Kornelia Lesiewicz zszokowała lekkoatletyczne środowisko znakomitymi występami w sezonie halowym. Od razu została ogłoszona nowym "Aniołkiem Matusińskiego" i potwierdziła przydatność w grupie. Czekają ją kolejne międzynarodowe wyzwania, a marzy występ w Tokio. W rozmowie z TVPSPORT.PL przybliżyła, co spotkało ją w 2021 roku.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – 2021 rok jest dla ciebie szalony?
Kornelia Lesiewicz: – Wydarzyło się dużo rzeczy. Dużo pozytywnych kwestii. Ten rok jest dla mnie przełomowy. Bardziej uwierzyłam, że ciężka praca daje efekty. Jestem coraz bliżej dziewczyn z czołówki.
– Odczułaś moment przejścia z juniorki do seniorki?
– Może to zabrzmi dziwnie, ale przyszło mi to bardzo łatwo. Wiem, że teraz będzie tylko trudniej, ale nie narzekam. Nie odczuwam wielkiej różnicy. Robię to, co lubię. A że wyniki idą w parze i brnę do przodu, to tylko mnie dodatkowo cieszy.
– Nie ma monotonii?
– Nie, nie nudzę się.
– Kluczowy był sezon halowy?
– Z jednej strony ta sytuacja mogła na mnie ciążyć i wytwarzać się presja. Z drugiej, nie czuję jej na sobie. Jeśli coś nie wyjdzie, to ludzie zrozumieją. Do siebie też nie będę miała pretensji. To tylko sport. Wciąż jestem młoda, rozwijam się. Próbuję nowych rzeczy. Nie stoimy z trenerem w miejscu. Kombinujemy, udoskonalamy. Uczymy się. Cały czas się coś dzieje.
– Z kogo czerpiesz wzorce?
– Czasami podpatruję starsze koleżanki z kadry. Patrzę na dziewczyny z mojej kategorii wiekowej, z całego świata. Nie zatrzymuję się tylko na rywalkach z kraju. Śledzę poziom międzynarodowy. Jeśli chodzi o starsze "Aniołki", to ich treningi zupełnie różnią się od moich. Mają wiele lat doświadczenia. Sama jestem w tym nowa. Dużo jeszcze przede mną. Cały czas są możliwości, z których wcześniej nie korzystałam. Pod tym względem ćwiczenia się różnią. Dlatego nie zgapiam treningów, bo nic dobrego na tę chwilę by z tego nie wyszło.
– Przyzwyczaiłaś się do tego, że jest o tobie głośno?
– Dwa ostatnie lata, to dość duży przeskok. Wskoczyłam na głęboką wodę. Faktycznie, moje nazwisko pojawia się coraz częściej. Więcej kibiców polskiej lekkiej atletyki mnie kojarzy. Więcej ludzi z mojego miasta wie, kim jest ta 17-latka. Nie przeszkadza mi to. Dodatkowy "zastrzyk" motywacji. Kiedy mam gorszy dzień i nie mam siły zrobić treningu, to wtedy pobudza mnie to do działania.
– Określenia "diament do oszlifowania", "księżniczka bieżni", "wielki talent", jakoś na ciebie wpływają?
– Nie do końca. Nie nakładam presji. Gdybym to robiła, to nie wyszłoby takie zachowanie na dobre. Pracuję z psychologiem – profesorem Janem Blacharzem. Próbujemy robić tak, żeby presja się wokół mnie nie wytworzyła. To by było najgorsze, co może się stać. Na każdym treningu staram się coś poprawić. Raz muszę zwrócić bardziej uwagę na pracę rąk, drugi raz na pracę stóp. Chcę wprowadzać poprawki i przekładać to na zawody. Nigdy nie mówiłam sobie jednak, że muszę wygrywać i osiągać jakieś konkretne wyniki. Z czasem by mnie to zniszczyło. Wynik, który osiągam jest dużym zaskoczeniem i nagrodą za pracę.
– "Życiówki" padają na treningach?
– Tak. Przed startami w hali mogłam się tylko spodziewać, że poprawię rekord życiowy na 300 metrów. Mogłam też zakładać, że 400 metrów nie pójdzie źle, biegnąc w sztafecie. Widzę duży progres w porównaniu z poprzednim rokiem. Zdaję sobie sprawę, ile odcinków podczas ćwiczeń potrafię wytrzymać. Nie sprawia mi to takiego kłopotu, jak kiedyś. Podchodzę do wszystkiego na spokojnie, z chłodną głową.
