - Lineker i tak dalej. Gascoigne prezentował wysokie umiejętności, ale przechytrzył mnie tylko raz. Muszę przyznać, że uwielbiałem grę jeden na jednego. Zazwyczaj oddelegowywany byłem do ścisłego krycia czołowego zawodnika rywali. – "Janusz, ty nie grasz i on nie gra!" – takie dostawałem wskazówki. W lidze zawsze niecierpliwie oczekiwałem rywalizacji z Januszem Kupcewiczem. Kapitalnie prezentował się jeszcze Stanisław Terlecki, kolejny z grona wybitnych.

– A czy oglądał pan niedawny mecz Polaków z Anglią?
– Tak, oglądałem. W pierwszej połowie byliśmy słabsi o klasę, inna sprawa, że rywale zdobyli bramkę z rzutu karnego, gdyż inaczej nie potrafili.

– Ha, ha, ha!
– Allan Clarke, Gary Lineker, a teraz Harry Kane.

– Niech będzie.
– Takie są fakty. Szkoda tej drugiej bramki, bo po zmianie stron wyglądało to przyzwoicie. Skoro jednak zabrakło krycia przy drugim golu, to nie dziwmy się, że skończyło się tak, a nie inaczej. A mogę jeszcze słowo o starym Wembley?

– Śmiało.
– Życzę każdemu, by choć raz zagrał w takiej atmosferze. Nikt nie odbierze mi tych fantastycznych wspomnień. Niepowtarzalne doświadczenie, doping kibiców odbijał się od dachu i wracał do nas, na trawę! Nie znajduję odpowiednich słów, by wyrazić to, co wówczas czułem. Piękne chwile.

– Szczere słowa. Dziś trudno ogląda się mecze przy pustych trybunach.
– Niestety, ale cóż możemy poradzić? Pozostaje żyć nadzieją, że kiedyś wrócimy do normalności…

– Oby. Kilka tygodni temu zmarł Alojzy Łysko.
– Niestety. Smutna wiadomość.

– Sporo mu pan zawdzięcza?
– Na pewno, przecież po degradacji Wisły do drugiej ligi w sezonie 1985/86 znalazłem się na rozdrożu. Zarzucano mi psucie atmosfery w zespole.

– Czy słusznie?
– Nie. Kończył mi się kontrakt i po prostu nie miałem woli przedłużenia.

– Rozumiem.
– Po takim postawieniu sprawy udałem się na obóz z drugim zespołem, rozsyłając uprzednio wici. Żyłem bardzo dobrze z Orestem Lenczykiem, zatem nie zdziwiła mnie propozycja z Katowic. Koniec końców, zostałem piłkarzem GKS-u.

– Katowice należały do czołówki ligi, ale upragnionego tytułu nie udało się zdobyć.
– Dziurowicz dopiero się uczył. Szkoda tego mistrzostwa, przecież dobrze budowano zespół i sprowadzano uznanych zawodników klasy Andrzeja Rudego. Nie udało się, ale prezes był bardzo oddany sprawom klubu, Katowicom dałby serce. Takich ludzi już nie ma.

– A pamięta pan może pierwszą rozmowę z nim?
– Gdy podpisywałem kontrakt, pytał o pierwsze wrażenia. Następnie rzekł: – "A teraz porozmawiam z twoją żoną!" Dalej wszystko potoczyło się według procedur: – "Co chcecie?" – zapytał małżonki. – "Przydałoby się mieszkanie, jakieś dwa pokoje" – odpowiedziała. Na to Dziurowicz: – "Dwa? Po co się rozdrabniać? Nie lepiej od razu trzy, albo cztery?" Stanęło na czterech z kuchnią. Metraż był jednak zbyt duży, musieliśmy fikcyjnie zameldować kolejną osobę, aby wszystko zgadzało się w ewidencji. Katowice to miłe wspomnienia, nie tylko te sportowe, choć w pierwszym meczu, z Polonią, wypadłem… tak sobie. Bytom dopiero wszedł do ligi, inauguracja sezonu 1986/87 przyniosła rozczarowujący remis 0:0. Nawiasem mówiąc, debiutowałem z Jerzym Wijasem, piłkarzem po przejściach. A w kolejnym meczu podejmowaliśmy Legię. Pamięta pan wynik?

– Nie pamiętam.
– Wygraliśmy 5:2.