– Łączysz życie prywatne z zawodowym?
– Jasne! Zaczęłam kurs na prawo jazdy. Muszę to pogodzić. Jak się chce, to się da. Mam hybrydowe zajęcia w szkole. Ten tydzień mam online, dlatego łatwiej mi w takich momentach udzielać wywiadów czy robić kursy. Treningi dopasowujemy też do mojego czasu, którym dysponuję. Na co dzień wygląda to tak, że najpierw jest szkoła, potem trening, po nim "lecę" na zajęcia. Mam je w poniedziałek, wtorek i środę. Czwartek i piątek są wolne od dodatkowych obowiązków. Wtedy jest więcej czasu na prywatne życie. Tak, cały czas jestem w... biegu!
– Jakie masz plany na przyszłość, związane z edukacją?
– Każdego dnia mam inny plan na siebie. Na pewno chciałabym się przeprowadzić do Krakowa. To moje małe marzenie. Chciałabym pójść tam na studia.
– Jaki kierunek?
– Myślałam nad psychologią, jeszcze wcześniej nad prawem. Teraz nie wiem czy to wyjdzie, patrząc na to, jak rozwijam się w bieganiu. Chcę robić to, co kocham. Studia to dla mnie priorytet. Jeśli miałabym wybierać pomiędzy ich brakiem, a zrezygnowaniem z biegania, to odrzuciłabym to drugie. Muszę za rok dobrze zdać maturę. Na tym się skupiam.
– Nauczyciele dają taryfę ulgową?
– Bardzo mnie wspierają. Chodzę do I Liceum Ogólnokształcącego w Gorzowie Wielkopolskim. Nie ukrywam, to jedna z lepszych szkół w mieście. Od nauczycieli mam ogromne wsparcie, w szczególności od dyrektora. Wiedzą, że mam trudno. Niekiedy więcej mnie nie ma w szkole, niż w niej jestem. Wtedy przyjaciółki pomagają. Wysyłają notatki, mówią, czego się uczyć. Nie jest to łatwe, bo najbardziej lubię się uczyć w swoim pokoju, we własnej przestrzeni. Na tę chwilę sobie radzę. Nie mam żadnej "3" na koniec roku. Patrzę pozytywnie w przyszłość.
– Jak przygotowujesz się do startów, gdy odkładasz książki na bok?
– Do każdego występu próbuję podejść na poważnie. Często dziewczyny ze sztafety na chwilę przed startem próbują rozluźnić atmosferę, pożartować, porozmawiać i odstresować się. Zauważyłam jednak ostatnio, że sama potrzebuję się wtedy wyciszyć. Przemyśleć w głowie, co muszę w danym biegu wykonać. To rytuał. Wyciszam się. Myślę po co tu jestem i co należy zrobić. Bardzo mi to pomaga i wpływa pozytywnie na zawodach.
– Co robisz w domu albo hotelowym pokoju po powrocie z mityngów?
– Jeśli start wyjdzie dobrze, to targają mną pozytywne emocje. Jeżeli wyjdzie słabiej niż zakładałam, to pojawiają się emocje negatywne, ale też dużo przemyśleń. Nie są to jednak przytłaczające momenty. Trzeba być gotowym na porażkę w sporcie. Po przegranych najczęściej przychodzą największe sukcesy. Najczęściej staram się uspokajać samą siebie. Powtarzam, że jutro jest kolejny dzień. Trzeba pracować i nie zatrzymywać się na jednym sukcesie...
– Poczułaś już "smak" medali w rywalizacji seniorek. Jak to na ciebie wpływa?
– Poczułam komfort psychiczny. Gdy patrzę na medale, widzę w nich ciężką pracę. Włożyłam w to wiele czasu razem z trenerem Sebastianem Papugą, fizjoterapeutami, dietektykiem, psychologiem i innymi, którzy pomagają w osiągnięciu sukcesu. Takie sytuacje napędzają do działania. Gdy nie mam humoru i po ludzku nie chce mi się iść na trening, to czuję wsparcie najbliższych, kibiców. Patrzę na medale i wiem, że rywalki nie zatrzymują się w miejscu. Nie można odpuścić, żeby uciekły. Nie ma drogi na skróty.