Najlepsi z najlepszych w PKO Ekstraklasie. Oto nominowani piłkarze
PKO Ekstraklasa: nominowani do nagród dla najlepszych piłkarzy (
Najlepsi z najlepszych w PKO Ekstraklasie. Oto nominowani piłkarze

– Za trzy punkty!
– Otóż to, nie pozostawiliśmy im żadnych złudzeń. Nasz zespół był ewenementem w lidze, graliśmy wtedy trzema napastnikami!

– Koniarkowi wystarczyło podać piłkę i biegł na złamanie karku – to słowa Mirosława Dreszera.
– Mirek ma rację. Dodam tylko, że Koniarek po każdej akcji spoglądał na trybuny, oczekując… reakcji ojca.

– A premia za remis z Irlandią dotarła wreszcie?
– Daj pan już spokój…

– Może w centrali nie znają nowego numeru konta?
– Po tylu latach szkoda zachodu, tamto poświęcenie nie jest warte tych paru zaległych groszy. Chodzi tylko o pewne zasady.

– Mianowicie?
– Szkoda, że nikt nie zaproponował rekompensaty, nawet w postaci biletów na mecz kadry. Było przecież Euro w Polsce, prawda?

– Było. W Austrii również.
– A widzi pan. Zapraszano piłkarzy z ligi austriackiej, a o mnie zapomniano. Nie lubię się narzucać, bo nie w tym rzecz. Ostatnio zadzwoniłem do Marka Koźmińskiego, prosząc dla syna o podpisy reprezentantów na koszulce.

– Podpisali?
– Nie, bo ponoć odezwałem się w złym momencie i było już za późno… Dziwne to, bo za moich czasów przynoszono koszulki do szatni i wszyscy się zawsze podpisywali. To może zróbmy inaczej. Przyjedzie pan kiedyś do Krakowa, przyprowadzę byłych piłkarzy i posiedzimy sobie przez całą noc. A wtedy to nawet książkę pan napisze…

– Interesująca propozycja. Może kiedyś będzie okazja? Wtedy najlepiej osobowym, drugą klasą! Wie pan, przysługuje mi zwrot kosztów…
– Ha, ha, ha! To już zależy od pana i nie wnikam w ustalenia. Zapraszam!

– Tylko podczas takiej nocnej rozmowy raczej nie pija się wody mineralnej.
– To już pan powiedział…

Gąsior: rodzina nie była zadowolona z mojego powrotu
Włodzimierz Gąsior
Gąsior: rodzina nie była zadowolona z mojego powrotu

Najnowsze
Kto mógłby zastąpić Probierza? Kulesza nie rozwiał wątpliwości
polecamy
Kto mógłby zastąpić Probierza? Kulesza nie rozwiał wątpliwości
Jakub Kłyszejko
Jakub Kłyszejko
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Paulo Bento, Kasper Hjulmand i Jan Urban (fot. Getty).
Były reprezentant o słowach "Lewego": zawodnicy są niezadowoleni
Robert Lewandowski (fot. PAP)
nowe
Były reprezentant o słowach "Lewego": zawodnicy są niezadowoleni
Radosław Laudański
Radosław Laudański
Wisła Kraków – Kotwica Kołobrzeg. Betclic 1 Liga, 25. kolejka [SKRÓT]
(fot. TVP Sport)
Wisła Kraków – Kotwica Kołobrzeg. Betclic 1 Liga, 25. kolejka [SKRÓT]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Hat-trick... sędziego VAR. Był bohaterem! [WIDEO]
Czerwoną kartkę za ten faul Jacek Małyszek pokazał po trzeciej w tym meczu słusznej interwencji Damiana Sylwestrzaka, sędziego VAR. (fot. TVPSPORT.PL)
polecamy
Hat-trick... sędziego VAR. Był bohaterem! [WIDEO]
Fot. TVP
Rafał Rostkowski
Kostewycz: jakość Wisły zmieniła mecz [WIDEO]
Volodymyr Kostevych (fot. TVP SPORT)
Kostewycz: jakość Wisły zmieniła mecz [WIDEO]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
35 goli w 105 meczach. Rodzice Tschofeniga mówią, kiedy syn uwierzył w skoki
Rodzice Daniela Tschofeniga
tylko u nas
35 goli w 105 meczach. Rodzice Tschofeniga mówią, kiedy syn uwierzył w skoki
foto1
Michał Chmielewski
Poletanović: zwycięstwo jest najważniejsze [WIDEO]
Marco Poletanovic (fot. TVP SPORT)
Poletanović: zwycięstwo jest najważniejsze [WIDEO]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Do góry