– "Trener kat, ale nadal jest fajnie" – napisałaś pod jednym z postów na Instagramie. Duża jest różnica w pracy z trenerem Papugą a Aleksandrem Matusińskim?
– U trenerem Matusińskiego byłam i tak, i tak na planach mojego trenera. Nie byłoby to dobre, żebym nagle zmieniała trening, do którego mój organizm jest przyzwyczajony. W tej kwestii trenerzy się dogadali. Często ze sobą rozmawiają. Chodzi przede wszystkim o dobro zawodnika. Z trenerem Matusińskim wykonywałam tylko ćwiczenia uzupełniające. Miałam również plan "swojej" siłowni. Dawało mi to duży komfort psychiczny. Jestem typem zawodnika, który nie lubi być na planach innego trenera, w trakcie przygotowań do sezonu. Na szczęście wszystko jest dogadane. Z trenerem Papugą ćwiczę od samego początku. Wiemy, co chcemy osiągnąć w 2021 roku.
– No właśnie... co chcecie osiągnąć?
– Chcę poprawić rekord życiowy na 400 metrów. To główny cel. Jeśli uda się to zrobić, to mogą się spełnić wszystkie marzenia.
– Zapewne wolałabyś nie oglądać igrzysk olimpijskich sprzed telewizora?
– Prawda. Jeszcze rok temu bałam się o tym mówić na głos. Teraz się to zmieniło. Bardziej do tego dojrzałam. Mamy wiele bardzo dobrych i zdolnych dziewczyn na tym dystansie. Wszystkie walczą o jeden cel – bilet do Tokio. To dla nas bardzo ważny moment w życiu. Te, które będą w najlepszej dyspozycji przed Tokio, spełnią marzenie. Trzeba ciężko pracować, nie stresować się i biegać.
– Na bieżąco wprowadzasz zmiany w przygotowaniach? Pokazywałaś na Instagramie, że wróciłaś do stosowania diety.
– Na nowo zaczęłam stosować dietę z cateringu dietetycznego. W ostatnich tygodniach nieco ją odpuściłam. Dopiero teraz do niej wracam. Cały czas miałam zajęcia zdalne, dlatego mogłam przygotowywać sobie posiłki sama. Pilnuję kalorii, gdy dostaję gotowe dania.
– Atmosfera w zespole "Aniołków" jest nienaganna?
– Dziewczyny bardzo dobrze mnie przyjęły. Najlepszy kontakt mam z Natalią Kaczmarek, Olą Gaworską i Małgosią Hołub-Kowalik. Mogłyśmy się bliżej poznać na zgrupowaniu na Teneryfie i zawodach międzynarodowych. Są przesympatyczne. Możemy porozmawiać o wszystkim. Bardzo często się śmiejemy. Nie czuć w ogóle bariery wiekowej. Dogadujemy się super. Każda na każdą może liczyć. Pomimo tego, że jest zdrowa rywalizacja na bieżni, to w sztafecie walczymy o wspólny sukces.
– Wolisz biegać indywidualnie czy w sztafecie?
– Zawsze czerpałam większą satysfakcję z biegów indywidualnych. Gdy biegam sztafetę mam wielką frajdę. To wielka odpowiedzialność. Gdy startowałam na pierwszej zmianie, to doszła do tego niepewność. Musiałam przez trzy kolejne zmiany czekać, na którym miejscu skończymy rywalizację. Ekscytujące przeżycie. Jeśli mam wybierać, to postawię na starty indywidualne. W nim mogę udowodnić samej sobie na co mnie stać.
– Pochodzisz ze sportowej rodziny. Czujesz ich wsparcie?
– Wszyscy mają fioła na punkcie biegania. Kibicowania mi również. Mam ogromne wsparcie. Są niemal na każdych zawodach, na których mogą być. Było im bardzo przykro, że nie pojawili się w Toruniu i Chorzowie. Oglądali jednak wszystko sprzed telewizora. Mają nieco ponad 50 sekund stresu, gdy biegnę sama. Jeśli startujemy w sztafecie, to emocje nie odpuszczają przez ponad trzy minuty. Super sprawa. Byli ze mną także podczas Europejskiego Festiwalu Młodzieży w Baku. Zawsze mogę na nich liczyć. Kibice "numer jeden"!